Jesteś w dziale Opinie portalu Gazeta.pl. Publikujemy teksty bardzo różne ideowo i zawsze wyrażają one poglądy autorów, a nie redakcji.
Grzegorz Sroczyński narzeka na rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego utrzymujące w mocy wyrok w sprawie łódzkiego drukarza, który odmówił wykonania roll-upu dla organizacji LGBT. Twierdzi, że taki obrót sprawy może w przyszłości zmusić jego wydawcę do drukowania treści antysemickich. Już na pierwszy rzut oka jakikolwiek związek między tymi dwiema sprawami, rozstrzygniętą i potencjalną, wydaje się wątpliwy (sporny roll-up nie zawierał żadnych treści antysemickich ani nawet obraźliwych), a im dalej w tekst, tym bardziej argumentacja staje się niespójna.
Najpierw Sroczyński zauważa, że wyrok na pewno zrobi z drukarza męczennika i jeszcze bardziej przekona go do homofobicznych zachowań. Nie jest jednak powiedziane, że tak się stanie (chociaż może tak będzie). Ludzie mają zdolność uczenia się na błędach. Umieją dostrzec, że skrzywdzili kogoś swoim zachowaniem, a czasem nawet żałować tego i zmienić swoje postępowanie. Tego właśnie życzę łódzkiemu drukarzowi: żeby zrozumiał, że osoby inne od niego mają prawo istnieć, korzystać z publicznej przestrzeni, a nawet robić zakupy (bułki, marchewka, seler, roll-up).
Następnie Sroczyński przechodzi do tworzenia chyba najmniej prawdopodobnego scenariusza w polskim dziennikarstwie od czasu koalicji PO-PiS. Oto Leszek Bubel, naczelny tropiciel żydowskich spisków, wydawca i autor ponad pięćdziesięciu wyjątkowo kiepskich książek, postanawia nie korzystać z usług żadnej ze znanych mu dobrze drukarni, ale zamawia druk baneru o treści 'Leszek Bubel - Konferencja na temat Żydów - 2018' w Agorze, tradycyjnie postrzeganej przez polskich antysemitów jako arcywróg. Pomijając różne pomniejsze detale, takie jak: czemu Leszek Bubel miałby dostarczać zarobku Agorze, od kiedy Bubel organizuje konferencje, a wreszcie brak treści antysemickich w takim banerze (długim co prawda na jedno zdanie - ale sądzę, że należy zachęcać Leszka Bubla do porzucenia pełnych mowy nienawiści komunikatów, nawet jeśli początki będą trudne i lakoniczne), pozostaje kwestia zmuszania Agory do druku przez sąd. Po pierwsze, Agora może nie wykonać takiego zamówienia i zapłacić grzywnę. Po drugie, na pewno dałoby się tłumaczyć taką odmowę na wiele sposobów: na przykład poprzez argument o utracie innych zleceń i reklamodawców, którzy nie chcą być kojarzeni z działalnością Leszka Bubla i jego antysemityzmem.
I wreszcie: Agora mogłaby taki informacyjny baner wydrukować. Co wtedy by się stało? Zupełnie nic. W ostatecznym rozrachunku druk baneru, który równie dobrze mógłby zostać wydrukowany gdzie indziej, nie ma tak naprawdę znaczenia. Nikt by go nawet nie zauważył.
Inaczej natomiast przedstawia się sprawa odmowy sprzedaży produktu czy usługi dla osób nieheteroseksualnych. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Sroczyński nie wie, jak wygląda w Polsce życie społeczności LGBT i nieszczególnie go to obchodzi. Po co przejmować się mniejszościami, skoro można wystąpić w ogólnopolskiej gazecie jako bezstronny arbiter, któremu bardziej niż los żyjących ludzi doskwiera (hipotetyczna, ale niemożliwa) konieczność wydrukowania baneru dla Leszka Bubla przez inny dział firmy, w której pracuje?
Przyzwolenie na dyskryminację osób LGBT w dostępie do towarów i usług ma bowiem bardzo poważne dla tych osób konsekwencje. O ile w wielkim mieście można iść do innej drukarni, innej cukierni czy innego sklepu - chociaż już samo to jest krzywdzące, bo dlaczego proste, codzienne czynności w życiu osób LGBT muszą wymagać dwukrotnie więcej wysiłku niż w życiu heteroseksualistów? - to w małych miejscowościach takie opcje mogą być niedostępne.
Dlaczego lesbijka z niewielkiej wsi miałaby jechać do sąsiedniego miasta po tort na urodziny swojej dziewczyny? Czy gej z miasta powiatowego musi je opuścić, żeby zrobić sobie u fotografa zdjęcie z narzeczonym? Czy chłopak trans może wreszcie nie jeździć po całym województwie, żeby znaleźć fryzjera, który obetnie mu włosy? Łódzki drukarz powoływał się co prawda na propagowanie homoseksualizmu”, ale już reakcje skrajnych i fundamentalistycznych środowisk na Paradę Równości pokazują, że dla wielu osób wystarczy istnieć i być lesbijką, żeby “promować” homoseksualizm.
Sroczyński wspomina jeszcze pod koniec, że wielu ludzi w Polsce uważa homoseksualność za rzecz równie obrzydliwą jak antysemityzm: znakomite podsumowanie z punktu widzenia retoryki albo tragiczne z punktu widzenia każdego, komu nie są obojętne równe prawa dla wszystkich, bez względu na orientację seksualną. 'Tak po prostu jest', pisze Sroczyński i 'nie zmienią tego żadne zakazy'. Ale czy na pewno? Może jednak niejeden homofob zastanowi się teraz, czy na pewno chce dawać publicznie upust swojej nienawiści?
Takie decyzje jak ta podjęta przez Sąd Najwyższy oprócz funkcji każącej mają jeszcze jedną: tworzą pewien klimat, w którym jest łatwiej albo trudniej znieważyć albo pobić kogoś na ulicy, nie dać awansu w pracy, nie wynająć mieszkania i odmówić strzyżenia. Obecny wyrok dał jasny sygnał, że na takie zachowania nie ma w Polsce przyzwolenia. W imieniu obywateli i obywatelek LGBT w Polsce mogę powiedzieć tylko: i bardzo dobrze.
Sroczyńskiemu bliżej jest do amerykańskiego sądu i jego decyzji de facto wspomagającej dyskryminację. Ma prawo i taki jego wybór. Wybór wyjątkowo łatwy, bo jemu nikt nie odmówi wydruku roll-upa. Warto przyglądać się takim opiniom. Doskonale obnażają ludzkie priorytety.
---
Sara Manasterska - językoznawczyni, asyriolożka. W wolnym czasie czyta japońskie modernistki i ciągle przekłada urlop.