Przez ostatnie lata wielokrotnie odwoływaliśmy się do tego samego schematu - prawicowi kibice zagrażają naszemu uporządkowanemu i bezpiecznemu systemowi. W ten sposób ręce od tematu umywała zarówno lewica, jak i liberałowie, zgodnie przekonując, że odpowiedzialność za wybryki kibiców powinni wziąć na siebie konserwatyści, którzy legitymizują ich poglądy oraz działania. Nie da się ukryć, że prawica (także jej czołowi przedstawiciele) od wielu lat cynicznie rozgrywa tę kwestię, ale sprowadzanie dyskusji wyłącznie do wskazywania palcem winnych byłoby wyjątkowo nieuczciwe.
Jako społeczeństwo dopiero niedawno zaczęliśmy na poważnie rozmawiać o tych, których kiedyś wypchnęliśmy na margines, ograniczając ich udział nie tylko w debacie, ale także dystrybucji zasobów oraz prestiżu. Przez lata sposób patrzenia na wykluczonych oparty był na trzech fundamentach: stygmatyzacji, strachu oraz szyderstwie. Dzięki temu utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że jesteśmy bezpieczni, a otaczający nas system działa prawidłowo.
Coraz częściej dostrzegamy, że kierowanie przekazu głównie do w grup najsilniejszych w polskim społeczeństwie było szkodliwe i próbujemy te zaległości nadrabiać. Z wygody wybieramy jednak tylko te grupy, która pasują do naszego obrazu świata - pierwszeństwo mieli wykluczeni ekonomicznie oraz osoby LGBT+. W żadnym z tych przypadków nie musieliśmy rezygnować z przyjętego przez nas modelu, wręcz przeciwnie dostrzegliśmy, że docenienie tych grup wzmacnia nasz kapitał ekonomiczny czy kulturowy.
Na tym tle kibice pozostają dobitnym przykładem trwałego wykluczenia. Zamiast nawiązać z nimi dialog, wolimy mieć pod tą ręką kogoś, kogo możemy się bać, wytknąć palcem i wyśmiać. Kibice piłkarscy pełnią rolę dewiantów, wyznaczających granice systemu, a ich brak kompetencji był dla nas największą pochwałą tego, jak sprawnie potrafimy korzystać z jego dobrodziejstwa. Dobitnym przykładem takiego zachowania jest sytuacja jednego z kibiców, który bez wyroku, na oczach całej Polski spędził w areszcie czterdzieści miesięcy.
Hasło "Uwolnić Maćka" podczas meczu Ekstraklasy Legia Warszawa - Wisła Kraków KUBA ATYS
Takie akty przemoc wobec tej grupy są konsekwencją przyjęcia perspektywy, zakładającej, że nacjonalizm kibiców jest czymś naturalnym oraz niezmiennym. Tak naprawdę ich mentalność stoi w sprzeczności z obecnym system, gdyż swoje źródła ma w poprzednim ustroju społecznym.
Tożsamość kibiców - podobnie jak całego polskiego proletariatu - umocniona została przez komunistyczną doktrynę, co nie oznacza, że zawsze była wobec niej potulna. Do dzisiaj znajomość nazw klubów piłkarskich pozwala odtworzyć zasoby peerelowskiej gospodarki. Stomil Olsztyn, Miedź Legnica czy Górnik Zabrze zostały zbudowane wokół wielkich zakładów pracy. Z kolei historia Legii Warszawa czy Śląska Wrocław jest w znacznej mierze historią Ludowego Wojska Polskiego, nawet jeśli obecnie kibice klubów wolą o tym nie pamiętać.
W niewielu aspektach komunistycznej władzy marksistowska koncepcja osiągnięcia świadomości klasowej udała się tak skutecznie, jak w przypadku piłkarskich trybun. Kibice dojrzewali wraz z robotniczymi dzielnicami, rozwijającymi się na skutek powojennej industrializacji. Futbol oraz ideologia krzyżowały się na poznańskim Dębcu, łódzkim Widzewie czy gdańskim Chełmie. Tożsamość stworzona została na potrzeby ówczesnego ustroju, stąd wzięła się tak silna identyfikacja regionalna czy płciowa. Kluby piłkarskie stanowiły laboratorium tych, którzy pracować mieli – jako robotnicy, żołnierze, marynarze czy górnicy – dla dobra Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
Ta świadomość okazała się na tyle silna, że przetrwała nawet transformację ustrojową, podczas której kibice pozostawienie zostali sami sobie. Lewica (eseldowska) swój przekaz skierowała do komunistycznej nomenklatury, prawica koncentrowała się na katolikach, a populiści poparcia szukali na dogorywającej prowincji. Losy tych, którzy nie byli dość religijni, dość biedni i dość wpływowi, by zainteresowali się nimi politycy są jedną z najbardziej przejmujących opowieści tamtych czasów.
Właśnie takie jest źródło kultury hiphopowej, która dekadę temu wykluła się na blokowiskach. Negacja systemu - manifestowana choćby przez niechęć i pogardę do struktur państwa - była odpowiedzią na głębokie wykluczenie, a silny nacjonalizm stanowił pokłosie tych zasad, które swego czasu wszczepili komunistyczni ideolodzy. Futbol był istotnym czynnikiem umacniającym narodową jedność oraz państwową świadomość, chociażby na terenach Ziem Odzyskanych czy Górnego Śląska, choć dzisiaj wolimy raczej wspominać antykomunistyczne manifestacje kibiców Lechii Gdańsk.
Jak poważnym błędem było odrzucenie tej grupy przekonaliśmy się, gdy Prawo i Sprawiedliwość sięgało po władzę. Politycy zaoferowali kibicom pomoc nie tylko w wymiarze ekonomicznym, ale przede wszystkim symbolicznym: przestali być pariasami, stali się ważną częścią społeczeństwa, wzorem patriotyzmu. Prawica, na wzór komunistów, odrzuciła te kategorie, które były dla nich obce i przyczyniły się do ostracyzmu (jak europejskość), a wzmocniła te, w których czuli się swobodnie (jak polskość).
Stosunek do kibiców wciąż wypełniony jest nieznośnym i szkodliwym językiem elit. Ostentacyjne lekceważenie tej grupy przez lewicę - i młodą, i starą - oraz liberałów - i mniej, i bardziej doktrynalnych - nie dość, że oddaje pole populistycznej prawicy, to jeszcze potwierdza tezę, że społeczny dyskurs ma w Polsce wyłącznie wymiar teoretyczny. Piłkarskie trybuny są zmaterializowaną klasą dla siebie, która powinna być dla polityków ważnym partnerem.
Tak często przywoływany przykład tego, jak z kibicami poradzili sobie Brytyjczycy tak naprawdę jest opowieścią o tym, że prawicowy rząd Margaret Thatcher zamienił futbol w sport dla bogaczy, na który nie stać mieszkańców robotniczych dzielnic. Podobnie jest w przypadku meczów międzynarodowych - FIFA i UEFA od wielu lat wychowują sobie grono elitarnych kibiców i wyrywają futbol ze swoich korzeni. Mecze największych europejskich klubów coraz częściej oglądane są przez zglobalizowaną klasę wyższą niż lokalnych kibiców, a jednolicie białe twarze na trybunach kontrastują z wielonarodowymi społeczeństwami, nieznośnie przypominając ponure czasy kolonializmu.
Oczywiście, możemy pójść (i pewnie tak się to skończy) tą samą drogą. Mecze reprezentacji od jakiegoś czasu przejęte zostały przez klasę średnią. Będziemy jednak musieli się zmierzyć z dwoma konsekwencjami takich działań. Po pierwsze, sprowadzimy sport do pożądanego przez wolny rynek produktu pozbawionego idei, będącego przedmiotem swobodnej wymiany na inne kapitały. Niedługo okaże się, że produkt ten przestanie być dostępny nie tylko dla najbiedniejszych, ale - jak dzieje się w Anglii czy Hiszpanii - także dla klasy średniej.
Po drugie, pozbawimy w ten sposób udziału w debacie społecznej ogromnej grupy, wywołując jej frustrację. Oderwanie od własnej tożsamości kibice mogą stać się agresywni w innych sferach życia - począwszy od debaty publicznej, poprzez przestępczość, skończywszy na polityce. Trybuny piłkarskie są doskonałym barometrem nastrojów tych, z którymi na co dzień nie rozmawiamy. Jeżeli je ułagodzimy, utracimy dostęp do niezwykle potrzebnej wiedzy. Takie podejście jest nie tylko nieegalitarne, ale także krótkowzroczne i po prostu niebezpieczne.
Nie oznacza to, że jesteśmy skazani na to, żeby obrazki agresywnych i nietolerancyjnych kibiców piłkarskich były codziennością. Musimy (jako państwo) narzucić jasne zasady, a jednocześnie (jako społeczeństwo) traktować kibiców jak partnerów. W taki sposób rozwiązali ten problem Niemcy, w których wszelkie przepisy związane z bezpieczeństwem są ściśle regulowane i restrykcyjnie egzekwowane przez odpowiednie struktury, a jednocześnie pozostawiona zostaje swoboda sfery ideologicznej. Mozaika postaw tamtejszych kibiców - lewicowych i prawicowych, tolerancyjnych i ksenofobicznych - jest istotną częścią debaty publicznej.
Korzyści wynikające z takiego rozwiązania widać było w ostatnich latach, gdy w Niemczech odbyła się ogólnonarodowa debata na temat uchodźców. Część kibiców nie zgadzała się z polityką rządu Angeli Merkel, a ich manifestacje pozwoliły na diagnozę i rozładowanie społecznego konfliktu, który inaczej mógłby przerodzić się w fizyczną przemoc. Zdecydowana większość fanów wsparła przyjęcie imigrantów, czego efektem była głośna akcja "Refugees Welcome" zorganizowana jednocześnie przez wiele niemieckich klubów. Stało się tak między innymi dlatego, że tamtejsze stadiony wciąż są wypełnione tymi, którzy futbol kiedyś stworzyli: mieszkańcami robotniczych dzielnic, dziś w znacznej części tureckiego pochodzenia.
Bardzo ważne pytanie dla polskich polityków powinno brzmieć: co należy zrobić, żeby kibicowanie stało się w Polsce elementem łączącym a nie antagonizującym klasę niższą oraz emigrantów? Odpowiedź jest wyjątkowo trudna, zwłaszcza, gdy przez ostatnie lata grupę tę obserwowano z wyższościowej perspektywy, przez co straciło się jej zaufanie. Nic dziwnego, że kibice - naturalny dla lewicy partner - znaleźli się w rękach prawicowych cyników, którzy wykorzystują ich do własnych celów.
Ograniczanie swobody ekspresji politycznej jakiejkolwiek grupy nigdy nie jest dobrym pomysłem. Demokratyczne społeczeństwo musi być oparte na wielogłosie, a debata polega także na wysłuchaniu tych, z którymi się nie zgadzamy. Poddanie kibiców kolejnym represjom będzie tylko zamieceniem problemów pod dywan i nie sprawi, że jakiekolwiek napięcia znikną. Gdybyśmy wiele lat temu wsłuchali się w głos zdesperowanych trybun, pewnie teraz bylibyśmy mądrzejsi. Ale wygodniej było nam odwrócić się od nich plecami. Zróbmy wszystko, żeby nie powtórzyć tego błędu.
---
Jan Radomski – publicysta i bloger, od 2010 roku związany z redakcją „Liberté!", członek zarządu stowarzyszenia Projekt: Polska. Kontakt z autorem: @jwmrad.
Od jakiegoś czasu na Gazeta.pl publikujemy opinie publicystów z różnych stron sceny politycznej - mamy nadzieję, że są dla Ciebie interesujące! Co o nich sądzisz? Weź udział w ankiecie. KLIKNIJ TUTAJ, aby odpowiedzieć na kilka krótkich pytań.