Jesteś w dziale opinie portalu Gazeta.pl. Publikujemy teksty bardzo różne ideowo i zawsze wyrażają one poglądy autorów, a nie redakcji.
- To pierwszy kompleksowy program rozwiązujący problemy mieszkaniowe Polaków - mówiła na początku czerwca 2016 roku ówczesna premier Beata Szydło ogłaszając rządowy program Mieszkanie plus. - To realne wsparcie dla polskich rodzin, a także dla tych wszystkich, którzy dzisiaj chcieliby myśleć o założeniu rodziny, ale nie stać ich na mieszkanie.
Był to pierwszy od wielu lat moment w polskiej polityce, w którym przedstawiciel rządu przyznawał wprost, że jednym z zadań państwa jest zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych obywateli; przełom, który zauważyło niewielu. Do tamtej chwili obowiązywała bowiem u nas narracja, że mieszkanie trzeba sobie kupić, najlepiej na kredyt. Najbardziej znanym wyrazicielem tego poglądu jest oczywiście Bronisław Komorowski, który za nadmierną szczerość w pewnej rozmowie z młodym człowiekiem („zmienić pracę i wziąć kredyt”) zapłacił prezydenturą. To pod ten paradygmat były przygotowywane „programy mieszkaniowe” poprzedniego rządu - Rodzina na swoim i Mieszkanie dla młodych. Miały one ułatwiać Polakom jedynie zaciąganie kredytów. Ich beneficjentami były jednak tak naprawdę banki i deweloperzy.
Potem pojawiły się jednak problemy, bo budowanie mieszkań to przedsięwzięcie nieco bardziej skomplikowane niż rozdawnictwo gotówki w ramach programu 500 plus. Inwestycje w ramach rządowego programu idą, mówiąc delikatnie, bardzo opornie. Doszło do tego, że złakniony jakichkolwiek sukcesów na tym polu rząd zaczął się chwalić mieszkaniami, które - owszem - powstały, ale z szumnie zapowiadanym programem nie mają nic wspólnego. Tak było choćby w Jarocinie czy Białej Podlaskiej, gdzie mieszkania wybudowano, ale dzięki wsparciu Banku Gospodarstwa Krajowego i na zasadach całkowicie rynkowych.
Po zamianie Szydło na Morawieckiego przyszła też zmiana podejścia do mieszkaniowych planów rządu. Nastawiony bardziej rynkowo Mateusz Morawiecki chciał za wszelką cenę pozbyć się kukułczego jaja podrzuconego mu przez poprzedniczkę. Policzył bowiem, że programu Mieszkanie plus zrealizować się w tym kształcie nie da. Wróciła więc stara pieśń, że sprawę załatwi jednak rynek.
1 sierpnia prezydent Andrzej Duda podpisał uchwaloną w ekspresowym tempie „Ustawę o ułatwieniach w przygotowaniu i realizacji inwestycji mieszkaniowych oraz inwestycji towarzyszących” zwaną potocznie „specustawą mieszkaniową”. Wprowadza ona na 10 lat sporo ułatwień dla inwestorów, które mają sprawić, że w Polsce powstanie więcej mieszkań. W założeniu skracać ma okres przygotowania inwestycji mieszkaniowej z pięciu lat do roku oraz upraszczać wszystkie procedury.
Słynny zamek w Puszczy Noteckiej, będzie w nim kilkanaście luksusowych mieszkań. Teraz to kuriozum, o którym rozpisywały się media, ale po wejściu w życie 'lex deweloper' takie obiekty nie powinny już nikogo dziwić Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl
„Obecne prawo, niestety, nie zapobiega inwestycjom mieszkaniowym w szczerym polu, inwestycjom odciętym od komunikacji, szkół, przedszkoli i nawet podstawowej infrastruktury technicznej. Takie mieszkania szybko zamiast mieszkaniami marzeń stają się koszmarem. Zasługujemy na to, aby nasze miasta i miasteczka stanowiły spójną całość, aby do domu każdego docierała sprawna komunikacja publiczna, a szkoły i przedszkola pojawiły się tam, gdzie powstają nowe osiedla. Dlatego zaproponujemy pakiet korzyści dla samorządów, które zadbają o ład przestrzenny. O ład i estetykę” - mówił Morawiecki w swoim exposé. Kłopot w tym, że specustawa mieszkaniowa pogłębi problemy, na które wskazywał. Zawarte w niej przepisy skrytykowali architekci, urbaniści i aktywiści miejscy.
W myśl nowych przepisów możliwe będzie budowanie właśnie w szczerym polu, na terenach zielonych, po przymusowym wywłaszczeniu i bez żadnej infrastruktury (której koszty - jeśli w ogóle powstanie - poniesie gmina, a nie inwestor). Opieka konserwatorska jest w świetle tej ustawy właściwie fikcją, zniesiono również limit wysokości budynków oraz obowiązek nawiązania do istniejącej zabudowy. W miastach powyżej 100 tysięcy mieszkańców każda nowa inwestycja mieszkaniowa będzie mogła mieć nawet 14 kondygnacji. Co jednak najbardziej groźne, ułatwienia te mają dotyczyć nie tylko mieszkań budowanych w ramach programu Mieszkanie plus. Korzystać z nich mają wszyscy inwestorzy budujący mieszkaniówkę. Jeśli programy Rodzina na swoim i Mieszkanie dla młodych były ukłonami w stronę deweloperów, to ta ustawa jest złożonym im hołdem na kolanach. Nowoczesny zamek na kilkanaście pięter wzwyż w środku puszczy opisywany niedawno szeroko w mediach w świetle tych przepisów nie wydaje się już niczym niezwykłym.
Teraz cytat z Kaczyńskiego: „Chcemy, żeby Polska była piękna. Stąd Fundusz Ochrony Zabytków, stąd plan, który, nie ukrywam, wziąłem od premiera Morawieckiego, ale który tutaj przedstawiam, bo nie jest czysto gospodarczy – odbudowy zamków kazimierzowskich. Tych, które budował Kazimierz Wielki. Stąd Narodowy Instytut Urbanistyki i Architektury, który ma dbać o estetykę polskich wsi i polskich miast, bo różnie z tym bywa. Naprawdę taka instytucja jest nam bardzo potrzebna. No i apel do pani minister: lekcje estetyki w szkołach. Tak jak w wielu krajach na Zachodzie. Powtarzam, Polska musi być piękna. Musi być naprawdę piękna, bo to jest też coś, co konsoliduje i co podnosi wzwyż naszą wspólnotę” - mówił prezes na Konferencji Zjednoczonej Prawicy w 2017 roku.
Ponad rok później Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki (NIAU) rzeczywiście powstał. Kieruje nim uznany architekt Bolesław Stelmach. Instytut ma się troszczyć o piękno polskiej przestrzeni, chwali się całkiem ciekawym programem edukacyjnym i badawczym. W kwestii „specustawy mieszkaniowej” jednak milczy. Nieoficjalnie wiadomo, że Stelmach jest jej przeciwny, zdaje sobie bowiem sprawę ze spustoszenia, jakie może ona poczynić w polskiej przestrzeni. Jego naciski na nic się jednak zdały. W dniu podpisania przez prezydenta ustawy NIAU ograniczył się jedynie do opublikowania na swoim profilu na Facebooku artykułu o Janie Olafie Chmielewskim, jednym z ojców polskiej urbanistyki, dziedziny, która tą ustawą została właśnie dorżnięta.
Makabryła Roku 2007. Gustowna wieża widokowa w Gorzowie Wielkopolskim. Co prawda nowe 'lex deweloper' nie dotyczy takich obiektów, a jedynie mieszkaniówki, ale pomysłowy inwestor w ramach nowego prawa będzie w stanie zbudować wszystko Fot. Daniel Adamski / Agencja Wyborcza.pl
„Likwiduje się tą ustawą resztki systemu planowania miejscowego. Wprowadza tylnymi drzwiami podstawy do dalszej anarchii przestrzennej, a przede wszystkim do rozkwitu spekulacji gruntami i przejmowania olbrzymich korzyści z renty budowlanej pod przykrywką zgodności podejmowanych działań z prawem. W takiej postaci ustawa ta, w razie wprowadzenia, będzie źródłem wielu konfliktów społecznych i przyczyni się do eskalacji konfliktów politycznych w samorządach” - tak o tej ustawie napisał Komitet Przestrzennego Zagospodarowania Kraju Polskiej Akademii Nauk i odmówił nawet jej szczegółowego opiniowania.
Słynny hotel Czarny Kot przy Powązkowskiej w Warszawie. Jeden z najbrzydszych budynków w stolicy, w dodatku powstał bez żadnych pozwoleń na zasadzie dodawania kolejnych pięter i dobudówek. Sądowe batalie miasta o rozebranie tego koszmarka trwają od kilkunastu lat Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl
Cały paradoks związany ze specustawą tkwi w kompletnym niezrozumieniu tego, czym urbanistyka w ogóle jest. Zadaniem urbanistów i architektów jest organizowanie ludziom przestrzeni do życia tak, żeby to życie było łatwiejsze i przyjemniejsze. Po to planuje się przestrzeń, zanim zabuduje się ją nowymi osiedlami. Pewne zachodzące w niej zjawiska można bowiem przewidzieć i zaprogramować. W tym właśnie celu istnieje w Polsce system planowania przestrzennego. Jest on niedoskonały, ale jest. Nie zapobiega sytuacjom patologicznym, ale je utrudnia. Nowa ustawa wyłącza budownictwo mieszkaniowe z tego procesu planowania. Decyzje będą należały tak naprawdę do samorządów i deweloperów. Rola architektów będzie techniczna, a urbanistów - właściwie żadna. Tak jakby mieszkanie było wartością samą w sobie, niezależnie od tego, gdzie się ono znajduje, jak jest połączone z resztą miasta i czy zwyczajnie da się w nim wygodnie żyć. Z ładem przestrzennym, pięknem, estetyką i „podnoszeniem wzwyż naszej wspólnoty” nie ma to nic wspólnego.
Filip Springer (1982) jest reporterem i fotoreporterem. Autor m.in. „Wanny z kolumnadą” i „13 pięter”.
Książki Filipa Springera dostępne są w formie ebooków w Publio.pl >>