Rogojsz: Upokorzona Godek. Jak PiS dało jej brutalną lekcję polityki [OPINIA]

W polityce nie ma wielkich przyjaźni i wiecznych sojuszy, są za to partykularne interesy i potrzeby bieżącej chwili. Boleśnie przekonała się o tym Kaja Godek, ikona polskiego ruchu pro-life.

Czołowe zderzenie Kai Godek z realiami polskiej polityki było bolesne. Nawet bardzo. Na tyle, że znana działaczka pro-life podsumowała je w programie „Tłit” Wirtualnej Polski słowami „czułam się jak abortowane dziecko”. Trudno o dobitniejszą deklarację ze strony kogoś, kto od lat walczy o ochronę życia od chwili poczęcia.

Dwa ciosy

Prawo i Sprawiedliwość zagrało z Godek ostro i cynicznie. Posiedzenie sejmowej komisji polityki społecznej i rodziny na długo zostanie w pamięci obrończyni życia nienarodzonych. W zaledwie kilkadziesiąt minut została dwukrotnie mocno upokorzona

Najpierw przewodnicząca pracom komisji posłanka PiS-u Barbara Borys-Szopa kilkukrotnie odmawia udzielenia jej głosu. Za Godek wstawia się inna obrończyni nienarodzonych – Anna Siarkowska z PiS-u (niegdyś Kukiz'15). Ale jej wniosek o dopuszczenie działaczki pro-life do głosu przepada z kretesem – za jest tylko czworo posłów; przeciwko – 14. – To jest przemoc wobec nienarodzonych! I wobec obywateli, którzy chcą ochrony życia! – krzyczy Godek, ale członkowie podkomisji nic sobie z tego nie robią.

Drugi cios przychodzi kilka chwil później, gdy komisja przystępuje do głosowania nad powołaniem nadzwyczajnej podkomisji, która zajmie się projektem „Zatrzymać aborcję!”. Za – 20 posłów; przeciwko – 14. Wniosek przechodzi. Dla Godek jest to dotkliwa klęska. Szanse obywatelskiego projektu ustawy niemal całkowicie delegalizującej aborcję na uchwalenie przez Sejm spadają praktycznie do zera. Nadzwyczajna podkomisja nie ma jeszcze terminów posiedzeń, nie ma również żadnych ograniczeń czasowych, w których musi podjąć wiążące decyzje ws. projektu. W politycznym żargonie nazywa się to „zamrażarką”. Trafiają do niej niewygodne projekty ustaw, których przyjęcie byłoby zbyt kosztowne, ale odrzucenie również groziłoby pewnymi stratami.

Odrobiona lekcja z przeszłości

Na przykładzie Kai Godek PiS pokazało, że w kwestiach światopoglądowych znakomicie odrobiło lekcję Platformy Obywatelskiej z poprzedniej kadencji. Podejście koalicji PO-PSL do kwestii światopoglądowych było pragmatyczne i wyrachowane. Dowodziły tego m.in. kolejne (daremne) próby przepychania przez Sejm projektów ustaw o związkach partnerskich. Politycy Platformy nie mieli litości nawet dla dokumentu sporządzonego przez swojego partyjnego kolegę Artura Dunina. Projekt trafił do kosza już w pierwszym czytaniu, a rękę przyłożyło do tego kilkudziesięcioro posłów i posłanek ówczesnej partii rządzącej.

Dzisiaj PiS ustawę zaostrzającą prawo aborcyjne traktuje podobnie jak niegdyś Platforma sprawę związków partnerskich. Teoretycznie partia popiera taką zmianę. Co więcej, zamieściła ją nawet w swoim programie i obiecywała jej wprowadzenie podczas kampanii wyborczej. Nowego prawa jednak nie uchwala. Dlaczego? Bo czy jest sens wytrącać sobie z ręki atutową kartę, która na zawołanie potrafi odwrócić uwagę całego kraju od dowolnej innej sprawy?

!Komisja sejmowa o zakazie aborcji, na zdjęciu: Kaja Godek!Komisja sejmowa o zakazie aborcji, na zdjęciu: Kaja Godek Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

Tak było w marcu tego roku, gdy trzeba było „przykryć” bardzo bolesny dla obozu władzy temat premii dla członków rządu. Ten sam scenariusz obserwowaliśmy w tym tygodniu, gdy projekt komitetu „Stop aborcji” miał ratować „dobrą zmianę” przed krytyką za wygaszenie kadencji 27 sędziów Sądu Najwyższego.

PiS zrozumiało, że co prawda podnoszenie tematu zaostrzenia prawa aborcyjnego wywołuje skrajne emocje u przeciwników takiego rozwiązania – wszyscy pamiętają skalę pierwszego „Czarnego protestu” – ale w perspektywie długoterminowej nie zagraża ani interesom, ani notowaniom partii. To natomiast sprawia, że projekt ustawy komitetu „Stop aborcji” jest bardzo użyteczny politycznie i zapewne jeszcze nie raz PiS się nim posłuży.

PiS rozdaje karty

W ten sposób zarówno Kaja Godek, jak i zebrany milion podpisów przeciwników aborcji zostają złożone na ołtarzu realizacji bieżących interesów politycznych. Dla samej zainteresowanej może to być szok. Jej wypowiedzi pod adresem polityków PiS-u – np. „Zabijanie ludzi jest elementem polityki społecznej państwa wobec obywateli” – zdają się to zresztą potwierdzać. Jednak zamiast rozdzierać szaty i oburzać się, że politycy są politykami i robią to, co robili od zawsze, lepiej zaakceptować, że na Wiejskiej obowiązują takie reguły gry.

Im szybciej Kaja Godek to zrozumie, tym lepiej dla niej i dla sprawy, o którą walczy. Polityczna arytmetyka jest bezwzględna – na prawicy (zwłaszcza od jesieni 2015 roku) zmiany w kompromisie aborcyjnym może zagwarantować jedynie formacja Jarosława Kaczyńskiego. Na Nowogrodzkiej wszyscy są tego świadomi. Wiedzą, że nic nie muszą. Ludzie tacy jak Kaja Godek czy Marek Jurek mogą się irytować i oburzać politycznym cynizmem PiS-u, ale koniec końców i tak do niego wrócą, bo nikt inny na prawicy nie ma realnej mocy sprawczej.