Fejfer: Lewandowski zarabia dziennie więcej niż ratownik medyczny przez sześć lat. To głupie i chore

Coś jest nie tak z systemem, w którym za reklamowanie modelu telefonu, który za dwa lata będzie już przestarzały, 28-latek dostaje tyle pieniędzy, ile nauczycielka przez dekadę.
Jesteś w dziale opinie portalu Gazeta.pl. Publikujemy teksty bardzo różne ideowo i zawsze wyrażają one poglądy autorów, a nie redakcji.

Robert Lewandowski zarabia rocznie na reklamach ponad 10 mln zł (wyliczenia Wp.pl). Sam kontrakt z firmą Oshee według nieoficjalnych informacji to 3 mln zł każdego roku. Z umowami z reklamodawcami związane są pewne niedogodności. Kontrakt z Gillette zabrania Lewemu zapuszczania brody, a na treningi Bayernu polski napastnik musiał się tłuc wartym 600 tys. zł audi (marka jest sponsorem klubu). Tragedia.

Lewandowski (który właśnie trafił na listę 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”) jest rekordzistą, ale zarobki innych piłkarzy reprezentacji również są bajeczne. Potencjał tych bardziej medialnych to kilkaset tysięcy złotych od kontraktu. Trener Nawałka, reklamujący między innymi parówki, według ekspertów również zarabia kilkaset tysięcy na kampanii. Jego wartość marketingową podobno obniża to, że niezbyt chętnie pojawia się w mediach. Przynajmniej w porównaniu z niektórymi piłkarzami.

Futboliści dostają luksusowe samochody, mają również 30-40 proc. zniżki na najlepsze apartamenty w nowych inwestycjach, pod warunkiem że w jakiś sposób te inwestycje będą promować. Choć Lewy ze swoimi zarobkami dyskwalifikuje kolegów z kadry, to można zaryzykować stwierdzenie, że wielu z nich zarabia miliony złotych z samych reklam rocznie.

177 tys. zł dziennie

Kadrowicze reklamowali już chyba wszystko: telefony, szampony, napoje energetyczne, gry, dobrej jakości telewizory, kiepskiej jakości telewizory, parówki. Dzisiaj oglądane spoty, w których pojawia się - nomen omen - mowa trawa o „skutecznym działaniu”, „sięganiu poza horyzont” i „osiąganiu niemożliwego”, stanowią przezabawny epilog do nieudolnej gry polskiej reprezentacji.

Po spektakularnie przegranych dwóch mundialowych meczach w internecie podniosły się głosy, że reprezentanci Polski, zamiast ciężko pracować, łazili po planach zdjęciowych, żeby reklamować parówki, szampony i telefony. Argumenty te są chybione, bo wszystkie kontrakty i same nagrania zostały dopięte najpewniej wiele miesięcy temu, być może nawet w zeszłym roku, i zapewne brały pod uwagę kalendarz sportowy zawodników. Z drugiej strony gdyby okazało się, że piłkarzom udało się jednak wyjść z grupy, to niemal na pewno takich reakcji internautów nie byłoby wiele.

Zastanówmy się nad czymś innym: co, jeśli piłkarze i trenerzy po prostu zarabiają za dużo, bez względu na to, czy przegrywają czy wygrywają? Przecież do kontraktów reklamowych dochodzą jeszcze zarobki z macierzystych klubów. W europejskich klubach piłkarze zarabiają od kilkuset tysięcy do kilkunastu milionów euro rocznie. Lewandowski w klubie podobno zarabia 177 tys. zł dziennie. To tyle co statystyczny Polak przez trzy lata.

Dzisiaj wysokie zarobki piłkarzy wydają nam się oczywiste. Ale nie było tak zawsze. Dla przykładu: do 1961 roku w Wielkiej Brytanii maksymalną tygodniową wypłatą w branży było 20 funtów - mniej więcej równowartość ówczesnej średniej krajowej. Dzisiaj średnie tygodniowe zarobki brytyjskich futbolistów w Premier League to około 50 tys. funtów przy średnich tygodniowych zarobkach zwykłych zjadaczy full english breakfast wynoszących 500 funtów.

Czy kopanie piłki, nawet na bardzo wysokim poziomie, uzasadnia wielomilionowe gaże gwiazd futbolu? Z jednej strony mogą one stanowić alegorię spekulacyjnego szaleństwa, jakiego podejmują się choćby fundusze venture capital pompujące setki milionów dolarów w start-upy, z których ogromna większość po prostu pada. Ale dzięki ogromnym środkom założyciele start-upów sami mogą się stać przedsiębiorcami venture. Marketingowo pompowane gwiazdy polskiej piłki były start-upami, którym nie wyszło. Żeby było zabawnie, również Lewandowski inwestuje w start-upy. Jak to mówią: pieniądz robi pieniądz.

Z systemem coś jest nie tak…

Jest jeszcze jedna, moim zdaniem, ważniejsza kwestia. Chodzi o rozmytą kategorię społecznej użyteczności. Oczywiście nie da się jej łatwo skwantyfikować, ale znaczna większość z nas czuje, że coś jest nie tak, kiedy młodzi chłopcy i mężczyźni kopiący piłkę zarabiają w jeden sezon kilkadziesiąt razy więcej niż ratownicy medyczni przez całą swoją karierę, podczas której każdy ratuje po kilka tysięcy ludzi. Coś jest nie tak z systemem, w którym za reklamowanie modelu telefonu, który za dwa lata będzie już przestarzały, 28-latek dostaje tyle pieniędzy, ile nauczycielka przez dekadę.

To nie jest tak, że nie rozumiem logiki systemu. Wiem, że kolejne wysokie kontrakty podbijają wycenę następnych i następnych. Wiem, że wielomilionowe inwestycje w umowy reklamowe z piłkarzami korporacji zwrócą się w jakiś procencie przez sprzedaż telefonów. Wiem, że media, AVE, rynki, na których zwycięzca bierze wszystko. Wiem również, że jakbym w jakimś równoległym wszechświecie był piłkarzem, to poniósłbym ofiarę codziennego golenia się, jeżeli ktoś by mi za to zapłacił milion dolarów rocznie. Ba, pewnie goliłbym się nawet za 700 tys. Rozumiem logikę systemu. Twierdzę jednak, że jeśli wycenia ona kilkaset razy wyżej kopanie piłki od ratowania ludzkiego życia, to jest ona poje*ana.

Polecamy też: Galopujący Major: Niech Lewandowski zarabia jeszcze więcej

STUDIO MUNDIAL SPORT.PL. Co dalej z Nawałką? "Porażka lubi ofiary"

Więcej o: