Jacek Gądek: Romans członka speckomisji jest sprawą państwa. Nie można powiedzieć "oj tam, oj tam"

Jacek Gądek
Nie ma lepszego "kompromatu" na polityka niż historia z kochanką. W sprawie posła Stanisława Pięty łatwo się skupić na pieprznych fotografiach i wiadomościach. Clou historii jest jednak takie: czy do posła, który zajmuje się służbami specjalnymi, mógłby się zgłosić smutny pan i go szantażować?

Galopujący Major pisze, że "wciąż nie za bardzo rozumie, czemu miało służyć ujawnienie rzekomego romansu posła Stanisława Pięty". Wyjaśnię więc krótko.

Można zakończyć tę historię rechotem z posła i ubolewaniem nad sytuacją jego rodziny. Ale to byłaby galopująca łatwizna. W całej tej łóżkowej rewolucji opisywanej przez kobietę podającą się za oszukaną i porzuconą przez posła kochankę, wątek obyczajowy jest najmniej istotny. Oczywiście, jest najatrakcyjniejszy, bo pani jest gibką modelką, a pan konserwatywnym jastrzębiem. W sam raz to skandalik na okładkę - tam więc trafił, gdy sprawę ujawnił "Fakt".

Galopujący Major narzeka, że nie trzeba już było pisać o "porażkach Pięty w prywatnym życiu", bo poseł publicznie już się wedle niego kompromitował, a "ujawniając rzekomy romans posła, wyrządzono krzywdę głównie jego dotychczasowej rodzinie". Intuicyjnie to słuszny wniosek. Ani dzieci, ani żona nie są winne rzekomego romansu, o którym pisał tabloid.

Sam poseł tłumaczy się, że "być może przesadził z troską i dobrocią". Z drugiej strony domniemana kochanka chętnie pozowała do zdjęć z różnymi politykami.

Poseł Pięta to jednak nie jest poseł, który nic nie może. Nie jest szeregowcem i zwykłą maszynką do głosowania w Sejmie. Jest liczącą się postacią i ma dostęp do państwowych tajemnic. Zasiada w sejmowej komisji śledczej ds. afery Amber Gold i Komisji ds. Służb Specjalnych.

O ile pierwszą komisję krytycy mogą uznać wyłącznie za show służące dobijaniu Platformy Obywatelskiej, to w drugiej poseł może wręcz przesłuchiwać szefów służb specjalnych. Speckomisja to elitarne grono, do którego kluby parlamentarne delegują swoich zaufanych ludzi. To nie jest żadna "komisja pocieszenia".

Poseł należący do speckomisji może o coś zapytać, może puścić przeciek do mediów. A na pewno ma dostęp do informacji, które nigdy nie powinny zostać ujawnione. Takie informacje to łakomy kąsek nie tylko dla mediów, świata przestępczego, ale i dla obcych służb. Ktoś powie "oj tam, oj tam, bez przesady...". Takim osobom można jedynie pogratulować prostoduszności. W rzeczywistości "kompromat" na posła, który zasiada w speckomisji, to smakowity kąsek dla "smutnych panów".
 
Bądźmy szczerzy: wszystkim jest żal rodziny posła, ale interesem państwa jest, aby osoba, na którą można znaleźć haka, nie miała dostępu do informacji istotnych dla interesów i bezpieczeństwa tegoż państwa. Realia są takie: człowiek w politykę nigdy nie wchodzi sam, ale ze swoją rodziną i najbliższym otoczeniem.
 
Można ubolewać, że media wchodzą z butami w czyjeś życie prywatne. Nie przesądzając, czy poseł Pięta romans miał czy nie, ale z całą pewnością romans każdego posła, który zajmuje się służbami specjalnymi, nie jest prywatnym romansem, ale staje się sprawą państwa, bo może się w skrajnym przypadku przyczynić do zdrady państwa.

Polityk, który ma na sumieniu taki romans, sam powinien się wycofać z tak wrażliwego sektora polityki albo ujawnić historię, by nie była ona potencjalnym "kompromatem" na niego. A jeśli polityk taki nie ma w sobie siły, to obowiązkiem mediów jest mu wyciągnąć prywatną historię, która  - choć wszyscy by chcieli tego uniknąć - dotknie także jego najświętszą nawet rodzinę.
 
Można się spierać, kiedy romans polityka staje się sprawą wagi państwowej. Radnemu w gminie można odpuścić, ale nie politykowi frontowemu, jakim jest Stanisław Pięta. Z całą pewnością akurat członek komisji ds. służb specjalnych musi się mieć na baczności.

Więcej o: