Jesteś w dziale opinie portalu Gazeta.pl. Publikujemy teksty bardzo różne ideowo i zawsze wyrażają one poglądy autorów, a nie redakcji.
Bardzo polecam tekst Tomasza Michniewicza pt. „Parawanów nie ma nigdzie na świecie, to nasz autorski wkład w podróżniczy pejzaż” opublikowany na tych łamach kilka dni temu. Jak przystało na tekst napisany przez podróżnika, jest to naprawdę daleki odlot.
Czytałem ten tekst z rosnącym poczuciem zdziwienia... a właściwie ono nie tyle rosło, ile już na wejściu katapultowało się na najwyższą orbitę, a potem tylko niemo przyglądało się samo sobie. Dawno nie czytałem czegoś tak dziwnego, ocierającego się momentami o surrealizm. Zgodnie z prawem internetu nie rozumiałem nawet do końca, czy to jest na serio, czy to jakiś żart. Ale niestety, Michniewicz pisze na serio.
Niektóre frazy to czyste złoto (konkrety beki zaraz), ale jeśli nie chce się Wam czytać, to służę streszczeniem. Parawany na plaży – powiada nasz autor – to specyficznie polski wymysł wynikający z polskiej zaściankowości i patologicznej potrzeby kontroli choćby nad spłachetkiem piasku w Mielnie. A przede wszystkim: z naszej polskiej, fundamentalnej, wrodzonej nieufności, aspołeczności i wrogości wobec drugiego człowieka. Zasadniczo Polak stawia na plaży parawan, bo jest mały i zawistny. Teza prosta i nienowa. Ale jak to jest napisane?!
„W indyjskich pociągach wszyscy razem jedzą, razem śpią (...), tylko się przysiąść, porozmawiać, wziąć udział”. Pięknie. I dalej jeszcze lepiej: „Jeździmy afrykańskimi matatu, pływamy tajskimi łodziami” – brnie Michniewicz. Trudno zdecydować, od której strony to ugryźć. Chyba od tej: co to w ogóle jest matatu? I przede wszystkim: kto jeździ i pływa? Cały ten tekst oparty jest na jednym wielkim kwantyfikatorze. Więc ja się pytam: jakie „my”? Rozumiem, że jeżdżą i pływają Michniewicz oraz jego koledzy, ale samotna matka dziecka z niepełnosprawnością, której państwo polskie nie jest w stanie wypłacić sensownego świadczenia, to chyba nie jeździ matatu, prawda? Wybaczcie wysoki rejestr, ale to jest clue problemu. Bo naprawdę, rzeczy, które kompromitują polską mentalność i państwowość, nie trzeba szukać na tajskich łodziach. To nasz stosunek do słabszych i nieuprzywilejowanych o nas świadczy. A nie to, że stawiamy sobie parawany, jak wieje.
Frapujące, że Michniewicz pisze, że my, Polacy, nie umiemy ponoć docenić tego, co odmienne, nie jesteśmy ciekawi świata, patrzymy tylko we własny grajdołek. Pisze o tym... i nie widzi, że sam popełnia błąd jeszcze większy, utożsamiając swoją bańkę na Facebooku (jeżdżących matatu, pływających na łodziach) z całością polskiego społeczeństwa. Ach, ten argument z „my jeździmy, my pływamy”! Naprawdę, ja rozumiem, że otaczając się sobie podobnymi, łatwo jest przyjąć, że cały świat żyje tak jak nasi koledzy z news feeda. Ale sorry, tak nie jest. I jest dość zaskakujące, że tak prosty błąd poznawczy popełnia podróżnik, dla którego oglądanie różnorodności świata jest sposobem na życie.
Darujcie, ale jeszcze jeden cytat. Otóż powiada Michniewicz: „na Copacabanie też wieje, na Hawajach też (...), ale nie ogląda się tam całych miast z parawanów”. Trudno powiedzieć, jak to w ogóle skomentować. Czy autor naprawdę nie dostrzega różnicy klimatycznej między Dębkami a Rio czy innym Honolulu?
Nie jest oczywiście przypadkiem, że zwyczaje tajskie czy indyjskie autor opisuje z szacunkiem i swadą, zaś polskimi parawanami gardzi. Ten fenomen ma swoją nazwę: jest to autorasizm. Autorasizm to właśnie nic innego jak natrętna i chorobliwa potrzeba widzenia Polski i Polaków jak najgorzej, potrzeba autohejtu i samoupupienia. Cały ten kuriozalny, trwający od trzech lat hejt na parawany to jeden z najlepszych przykładów tego zjawiska (jeśli wolno: dokładnie omawiam to w mojej książce „21 polskich grzechów głównych”, autorasizm jest chyba najgłówniejszym z tych grzechów).
Parawany były w Polsce od zawsze, dłużej niż Kołobrzeg, i nigdy nie przeszkadzały. Aż nagle, latem 2015 roku, ktoś odkrył, że za to się jeszcze nie shejtowaliśmy. I hajda, teraz pół internetu wygłasza napuszono-stroskane niby-diagnozy, jacy to Polacy są głupi, że stawiają parawany. Ale nie, nie są. Parawany nie są niczym złym. Jeżeli chcecie przykładu na to, co się dzieje w Polsce złego, to nie trzeba szukać daleko, a takich rzeczy jest więcej niż ziaren piasku na trójmiejskiej plaży. Ale parawany nie mają tu nic do rzeczy.
Tekst Michniewicza dziwi też tym, że jest z lipca bieżącego, a nie 2015 roku. Wydawałoby się, że co nieco się przez ostatnie trzy lata wydarzyło, a rozwój wydarzeń politycznych pokazał, do czego prowadzi postawa autorasistowska i kto zbiera punkty od zmęczonych hejtem. Ale nie. Michniewicz pisze, jakby wszystko było cacy i po staremu, jakby w maju i październiku 2015 roku cały stolik nie wyleciał w powietrze. To jest aż fascynujące, jaką mamy bezwładność, jak wolno się uczymy. Ile będzie tych rządów PiS-u? Dekada? Dwie? Może jak u Mojżesza potrzebne jest aż 40 lat, żeby wymieniły się pokolenia? Jak na razie ciągle popełniamy te same błędy, odklejenie od rzeczywistości w wersji 1000, bal trwa. Matatu nabiera prędkości, Annuszka już rozlała olej, zakonnica wchodzi na pasy.