Biskupi wciąż żywią przekonanie, że w Polsce wiarę i katolicyzm wysysa się wraz z mlekiem matki. Nic z tych rzeczy. Dziś katolikiem już się nie rodzisz, ale się nim stajesz. Tę tezę potwierdza najnowszy raport Pew Research Center, który zawiera dane ze 108 państw. Porównanie stopnia religijności jest jednoznaczne: młodzi są mniej religijni niż starsi, a w mniej więcej połowie państw nastąpił spadek religijności. U nas sytuacja według Pew wygląda tak: o ile w grupie 40 plus coniedzielne praktyki deklaruje 55 proc., o tyle wśród młodych ten wskaźnik to 26 proc. Polska, jeśli idzie o spadek religijności, plasuje się w ścisłej światowej czołówce.
Jakie są u nas źródła tego spadku szczególnie wśród młodych ludzi?
Po pierwsze, im większy stopień nowoczesności, tym słabsze zaangażowanie religijne. Nie znaczy to, że nowoczesność zastępuje religię, ale sprawia, że wiara się prywatyzuje. Dobrze to widać w Polsce, gdzie wiara poddawana jest nie tylko prywatyzacji, ale także konstruowana jest przez osobiste przekonania człowieka.
Po drugie, nie ma prostej korelacji między powszechną obecnością Kościoła w przestrzeni publicznej a stopniem zaangażowania religijnego. Przeciwnie: jest dokładnie odwrotnie. Im więcej religii w szkole, na akademiach, w szpitalach, komisariatach i rządzie, tym proces laicyzacji przyśpiesza. Biskupi kompletnie nie rozumieją, że wciskając religię siłą w przestrzeń publiczną, zamieniają ją w ideologię, którą młodzi, co pokazują badania, odrzucają.
Po trzecie, młodzi zawieszają katolicyzm na kołku, gdyż nie daje on im poczucia sensu życia. Biskupi katolickie przesłanie zawarte w przykazaniu: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” sprowadzili w zasadzie do tzw. teologii ciała, kojarzonej z wielkim „NIE”: nie dla antykoncepcji, nie dla in vitro, nie dla seksu przedmałżeńskiego itd. Chodzi nie o to, żeby Kościół zmieniał swoje poglądy, ale o to, że nie potrafi przekonująco argumentować za swoim nauczaniem. Tak, by ludzie w sposób wolny i w zgodzie z własnym sumieniem mogli podejmować decyzje zgodne z przesłaniem Kościoła.
Po czwarte, pamiętacie, jak na początku lat 90. Jarosław Kaczyński mówił, że „najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski prowadzi przez ZCHN”? Ta celna diagnoza brała się stąd, że prezes PiS sądził, iż zawsze, gdy Kościół zbyt mocno angażuje w spory polityczne, to traci wiarygodność i szacunek wiernych. Im mniej Kościoła w polityce, tym większy dla niego szacunek. I chęć uczestniczenia ludzi w życiu religijnym. Dokładnie ten proces pokazuje badanie, jakie od lat prowadzi Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego.
Z opublikowanych danych za rok 2016 wynika jednoznacznie: na niedzielną mszę chodzi 36,7 proc. zobowiązanych do tego katolików. To najniższy wynik w historii tego badania. A dokładniej: Instytut prowadzi badania na podstawie dwóch kategorii wiernych - dominicantes i communicantes. Pierwszy określa, ile osób bierze udział w niedzielnej mszy, a drugi – ile przystępuje do komunii. Prezentując najnowsze wyniki za rok 2016, ISKK podał, że wskaźnik dominicantes zmalał o 3,1 pkt proc. i wynosi 36,7 proc. O 1 pkt zmalał również wskaźnik communicantes – teraz wynosi 17 proc. Im więcej zaangażowania biskupów i „twitterowych księży” na rzecz tzw. dobrej zmiany, tym mniej wiernych w kościołach.
I rzecz ostatnia: biskupi i rodzimi księża wciąż uważają, że należy ich słuchać z uwagą, bo stoi za nimi urząd kapłański. Tyle że to już nie działa. Dzisiejszy świat nie potrzebuje nauczycieli, którzy z poczuciem wyższości mówią nam, co mamy robić i myśleć. Dzisiejszy świat, a w tym szczególnie młodzi, potrzebuje świadków. A nauczycieli – o tyle, o ile są świadkami. Krótko: jeśli księża uczą jednego, jeśli nakładają na ludzi ciężary, a sami nawet ich nie tkną palcem, to nie będą słuchani.
Czy to dobrze, że rodzimy katolicyzm przechodzi przyśpieszony proces laicyzacji? Czytając wiele komentarzy do opublikowanych badań w social mediach, można odnieść wrażenie, że te badania o spadku religijności młodych są jak dobra nowina: „nareszcie”, „jest nadzieja dla Polski”. Otóż nie jestem pewien, czy to dobra wiadomość. Ludzie, szczególnie młodzi, potrzebują sensu życia. I go szukają. Przepraszam, ale nikt nie będzie umierał za smartfona.
Postawię więc następującą tezę: spadek religijności, odejście młodych ludzi od Ewangelii nie są niewinne. Duża część osób doskonale odnajduje się w ruchach narodowych i nacjonalistycznych, które dają im wspomniane poczucie sensu życia. Poczucie, że są ważne w życiu człowieka wartości, takie jak wspólnota czy ojczyzna, dla których warto się poświęcić. A zatem: kiedy polski katolicyzm nie daje poczucia wspólnoty młodym, kiedy widzą, że stał się narzędziem do skutecznego zarządzania politycznego, młodzi zwracają Kościołowi bilet. Sęk w tym, że – jak to młodzi – ze swoją gorliwością, radykalizmem trafiają (a przynajmniej część z nich) w objęcia ruchów radykalnych – nacjonalistycznych.
Jakie więc wnioski płyną z raportu Pew Research Center? Raz, że dziś katolikiem się już nie rodzisz. Wiara nie jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. W wolnym, otwartym i nowoczesnym społeczeństwie katolicyzm zawsze jest kwestią wyboru, a ten zależy od tego, czy księża i biskupi są wiarygodnymi głosicielami Ewangelii. Dwa, przesłanie Robotnika z Nazaretu jest zbyt cenne, by zostawić je w rękach księży, którzy sprowadzając katolicyzm do kwestii kulturowej tożsamości, sprawiają, że młodzi porzucają ewangeliczną wiarę i autentyczną pobożność. Porzucają, by w następnym kroku zasilić szeregi narodowców, którzy dają im złudne poczucie życiowego celu.
Jarosław Makowski jest filozofem, teologiem, publicystą i samorządowcem Platformy Obywatelskiej (oraz kandydatem na prezydenta Katowic). Autor książek: „Kobiety uczą Kościół”, „Wariacje Tischnerowskie”. W maju nakładem wydawnictwa Arbitror ukazała się jego nowa książka: „Pobudka, Kościele. Esej o społecznej ewangelii Franciszka"