Jesteś w dziale opinie portalu Gazeta.pl. Publikujemy teksty bardzo różne ideowo i zawsze wyrażają one poglądy autorów, a nie redakcji.
Donald Trump przyleciał do Helsinek, aby oczyścić się z zarzutu konszachtów z Rosją. Zamiast tego ośmieszył siebie, a co za tym idzie, popchnął świat jeszcze dalej w kierunku niestabilności.
Trump i Putin, stojąc ramię w ramię po dwóch godzinach tajnego spotkania, wyglądali tak, jakby zależało im głównie na jednym - zaprzeczeniu, że mieli kontakty w trakcie amerykańskich wyborów 2016 roku, w które - jak się podejrzewa - mieszał się rosyjski wywiad. Mimo to Putin zaliczył wpadkę: przyznał, że chciał, aby Trump wygrał. - Tak, chciałem tego - powiedział osłupiałej publiczności.
Niezbyt to pasowało do chłodnego i pozbawionego emocji stylu agenta KGB i wyglądało na efekt nadmiernej ekscytacji z powodu sukcesu, jakim bez wątpienia było podkopanie autorytetu swojego największego światowego konkurenta i wizja ochłodzenia stosunków między Ameryką a jej dotychczasowymi sojusznikami.
Kiedy Putin opuszczał Helsinki, jego minister spraw zagranicznych oddał rosyjskie nastroje, nazywając ten dzień "wspaniałym" i "lepszym niż świetny".
Oglądana przez miliony ludzi na całym świecie konferencja prasowa w Helsinkach, kiedy Trump tak łatwo uległ kłamstwom Putina, będzie miała olbrzymi wpływ na dyplomację daleko poza granicami Waszyngtonu.
Przez kilka godzin po zakończeniu szczytu po stronie europejskich sojuszników USA panowała kompletna cisza. Gdyby Trump przeciwstawił się Putinowi i zażądał, aby Rosja nigdy więcej nie ingerowała w amerykańskie wybory, moglibyśmy usłyszeć aplauz ze strony Berlina czy Londynu - te kraje również oskarżają Rosję o wpływanie na wyniki ich własnych wyborów. Taka wiadomość nadana przez prezydenta USA mogłaby przemówić również w imieniu wielu innych.
Trump przed wylotem z Waszyngtonu tydzień temu mówił, że spotkanie z Putinem będzie prostsze niż spotkania z NATO i Wielką Brytanią. Nikt nie przypuszczał, że tych siedem dni, podczas których Trump zniszczy układy sojusznicze, skrytykuje niemiecką kanclerz Angelę Merkel i osłabi brytyjską premier Theresę May, zakończy się wręczeniem mu piłki przez Putina, którą następnie prezydent przekaże swojemu synowi.
Trump zdradził nie tylko amerykańskie agencje wywiadu - stawiając na siebie, zamiast na Amerykę - ale też swoich sojuszników. Jak przywódcy mają zawierzyć mu strategiczne interesy swoich krajów, jeśli Trump nie dba o nawet o własne interesy, nie mając jednocześnie pojęcia, w którym kierunku zmierza? Nie z taką Ameryką wchodzili w sojusze.
Ostatnie konflikty Trumpa związane z taryfami handlowymi i jego bezceremonialne komentarze, że Unia Europejska jest wrogiem Stanów Zjednoczonych, w połączeniu z uległością wobec Putina dla wielu wyglądają na początek nowego światowego porządku.
Gdy w USA po obu stronach politycznej barykady mówi się o hańbie, w tym samym czasie dotychczasowi europejscy sojusznicy Trumpa wyciągają swoje wnioski.
W kwaterze głównej NATO Trump stwierdził, że w kwestii nielegalnej aneksji Krymu w 2014 roku bardziej skłania się ku temu, by stanąć po stronie Putina.
Pytany, czy uważa Krym za część Rosji, odpowiedział: "To ciekawe pytanie, bo dopuścił do tego prezydent Obama, na długo zanim ja się tu pojawiłem". Sojusznicy już to słyszeli. Ale chwilę później dodał kolejną, szokującą wypowiedź o tym, że wydane na Krymie pieniądze są argumentem za uznaniem władzy Putina. - Właśnie otworzyli duży most. Zbudowali chyba port dla łodzi podwodnych, dokładając do tego miliony dolarów - powiedział w zatłoczonej sali.
Chwilę później spytano go, czy rozważa przerwanie ćwiczeń na Morzu Bałtyckim - kiedy Trump spotkał się z północnokoreańskim dyktatorem Kim Dżong Unem, zaskoczył swoich sojuszników z Korei Południowej, obiecując Kimowi, że ćwiczenia zostaną zakończone. Odpowiednikiem takiego działania NATO wobec Rosji byłoby właśnie zakończenie międzynarodowych ćwiczeń w rejonie Morza Bałtyckiego.
Kraje takie jak Litwa, Łotwa i Estonia są na rosyjskiej linii frontu i boją się, że za rogiem czai się zagrożenie powtórką z Krymu. W każdym z państw bałtyckich jest około tysiąca żołnierzy NATO - są oni gotowi, by zareagować, gdyby doszło do agresji Rosji. Kolejne dziesiątki tysięcy dotrą w ciągu 48 godzin. Znaczące, ale nie wystarczające w razie ataku.
Trump podczas konferencji prasowej zasugerował, że rozmieszczenie wojsk i ćwiczenia mogą zostać zmniejszone. - Pewnie będziemy o tym rozmawiać - powiedział. Odpowiedź spowodowała wstrząs w - i tak już rozedrganych - krajach bałtyckich, które zaledwie 25 lat temu wyrwały się spod sowieckiego jarzma.
Następnego dnia ponownie zapytano Trumpa (stał obok premier Wielkiej Brytanii Theresy May) o amerykańskie zaangażowanie wojskowe w Europie. Odpowiedział: "Płyną z nich psychologiczne i militarne korzyści. Ale istnieją też korzyści ze zrezygnowania z nich". Nie było to wsparcie, na jakie liczyli europejscy sojusznicy. To raczej kolejny powód do niepokoju przed spotkaniem w Helsinkach.
Nie wiadomo, czy temat rozmieszczenia i ćwiczeń wojsk amerykańskich lub sytuacja na Półwyspie Krymskim pojawiły się w rozmowie Trump - Putin. Nie wspomniano o nich na konferencji prasowej. Brak zapisu rozmowy pozostawia duże pole do obaw sojusznikom, którzy nie mogą być pewni, czy Trump reprezentował ich interesy.
Od czasu wyboru Trumpa na prezydenta wielu europejskich komentatorów było coraz bardziej zaniepokojonych jego negatywnym wpływem na stabilność międzynarodową. Kilka dni po jego zaprzysiężeniu został zwołany nadzwyczajny szczyt UE, podczas którego omawiano możliwe problemy wynikające z takiego wyniku wyborów w USA. Zarówno kanclerz Niemiec, jak i ówczesny prezydent Francji wyrazili obawę, że Europa nie może już liczyć na przywódcze zdolności Stanów.
Od tego czasu głosy sprzeciwu ze strony europejskich krajów jedynie przybrały na sile. Zmiany klimatu, handel, a teraz również kwestia bezpieczeństwa stały się osią, wzdłuż której po 70 latach współpracy zaczynają się pojawiać coraz bardziej pogłębiające się różnice. Przez ten czas Ameryka była siłą, która stabilizowała pojawiające się napięcia pomiędzy europejskimi krajami.
Jeśli helsiński szczyt rzeczywiście okaże się momentem, od którego trwale zmienią się kierunki polityczne USA i Rosji, a wpadki Trumpa odsuną od niego dotychczasowych sojuszników, to może być on uznany również za początek nowego, mniej stabilnego świata.
Nie jest to coś, z czego to wspaniałe miasto, wychwalane za propagowanie praw człowieka i stabilizowanie dyplomatycznych napięć, było do tej pory znane.
Od jakiegoś czasu na Gazeta.pl publikujemy opinie publicystów z różnych stron sceny politycznej - mamy nadzieję, że są dla Ciebie interesujące! Co o nich sądzisz? Weź udział w ankiecie. KLIKNIJ TUTAJ, aby odpowiedzieć na kilka krótkich pytań.