Wielka pompa, wielkie wydatki, wielkie oczekiwania. Wyszło do bólu przewidywalnie. Wszyscy pokłócili się ze wszystkimi. Święto polskiej polityki pokazało nam - który już zresztą raz? - jak jest ona podzielona i że próżno oczekiwać w tej kwestii jakichkolwiek zmian. Zgromadzenie Narodowe na Zamku Królewskim było porażką dla wszystkich stron.
Całą relację z przebiegu Zgromadzenia Narodowego przeczytasz tutaj.
Prawo i Sprawiedliwość przegrało, bo okazało się gospodarzem, który organizuje wystawny bal, ale gdy przychodzi co do czego, bawi się na tym balu sam. Oczywiście partia rządząca się tym nie przejmie. Politycy PiS-u publicznie będą mówić, że "opozycja już tak ma" albo że "totalni znów pokazali, jacy są naprawdę".
Tyle że coraz mocniej utrwala się obraz PiS-u jako partii podziału. W przededniu dwuletniego maratonu wyborczego, w którym nawet Jarosław Kaczyński wie, że kluczowe jest odzyskanie elektoratu centrum, to cokolwiek wątpliwa strategia.
Prezydent Andrzej Duda przegrał, ponieważ sukces Zgromadzenia Narodowego miał być jego wielkim sukcesem. Tyle że o żadnym sukcesie nie może być mowy, skoro na wydarzenie stawiają się wyłącznie koledzy i koleżanki z twojej dawnej partii, a ty znowu usłyszysz, że jesteś prezydentem jednej partii. Ponad półgodzinne przemówienie głowy państwa również nie zjedna mu nowych wyborców.
Głowa państwa mówiła wyłącznie do elektoratu partii władzy. A nawet nie tyle do elektoratu, ile przede wszystkim do Jarosława Kaczyńskiego. Brzmiało to trochę jak podziękowania za niedawną deklarację prezesa PiS-u o wystawieniu Dudy w wyborach prezydenckich w 2020 roku.
Opozycja przegrała, bo nie potrafiła wznieść się ponad podziały i pokazać, że chociaż ma wiele zarzutów wobec PiS-owskiej polityki, to są jeszcze na tym świecie rzeczy ważniejsze niż wzajemne konflikty. Platforma, Nowoczesna i spółka bezsensownie dają zamykać się w szufladce "totalnych", zamiast zróżnicować swój przekaz i nieco utrudnić PiS-owi wpisywanie ich w przygotowane na Nowogrodzkiej szablony.
Przegrali również Polacy, którym raz jeszcze pokazano, że nie mylą się ani trochę, spychając co roku rodzimą politykę niżej i niżej w rankingach prestiżu społecznego. Zobaczyli, że tak naprawdę całe to "życie publiczne" nie ma żadnego sensu, bo z dużym wyprzedzeniem można przewidzieć rozwój wypadków.
A skoro tak, po co się tym interesować, po co chodzić na wybory, po co angażować się w sprawy małej lub wielkiej ojczyzny?
Takim oto sposobem po 40-minutowym Zgromadzeniu Narodowym nikt nie mówi ani o odrodzeniu polskiej polityki, ani o świetnym i pojednawczym przemówieniu prezydenta. Wszyscy komentują za to fakt, że wynajęcie namiotu (zadaszenia?), w którym organizowano obchody 550-lecia polskiego parlamentaryzmu kosztowało polskiego podatnika ponad milion złotych. Daje to aż 25 tys. zł za minutę prezydenckiego przemówienia. Trochę drogo jak na to, żeby przekonać się, że w polskiej polityce razem zawsze znaczy osobno.