Wyrok Sądu Najwyższego w sprawie drukarza, który odmówił zrobienia baneru z logo LGBT, wywołał entuzjazm liberałów i lewicy. Entuzjazmu nie podzielam.
Po pierwsze, wiem, jaki ten wyrok będzie miał psychologiczny efekt: drukarz poczuje się potraktowany niesprawiedliwe przez „lobby gejowskie i sądy” i w swoich poglądach stanie się jeszcze bardziej zapiekły. Podobnie inne osoby o zbliżonych do niego poglądach. Przymus nie jest najlepszym narzędziem do szerzenia tolerancji.
Po drugie, konsekwencje poniosą nie tylko antygejowscy drukarze czy rasistowscy restauratorzy. Konsekwencje poniesiemy również my, czyli liberałowie i lewica. Po tym wyroku sami będziemy musieli się stać bardziej „tolerancyjni”. A wcale nie wiem, czy mamy na to ochotę.
Otóż jeśli Leszek Bubel zgłosi się jutro do drukarni Agory z zamówieniem na baner o treści, powiedzmy: „Leszek Bubel - Konferencja na temat Żydów - Warszawa 2018”, trzeba będzie mu ten baner wydrukować. Argumenty przedstawi te same co organizacje gejowskie w sprawie drukarza: przecież nie ma tu żadnych treści, które mogą naruszać czyjąś wrażliwość albo poglądy, jest czysta informacja. „Skoro jakaś drukarnia banery drukuje, ma cennik, to musi wydrukować również ten” - powie Bubel w sądzie i powoła się na wyrok w sprawie drukarza. Wolałbym - jako pracownik Agory - aby sąd nas nie zmuszał do drukowania Bublowi czegokolwiek.
Trzeba przyjąć do wiadomości, że żyją w Polsce ludzie, dla których organizacje LGBT są tak samo obce i wstrętne, jak dla nas antysemita Bubel i jego kompulsywna działalność. Wiem, jest to dziwne i niedobre, ale niestety tak po prostu jest. Nie zmienią tego nakazy. Dlatego dużo bliżej mi do Sądu Najwyższego USA, który w podobnej sprawie cukiernika (nie chciał wykonać tortu na ślub gejowski) wydał wyrok uniewinniający.