Aleksander Temkin*: Przegrali posłowie, którzy głosowali za złą ustawą. Konsekwencje poniesie całe środowisko naukowe. I nie, to absolutnie nie jest koniec. Po wakacjach protesty na uczelniach powrócą.
– Zbieram głosy ze środowiska naukowego i widzę, że ono jest wściekłe na to, co się stało. Wicepremier Gowin przepchnął niechlujną ustawę, na którą nie ma pieniędzy i która nie ma prawie żadnej legitymizacji w środowisku naukowym. Wybuch jest nieunikniony. W środowisku naukowym coś pękło.
– Na polskich uniwersytetach wydarzyło się w ostatnich miesiącach coś historycznego. Pierwszy raz po roku ’89 środowisko naukowe się przebudziło. Pierwszy raz od czasu NZS-u studenci i pracownicy okupowali budynki uniwersyteckie – na siedmiu uczelniach, a na kolejnych parunastu organizowali demonstracje i pikiety solidarnościowe.
Środowiska akademickie przez lata były niezdolne do samoorganizacji, zatomizowane i pogrążone w niemocy. Dziś to wygląda zupełnie inaczej – zaczynamy sięgać po podmiotowość i zdobywamy ją dla siebie.
– Myślę, że okupacje uczelni były dla protestujących czymś w rodzaju przeżycia pokoleniowego. Szansą na doświadczenie sprawczości społecznej i wspólnotowości, której bardzo mało jest i na uczelniach, i w życiu społecznym. Z tego wynika tak wielka żywiołowość tych protestów. Charakterystyczne było też to, że protest połączył wiele środowisk. Dochodziło do ciekawych spotkań i współpracy między squatującymi studentami a związkowcami z NSZZ „Solidarność”. Przy takiej różnorodności środowisk nie sposób mówić o jakimś centrum organizacyjnym!
– Zaczęło się od oporu wobec polityki naukowej rządu Platformy. Krytykowaliśmy plagę outsourcingu na uniwersytetach i oszczędności dotykających pracowników technicznych, wyrzucanie sprzątaczek i woźnych na śmieciówki, co rozbija uczelnianą solidarność i pozwala rozgrywać jednych pracowników przeciw drugim. Od początku mówiliśmy o potrzebie przewietrzenia zatęchłych relacji władzy na polskich uczelniach. Działamy na polskich uczelniach – dużych i małych. W Białymstoku, Lublinie, Szczecinie czy Warszawie. Są wśród nas studenci, adiunkci, kadra profesorska. Z Komitetem Kryzysowym współpracują ludzie związani z PiS-em, KOD-em czy z Partią Razem – diametralnie różni. Jest to unikalne jak na polskie warunki. Myślę, że to niesłychanie ważne dla inteligencji polskiej doświadczenie.
– Nie tak szybko. Posłowie i senatorowie prawicy popełnili programowe samobójstwo. Zagłosowali wbrew swoim obietnicom i wbrew swojej wieloletniej narracji. W ciągu ostatniej dekady było przecież tak, że to PiS ustawiał się w roli rzecznika klasy średniej mieszkającej w mniejszych ośrodkach wojewódzkich, w Białymstoku, Kielcach czy Szczecinie. Tymczasem ustawa Gowina o reformie szkolnictwa wyższego to jest przejaw myślenia reprezentowanego dotąd przez polskich neoliberałów. Dodamy tym, co i tak już mają, a uboższym jeszcze odbierzemy. Polska prawica będzie musiała żyć z tym, że przeforsowała reformę sprzeczną z jej narracją.
– Do tej pory jedną i drugą narrację PiS-u łączyło, skądinąd słuszne, postawienie na zrównoważony rozwój. Czyli przekonanie, że modernizacja nie może mieć charakteru wyspowego. Jeżeli inwestujemy w parę ośrodków kosztem reszty Polski, to jest to nieefektywny pod każdym względem model. Tymczasem ustawa Gowina pierwszy raz tak otwarcie i bez osłonek uderza w zrównoważony rozwój. Niszczy uczelnie, wokół których powstają aktywne kulturalnie, społecznie środowiska w mniejszych miastach.
– Jasne, że bywało z tym różnie, ale dzięki lokalnym uniwersytetom takie miejsca jak Zachodniopomorskie, Świętokrzyskie, Podlaskie czy Podkarpackie nie były intelektualną i społeczną pustynią. Infrastruktura szkolnictwa wyższego tam istniała. Reforma Gowina te instytucje zniszczy. Całe regiony zostaną społecznie i gospodarczo zdegradowane. W ich stolicach pozostaną tylko wyższe szkoły zawodowe, z pozostawioną na pocieszenie nazwą „uniwersytet”. To zresztą stały schemat kolonizacyjny, w ramach którego prowadzenie działalności twórczej jest przywilejem zarezerwowanym dla centrum, w tym przypadku dla Warszawy czy Krakowa. Tam kształci się przyszłych panów i kierowników. A szczytem tego, co mają robić Białystok albo Kielce, jest dostarczanie siły roboczej.
– Ustawa 2.0 wiąże podstawowe uprawnienia uczelni z jej oceną naukową. Uprawnienia habilitacyjne, do doktoryzowania, do otwierania nowych kierunków zostaną odebrane jednostkom tzw. kategorii B. Odebranie podstawowych uprawnień uniemożliwia rozwój kadry naukowej, robienie kariery naukowej w zdegradowanych ośrodkach i konkurencję uczelni z większymi, starszymi i bogatszymi ośrodkami. W konsekwencji to konkurencyjne podmioty będą decydować o awansach i rozwoju mniejszych, ale prężnych uczelni. To jakby o awansach w Orlenie miała decydować rada nadzorcza Gazpromu. Pustynnienie mniejszych ośrodków będzie miało konsekwencje demograficzne, społeczne czy wreszcie obywatelskie.
– To fałszywe stawianie sprawy mające odwrócić uwagę od prawdziwych problemów polskiego szkolnictwa wyższego.
– Uniwersytety w Białymstoku czy Olsztynie nie są problemem polskiej nauki. W Polsce problemem jest skrajnie zderegulowany rynek usług edukacyjnych. Ale tu idzie głównie o uczelnie prywatne, które od ponad 20 lat produkują edukacyjny chłam i oszukują obywateli. Proszę jednak zauważyć, że poczynania ministra Gowina tego problemu nie rozwiązują, przeciwnie – działalność Gowina przepycha młodzież do szkół prywatnych.
– Nie, to się działo już wcześniej. W 2017 r. Gowin przeprowadził pierwszą fazę swojej reformy. Rozporządzenie dotyczące finansowania nauki ograniczyło liczbę miejsc na uczelniach publicznych. Efekt jest taki, że w ubiegłym roku liczba studentów na uczelniach publicznych spadła o 60 tys. A jednocześnie na prywatnych wzrosła o 23 tys.
Dodajmy – w 2016 r. ministerstwo zlikwidowało ostatnie wymagania dotyczące prowadzenia przez szkoły prywatne studiów podyplomowych. Dzięki temu prezentowi wyższe szkoły kosmetologii mogą dziś prowadzić kursy z administracji publicznej bez odpowiedniej kadry, kursy dające uprawnienia do pracy w administracji publicznej! Dotyczy to wielu innych specjalistycznych zawodów!
– Tłumaczę, że prawdziwym problemem był nie poziom publicznych uczelni w mniejszych ośrodkach, tylko puszczony na żywioł rynek uczelni prywatnych. I to tamten rynek trzeba porządkować. To po pierwsze. Po drugie, w Białymstoku, Lublinie czy Opolu powstaje wiele dobrych zespołów naukowych, które się od 20 lat z mozołem się rozwijają. Niszczenie tych ambicji i struktur jednym pociągnięciem pióra jest skrajnie nieodpowiedzialne. Potrzebny jest sensowny system pomocy dla młodszych uczelni, a nie likwidowanie całego zgromadzonego tam kapitału. Należy to uznać za gigantyczne marnotrawstwem, na które – jako państwo – nie możemy sobie pozwolić. Zdaję sobie sprawę z tego, że ta reforma była Gowinowi bardzo potrzebna z przyczyn politycznych. To, co dobre dla polityka Jarosława Gowina, nie musi być jednak dobre dla całej polskiej nauki.
– Inne rozłożenie priorytetów tej reformy. Przekonywałem środowisko Gowina, że jeżeli chce liberalizować polskie szkolnictwo wyższe, to super! Ale niech przede wszystkim postawi na jawność w środowisku naukowym. Jest oczywiste, że polskie uczelnie potrzebują przewietrzenia, może nawet radykalnego. Potrzebują jawności konkursów i jawności wydatków. Trzeba postawić na to, by zatęchłe stosunki władzy na uczelniach rozluźnić. Taka reforma byłaby bardzo potrzebna. Problem w tym, że reforma, która wyszła spod ręki wicepremiera Gowina, jest reformą niedemokratyczną.
– Twórcy reformy sami mówią, że demokracja jest wartością przestarzałą. W założeniach ustawy – na przykład w ocenie skutków regulacji – można przeczytać, że nadmierna podmiotowość i samorządność środowiska akademickiego jest największym problemem w zarządzaniu uczelniami w Polsce. Moim zdaniem jest to groteskowe rozpoznanie sytuacji. Polskie uczelnie słyną – zasłużenie niestety – z niezwykle ciasnych relacji władzy. Zarówno w diagnozach liberalnych, konserwatywnych, jak i lewicowych powraca ten obraz jakby żywcem wyjęty z „Barw ochronnych” Zanussiego.
– Jeżeli chcemy budować kulturę demokratyczną, to musimy w to zainwestować – na uniwersytetach, w szkołach i w miejscach pracy. Jeżeli nie zbudujemy tam bardziej partycypacyjnej kultury, to będziemy mieli postępujący kryzys demokracji w państwie. Uczelnie powinny być szkołami demokracji, ale nie są. Należy więc zrobić wszystko, żeby one się tymi szkołami demokracji stawały. Trzeba wzmacniać partycypację i mechanizmy współzarządzania uczelniami.
– Autorzy reformy mówią coś dokładnie przeciwnego. Ich zdaniem celem powinno być wzmocnienie władzy rektorów. To jest wizja silnego człowieka, którego silnej i wprawnej ręce powinniśmy się poddać. A wtedy będziemy mieli dobrze ustawione uczelnie. Taki pomysł na zarządzanie uczelniami budzi głęboki sprzeciw mojego środowiska. Bo przecież nie chcielibyśmy, żeby w tak autorytarny sposób zarządzano naszym państwem, prawda?
– Tymczasem ustawa 2.0 to taka wizja caropiotrowa, tylko ładnie pomalowana w promodernizacyjne hasła. To nawet nie jest wizja nienowoczesna. Ona jest zdecydowanie antynowoczesna. My tę wizję modernizacji bez demokracji całkowicie negujemy.
– Po pierwsze, ustawa Gowina zakłada likwidację wydziałów jako osobnych podmiotów prawnych i centralizację uczelni. One zostaną rozwiązane w 2019 r., a następnie wyłonione zostaną nowe struktury uczelni. Wydziały mają wiele wad, ale również jedną niebagatelną zaletę – umożliwiają pracownikom naukowym i studentom współdecydowanie o swoim najbliższym otoczeniu. Po drugie, problem to ograniczenie wpływu wspólnoty uczelni na wybór rektora. W przyszłości będzie on wybierany zupełnie ponad głową przeciętnego studenta, pracownika czy nawet profesora. Po trzecie, postępujący outsourcing na uczelniach. Na Uniwersytecie Warszawskim planowane jest zatrudnianie pracowników naukowych w szkołach doktorskich w ramach wewnętrznego i zewnętrznego outsourcingu. Można wreszcie wymienić cały szereg uprawnień rektora, które sprawią, że środowisko naukowe zostanie spacyfikowane i będzie bardzo nieopłacalne mieć inne zdanie niż rektor uczelni. Do tego dochodzi konstrukcja nowego organu, czyli rad uczelni. W takim Toruniu albo Olsztynie relacje pomiędzy lokalnymi strukturami samorządowymi a władzami uczelni będą za parę lat tak ścisłe, że nie będzie można wygrać konkursu na stanowisko adiunkta, jeśli nie będzie się pozostawało w dobrych relacjach z prezydentem miasta czy szefem struktur partii.
– Nie reagowało.
– Wicepremier Gowin nie potrafi się kulturalnie spierać z odmiennymi poglądami.
– Właśnie o tym mówię. Sam sobie wystawił świadectwo. Zresztą: Gowin pisał swój doktorat między 1985 a 2001 r. Jego dysertacja to publicystyka, intelektualnie mało odkrywcza. Powinien się powstrzymać od komentarzy, bo ośmiesza się w tej sprawie.
– Losy ustawy są ciekawe. Krytycy ustawy (i jej zwolennicy) nie zawsze ze sobą sympatyzują. Sprzeciw wobec niektórych rozwiązań przełamał linię frontów politycznych. Niechęć do rektorskiej autokracji połączyła ludzi od bardzo wyrazistego prawa, powiedzmy środowisk byłego ZChN-u, przez liberalne środowiska, po środowiska na lewo od Partii Razem.
Jednocześnie nie ma co ukrywać, że przeżyliśmy wiele rozczarowań. Najważniejsze z nich to postawa niektórych mediów liberalnych, które kompletnie nie zrozumiały wagi tej ustawy i zwyczajnie przespały sprawę. Dla szczerych liberałów nie powinno być dziś przecież ważniejszego tematu niż obrona demokracji i promowanie postawy obywatelskiej w miejscu pracy czy w miejscu nauki. Jeśli tam nie jesteśmy wciągani we współdecydowanie, to wtedy mamy kryzys demokracji na każdym poziomie. Tymczasem dla wielu mediów liberalnych kluczowe było to, że przeciw ustawie wypowiadali się politycy, z którymi te media niekoniecznie sympatyzują. Na zasadzie: skoro prof. Terlecki czy Pawłowicz krytykują ustawę, to nam się powinna podobać.
My chcemy demokratyzacji uczelni. I nie chodzi nam o żadne wydumane republiki studenckie à la ’68 r. Naszym celem jest to, aby uczelnie były bardziej przyjaznymi miejscami pracy, z których ludzie nie będą uciekali i gdzie będą mogli decydować o swoim otoczeniu. Takie wzory w Polsce już są. Na przykład Wydział Ekonomiczno-Socjologiczny w Łodzi, który na co dzień praktykuje wciąganie pracowników we współzarządzanie. Nie ma nagród wręczanych pod stołem według widzimisię dziekana. To z jednej strony jednoczesny nacisk na budowanie demokratycznej kultury, a z drugiej – dbałość o to, by nie było pasażerów na gapę. To walka o więcej wspólnoty i więcej demokracji. Taki jest kierunek, w którym trzeba iść. I my się tego będziemy domagali.
– Do widzenia już niedługo.
Aleksander Temkin – jest filozofem, absolwentem MISH UW. Doktoryzuje się, badając problematykę winy i odpowiedzialności w dziełach Fiodora Dostojewskiego. W 2013 r. zakładał Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej, któremu udało się m.in. doprowadzić do zniesienia opłat za studiowanie drugiego kierunku oraz namówić kilka uczelni na wprowadzenie klauzul społecznych przy przetargach na usługi sprzątania. Jest członkiem Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie RP