Jesteś w dziale Opinie portalu Gazeta.pl. Publikujemy teksty bardzo różne ideowo i zawsze wyrażają one poglądy autorów, a nie redakcji.
Blisko połowa respondentów sondażu przeprowadzonego dla „Rzeczpospolitej” akceptuje bicie dzieci. A mówiąc konkretniej, akceptuje dawanie dzieciom klapsów, albowiem, jak podkreśla się w Polsce, „dawania klapsów” nigdy, ale to nigdy, nie można mylić z „biciem dzieci”.
Załóżmy na chwilę, że to prawda. Że klapsy to żadne tam bicie. Pojawia się więc pytanie: czy pracodawca też powinien mieć prawo dawania klapsów swoim pracownikom? Czy powinien mieć prawo, dajmy na to, nawinąć pracownika na kolano i sprać mu tyłek albo dać mocno po łapach. Oburzeni uznają, że to atak na ich wolność, że to niedopuszczalne, że nie można uderzać nikogo w pracy. Ale czy rzeczywiście?
Po pierwsze, klapsy to przecież nie bicie, prawda? A skoro nie ma bicia, to trudno mówić o jakimś uderzaniu pracowników. Na pytanie: „czemu mnie pan bije po pupie, panie dyrektorze?”, usłyszmy więc, że klapsy to przecież nie bicie, więc proszę się mocniej pochylić i nie dyskutować, bo będzie karny jeżyk na schodkach.
Po drugie, klapsy mają być przecież pożyteczne. Przede wszystkim jako wybitnie skuteczny środek dyscyplinujący. Więc skoro środek ten jest tak bardzo skuteczny, to czemu pracodawca nie może z jego pomocą wymuszać dyscypliny w miejscu pracy? Przypomnijmy: pracownik wykonuje pracę pod kierownictwem i nadzorem pracodawcy, podobnie jak dziecko do ukończenia 18. roku życia pod nadzorem rodziców zostaje. Mało tego, tak jak rodzic udostępnia mieszkanie, tak pracodawca udostępnia miejsce pracy, materiały do pracy, to on przecież, jak głoszą mądre liberalne głosy, ponosi pełne ryzyko porażki. Rodzic dziecko karmi i pracodawca też, na swój sposób, karmi przecież pracownika, dając mu „pracę”, za którą chleb, do niedawna nawet z masłem, można kupować. Czemu miałby więc pracodawca nie wprowadzać dyscypliny, czemu nie sięgać, po jakże skuteczne, środki nadzorcze?
Po trzecie, klapsy to stan wyższej konieczności. Klapsy ratują życie. Wszyscy pewnie słyszeliśmy o tych mrożących krew w żyłach historiach, jak kilkuletnie dzieci zaraz po przebudzeniu wprost pędzą, by włożyć palec do kontaktu. Zdarza się to zwolennikom klapsów non stop, jakby w każdym pomieszczeniu mieli po kilkadziesiąt gniazdek. I dlatego, zamiast je zaślepić, słyszymy, że trzeba dziecku dać po łapach, bo to oczywiste, że dwulatek chociaż nie umie mówić, to ma pamięć tak sprawną, że każde z owych dziesiątek „nununu”, czy też klapsów od razu zapamięta. I w ten sposób klaps uratuje mu zdrowie, a nawet życie. A skoro tak, to tym bardziej chyba należy stosować klapsy w odniesieniu do pracowników?
Czyż kilka klapsów nie pomogłoby by w bardziej sumiennym stosowaniu zasad BHP, przestrzeganiu procedur i regulaminów? Czyż nie lepszy klaps niż ucięta ręka, katastrofa samolotowa, albo, co chyba najgorsze, niezrealizowany target kwartalny? Wszyscy wiemy, że w Polsce mamy problem z przestrzeganiem zasad, a kolejne pisemne czy ustne pouczenia niewiele dają. A taki klaps byłby zapamiętany na długo, prawda? I uratowałby pracownika przed zwolnieniem, a w konsekwencji przed biedą, tułaczką i śmiercią.
Po czwarte, klapsami wymuszali posłuszeństwo u dzieci nasi ojcowie, dziadowie i pradziadowie i proszę, na jaki wspaniały naród wyrośliśmy. Ale przecież tak samo nasi przodkowie robili z dorosłymi. Te same klapsy, a czasami nawet więcej, stosował ekonom, pan na włościach, zarządca w manufakturze, I jaką byliśmy potęgą? Od morza do morza potęgą byliśmy.
Rację mają konserwatyści, że dzisiaj zakaz klapsów dla ludzi, a jutro dla zwierząt, że wszyscy stoimy na równi pochyłej i spadamy w przepaść. Nie widzieć jednak czemu, możliwość dawania klapsów współcześni konserwatyści tylko do dzieci ograniczają, co dla ich konserwatywnych przodków byłoby dowodem totalnego zniewieścienia i upadku chrześcijańskiej cywilizacji życia.