Fejfer: "Od pucybuta do milionera". Serio? W Polsce ten slogan już dawno nie jest prawdziwy

Kamil Fejfer
Jest coś, co może tłumaczyć część pogardy tzw. prostych ludzi do elit. Są to nieprzejrzyste kanały awansu społecznego w Polsce.
Jesteś w dziale opinie portalu Gazeta.pl. Publikujemy teksty bardzo różne ideowo i zawsze wyrażają one poglądy autorów, a nie redakcji.

Dziennikarka Eliza Michalik na swoim facebookowym profilu zamieściła komentarz, który błyskawicznie rozszedł się po sieci.

„Jesteś dziennikarką i mieszkasz w Warszawie, nie znasz prawdziwego życia”. „Stać cię na latte, nie znasz prawdziwego życia”, „Chodzisz do fryzjera, na miłość boską, co ty wiesz o prawdziwym życiu?”. Kto i kiedy zdecydował, że prawdziwe życie jest tylko na wsi, w biedzie czy braku wykształcenia i perspektyw, w wielodzietności, nałogach i posiadaniu paru stów miesięcznie na życie? Kto i kiedy uznał, że jeśli jesteś zdolną, utalentowaną, zaradną kobietą, fajnym, mądrym, zamożnym mężczyzną, to twoje życie nie jest prawdziwe?” – pisze Eliza Michalik.

Zgodzę się, że zbitka „prawdziwe życie” jest niefortunna. Eliza Michalik ma też rację, że jej życie, podobnie jak życie jej znajomych z wyższej klasy średniej, jest nie mniej prawdziwe niż życie ekspedientki z marketu w małym miasteczku zarabiającej minimalną. Ale nie bądźmy dziećmi, wiadomo, co stoi za tym określeniem – chodzi o życie częściej występujące, któremu bliżej do normy, do codziennego doświadczenia większości.

Dumna ignorancja

Najpierw przypomnijmy liczby. Średnią pensję, która w 2017 roku wyniosła 3050 złotych na rękę, zarabia mniej niż 30 proc. Polaków. Mediana (połowa pracujących zarabia mniej, a połowa więcej) to około 2500 złotych na rękę. „Prawdziwe życie” to po prostu życie bliżej tej mediany. Życie Elizy Michalik na rozkładzie dochodów jest czymś nadzwyczajnym, rzadko spotykanym, nietypowym. A przecież przynależność do klasy średniej wyższej nie przejawia się jedynie w grubości portfela. To uprzywilejowanie w pozyskiwaniu zleceń, w dostępie do lepszej jakości usług edukacyjnych czy zdrowotnych. Uzyskiwanych również kanałami nieformalnymi (co oczywiście nie znaczy, że nielegalnie).

Mówi się tyle o jakiejś wydumanej pogardzie elit dla prostych ludzi - pogardzie, której ja nie widzę (…). I znam wielu mieszkańców owych wsi i małych miasteczek, którzy mają wszystko w nosie, biorą zasiłki, bo im się nie chce, oddają się piciu na umór lub zaleganiu całymi dniami przed głupimi serialami – pisze Eliza Michalik.

Nie wyzłośliwiając się nad tym, że dziennikarka w jednym zdaniu pisze o tym, że nie widzi pogardy, po to, żeby w kolejnym ją pokazać, warto się zastanowić nad postawionymi przez nią tezami. Michalik złości się na ludzi, którzy w małych miejscowościach nie pracują, tylko biorą zasiłki. Po pierwsze, jestem bardzo ciekaw, czy Eliza Michalik poszłaby do pracy za takie pieniądze, które oferuje się na lokalnych rynkach pracy. Raczej wątpię. Po drugie, te straszne zasiłki. Polska do niedawna (przed 500+) była w ogonie krajów europejskich, jeśli chodzi o wydatki na politykę społeczną. A jednocześnie byliśmy w czołówce krajów, jeśli chodzi o największy odsetek osób zdezaktywizowanych zawodowo, czyli takich, o których zapewne pisze Michalik – niepracujących i nieszukających pracy. Za nami są między innymi Rumunia i Bułgaria, kraje, gdzie zasiłki są jeszcze niższe niż do niedawna w Polsce.

Dezaktywizacja zawodowa to złożony problem pojawiający się na styku kiepskich instytucji publicznych (część młodych matek nie chodzi do pracy, ponieważ w okolicy nie ma żłobków i przedszkoli dla ich dzieci, wolą więc zostać w domu i się nimi opiekować), braku miejsc pracy, kiepskich dojazdów, źle zaprojektowanych systemów pomocowych (najlepszym przykładem jest punkt odcięcia na poziomie 800 zł na osobę w rodzinie w programie 500+). Sprowadzenie tego wszystkiego do alkoholu albo siedzenia na zasiłkach to przykład dumnej ignorancji.

Osoby biedne pracują więcej niż bogate

Kolejną sprawą jest mit, że osoby biedne są biedne, bo mniej pracują. Tymczasem jeśli porównamy czas pracy i zarobki, to okaże się, że statystycznie biedniejsi pracują więcej niż bogatsi. Oczywiście Eliza Michalik może powiedzieć – i będzie miała rację – że to dlatego, że aby zarabiać więcej, należy się pilniej uczyć, zdobywać kwalifikacje, obstawiać te branże, w których się lepiej zarabia. Problem w tym, że zdobywanie kwalifikacji i obstawianie odpowiednich branż to również kwestia klasowa. Dzieciaki z bogatszych domów są statystycznie lepiej wykształcone i lepiej obstawiają dobrze płatne branże. Nie tylko z powodu tego, że w lepszych firmach mają wujków, rodziców i znajomych, ale również dlatego, że na starcie mają know-how, które pozwala im dokonywać lepszych wyborów. Jeżeli skoncentrujemy się tylko na tym, że każdy jest indywidualnie odpowiedzialny za swój los, to w żaden sposób nie będziemy potrafili wyjaśnić tego zjawiska.

Oczywiście duża część z nas zna osoby, które wyszły z biedy i wdrapały się na szczyt. I takim ludziom należy się szacunek i podziw. Ale statystyki mówią, że to raczej wyjątki niż reguła.

Istnieje to, co widzimy

Dlaczego mimo statystyk jesteśmy przekonani, że każdy może się wdrapać na szczyt? To z powodu ogólnoludzkiej przypadłości - błędu konfirmacji. Przejawia się on tym, że intuicyjnie szukamy dowodów na poparcie założonej przez nas tezy i pomijamy dowody, które przeczą naszym intuicjom. Psycholog społeczny Jonathan Haidt w książce „Prawy umysł” stwierdza wręcz, że osoby inteligentne od mniej inteligentnych odróżnia to, że te pierwsze skuteczniej bronią swoich mylnych przekonań. Jeśli więc uważamy, że życie zależy od nas, to szukamy wyłącznie dowodów na to, że tak właśnie jest. A nic do nas tak nie przemawia jak dowody typu „mam znajomego z małego miasteczka, któremu się udało”.

Jeśli ktoś jest już blisko szczytu, to zadaje się z ludźmi o podobnym statusie. A wśród nich z pewnością znajdą się osoby z małych miejscowości. Ale ze szczytu nie widać milionów osób z małych miejscowości, które się z nich nie ruszyły mimo ciężkiej i uczciwej pracy. Wszyscy jesteśmy poznawczo bardzo niedoskonali i w naszej rekonstrukcji rzeczywistości, jak pisał w świetnej książce „Pułapki myślenia” Daniel Kahneman - „istnieje tylko to, co widzimy”. Dlatego tak ważne jest patrzenie na statystyki i dane.

Nieprzejrzyste kanały awansu społecznego

To nie elita gardzi zwykłym człowiekiem, ale zwykły człowiek gardzi elitą, nie szanuje jej, mówiąc „Ty nie znasz prawdziwego życia” – stwierdza Michalik.

Kwestię prawdziwości tego, czy elita gardzi zwykłym człowiekiem, mamy, przynajmniej w jakimś stopniu, rozstrzygniętą przez wpis Michalik. Członkom elity nadzwyczaj często zdarza się widzieć biedniejszych jako nierobów, którzy zamiast wziąć się do roboty, siedzą na zasiłkach i piją. Tłumoków, którzy – kiedy był na to czas – zamiast się uczyć, najpierw grali w piłkę, a później imprezowali.

Ale wydaje mi się, że Polacy po prostu lubią gardzić innymi. I to bez względu na klasową przynależność. To tylko moja intuicja, nie mam na to żadnych naukowych dowodów. Mam wrażenie, że w Polsce do pogardy jesteśmy kulturowo zaprogramowani. Że dla zbyt wielu z nas to funkcjonalność domyślna; aby ją wyłączyć, należy pogrzebać w ustawieniach. Że pogarda dla sporej części z nas jest jak choroba, której nabawiamy się podczas socjalizacji i którą trzeba po prostu leczyć.

Jest jednak coś, co może tłumaczyć część pogardy (która niezaprzeczalnie istnieje) żywionej przez osoby niżej sytuowane do wyżej sytuowanych. Otóż są to nieprzejrzyste kanały awansu. Osoby biedniejsze po prostu nie rozumieją tego, w jaki sposób się awansuje. Nie dlatego, że są głupi, tylko dlatego, że w dużej mierze ścieżki awansu, o których byliśmy nauczani od początku kapitalizmu, te wszystkie slogany typu „od pucybuta do milionera”, „ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz”, albo już nie istnieją, albo w Polsce nie istniały nigdy. Model kapitalizmu, w którym od prostego robotnika w fabryce przez szefa zmiany można było dojść do dyrektora, dawno się zdezaktualizował. Jeśli jesteś nisko wykwalifikowanym robotnikiem, to zapewne nim zostaniesz. Będziesz tylko podróżował między jedną kiepsko płatną pracą a drugą. Z drugiej strony menedżerowie to często osoby, które rzadko pracowały na dole. To świetnie wykształceni ludzie urodzeni w wysokiej klasie społecznej, którzy nigdy w życiu nie musieli przechodzić upokarzającego rytuału rozmowy kwalifikacyjnej. Ta nieprzejrzystość klasowych pozycji może drażnić.

Niektóre anegdoty warto zachować dla siebie

Zostałam dziennikarką, a moi znajomi są dziennikarzami, pisarzami, biznesmenami, prezesami, sportowcami i prawnikami i nie będę za to przepraszać. Korzyć się przed panią czy panem bezrobotnymi, czy jakimikolwiek innymi. Bo co? Bo ich życie, za które oni są odpowiedzialni, to moja wina? – pisze dziennikarka na swoim facebookowym profilu.

Zanim się zastanowimy, czy biznesmeni i dziennikarze powinni przepraszać i korzyć się przed bezrobotnymi, warto zwrócić uwagę na banalną, ale ważną rzecz. Jeżeli jest się osobą publiczną i publicznie wypowiada się jakiś sąd, to należy mieć świadomość tego, że będzie on różnie odczytywane przez różne osoby. Jeżeli Rafał Trzaskowski pisze o tym, że pobierał lekcje po francusku u Bronisława Geremka w Kolegium Europejskim w Natolinie, gdzie podyplomówka kosztuje 100 tysięcy złotych (czyli tyle, ile przeciętny Polak zarabia w 3 lata), to niektórych może to po prostu złościć. Niektóre żarty, anegdoty i poglądy po prostu lepiej trzymać na spotkania z bliższymi znajomymi.

A czy dziennikarze, pisarze, biznesmeni, prezesi, sportowcy i prawnicy powinni przepraszać i korzyć się przed bezrobotnym? Zdecydowanie nie. Ale – to mój prywatny pogląd – wysoka pozycja społeczno-ekonomiczna to rodzaj odpowiedzialności i zobowiązania wobec tych na dole. Elita powinna podjąć próbę zrozumienia, że osoby nieco niżej to ludzie, którzy uczą ich dzieci, opiekują się nimi w szpitalach, sprzątają ulice, po których chodzą, robią im jedzenie i budują ich domy. Przepraszanie i korzenie się – nie. Okazywanie szacunku i zrozumienia – zdecydowanie tak.

Od jakiegoś czasu na Gazeta.pl publikujemy opinie publicystów z różnych stron sceny politycznej - mamy nadzieję, że są dla Ciebie interesujące! Co o nich sądzisz? Weź udział w ankiecie. KLIKNIJ TUTAJ, aby odpowiedzieć na kilka krótkich pytań.

Magazyn Porażka: Media kreują wyspy szczęśliwości, które dla wielu są po prostu nieosiągalne [NEXT TIME]

Więcej o: