Partia Razem rozpoczęła zbieranie podpisów pod projektem ustawy skracającej dobowy czas pracy do 7 godzin. Doskonale, że młoda lewica stara się być aktywna i proponuje nowe rozwiązania, które mają na celu zwiększenie realnego dobrostanu Polaków, zamiast brać udział w tradycyjnej nadwiślańskiej politycznej naparzance. W światowej debacie publicznej pojawiło się ostatnio mnóstwo przeróżnych pomysłów na to, jak poukładać relacje we współczesnej gospodarce, takich jak bezwarunkowy dochód podstawowy, dotacja kapitałowy, gwarancja zatrudnienia czy skracanie czasu pracy właśnie. Tymczasem w Polsce debata o tych pomysłach niemal nie istnieje - Polskę rozpalają drugorzędne dysputy wokół dawno nieaktualnego sporu o Okrągły Stół czy pozycję postkomunistów, ewentualnie pytania, kto wziął jaką łapówkę, a kto jaką nagrodę. Pytanie jednak, czy partia Razem swym pomysłem tym razem nie przestrzeliła. Polski świat pracy bez wątpienia ma mnóstwo problemów do rozwiązania, jednak nie jest nim akurat 8-godzinny dzień pracy.
Polacy rzeczywiście statystycznie pracują bardzo długo. Według danych OECD przeciętny pracownik w Polsce przepracowuje 1928 godzin rocznie, co jest siódmym wynikiem wśród członków tej organizacji. Wyprzedzają nas pod tym względem tylko Grecy, Koreańczycy, Rosjanie i kraje Ameryki Łacińskiej. Średnia OECD to 1763 godziny, a w najkrócej pracujących społeczeństwach Zachodu ten wskaźnik nie przekracza 1500 godzin. Pytanie tylko, czy skrócenie czasu pracy do 7 godzin dziennie jest najlepszym sposobem, by Polacy pracowali mniej. Przecież według tych samych danych Francuzi, którzy wprowadzili u siebie 35-godzinny tydzień pracy, tak jak proponuje Razem, wcale nie pracują najkrócej. Przeciętny francuski pracownik przepracowuje 1472 godziny rocznie, tymczasem holenderski 1430, a niemiecki zaledwie 1363.
Wystarczy zerknąć na zestawienie długości pracy w krajach członkowskich OECD, by rzuciła się w oczy ewidentna prawidłowość. Krótko pracują społeczeństwa o wysokich dochodach, a długo te, w których dochody są niskie. Wśród najdłużej pracujących narodów są więc Meksykanie, Kostarykanie, Chilijczycy i Łotysze, tymczasem na drugim końcu skali są Norwegowie, Belgowie, mieszkańcy Luksemburga czy wspominani Niemcy i Holendrzy. W krajach, w których są niskie zarobki, normą jest branie nadgodzin czy nawet drugiej pracy po godzinach, by dorobić do swojej marnej pensji.
Tymczasem w krajach z wysokimi zarobkami nie tylko nie ma tak wielkiej potrzeby pracowania na półtorej etatu, ale też wiele osób może sobie pozwolić na pracę tylko na pół etatu. Nieprzypadkowo społeczeństwa, w których pracuje się najkrócej, mają też największe odsetki pracujących na część etatu. Rekordzistką jest Holandia, w której aż 38 proc. zatrudnionych pracuje w ten sposób. W Danii i Niemczech na część etatu pracuje 22 proc. zatrudnionych, przy średniej OECD o 5 pkt. proc. niższej. W Polsce z pracy na pół etatu mało kto by się utrzymał, więc nic dziwnego, że pracuje w ten sposób tylko 6 proc. zatrudnionych. Generalnie nasze płace bardziej przypominają te w Meksyku czy Kostaryce, niż w Holandii czy Niemczech, nic więc dziwnego, że liczbą godzin pracy też przypominamy tych pierwszych.
Kolejnym problemem jest niska aktywność zawodowa kobiet w Polsce. Według danych OECD w IV. kw. 2017 r. zatrudnionych było 59,8 proc. kobiet w Polsce (mężczyzn 73,2 proc.), tymczasem w krajach o krótszym realnym czasie pracy wskaźnik ten jest zdecydowanie wyższy. W Niemczech, Holandii i Danii zatrudnionych jest 72 proc. kobiet w wieku produkcyjnym. Wiąże się to przede wszystkim ze słabo rozwiniętymi w Polsce publicznymi usługami opiekuńczymi - szczególnie dotyczy to opieki nad dziećmi do lat 3, nad niepełnosprawnymi oraz osobami starszymi. Z tego powodu wiele kobiet rezygnuje, przynajmniej czasowo, z pracy zawodowej, poświęcając się pracy w domu. Polki wykonują przeciętnie 286 minut nieodpłatnej pracy w domu dziennie, co jest ósmym wynikiem w OECD.
Z drugiej strony musi to skutkować większym obciążeniem pracą zawodową mężczyzn, z których pensji musi się utrzymać cała rodzina. Większa dostępność publicznych bezpłatnych usług opiekuńczych pozwoliłaby części nieaktywnych kobiet podjąć pracę przynajmniej na część etatu, dzięki czemu ich mężowie mogliby zrezygnować z nadgodzin. Obciążenie pracą zawodową (i domową także) rozłożyłaby się bardziej proporcjonalnie, tak więc liczba godzin pracy zawodowej na pracownika by spadła.
Swoje robi także wciąż niepewny polski rynek pracy. W 2016 r. aż 27,5 proc. polskich zatrudnionych pracowało na umowach czasowych (umowy cywilno-prawne oraz umowy o pracę na czas określony). Tylko w Kolumbii i Chile było jest ich więcej, a średnia OECD wynosi ledwie 11 proc. Sprekaryzowany rynek pracy również wpływa na wzrost liczby przepracowanych godzin. Osoby niebędące pewne swojej pracy często decydują się pracować więcej, by odłożyć nieco środków na wypadek zwolnienia. Pracujący na umowach o pracę na czas określony decydują się zostać po godzinach, by się wykazać i zasłużyć w oczach przełożonych na przedłużenie umowy. Pracujący na umowach na czas nieokreślony, będący bardziej spokojni o swe dochody w przyszłości, mogą dać sobie więcej luzu.
Tak więc fakt, że pracujemy długo, to efekt niskich płac, niskiego zatrudnienia kobiet oraz wciąż jeszcze dosyć niepewnego polskiego rynku pracy. Chcąc skrócić czas pracy Polaków, należy raczej wprowadzać rozwiązania podwyższające ich dochody i rozszerzające dostępność usług publicznych, a nie skracające kodeksowy czas pracy. Problemem nie jest 8-godzinny dzień pracy, lecz fakt, że pracujemy więcej niż 8 godzin dziennie. Według Eurostatu polscy pracownicy pracują przeciętnie 42 godziny tygodniowo, a więc o dwie więcej ponad normę. Oczywiście skandaliczne jest, gdy pracownicy nie otrzymują za te nadgodziny wynagrodzenia, na co zwróciła uwagę jedna z liderek partii Razem Marcelina Zawisza, w swoim tekście dla Gazeta.pl.
Jednak skrócenie czasu pracy w niczym nie pomoże tym pracownikom, którzy nie otrzymują wynagrodzenia za nadgodziny. I tak będą musieli zostać w pracy aż skończą swoje zadania. Jeśli sprzątaczki w szkole nie wyrabiają się w 8 godzin z posprzątaniem powierzchni, która im przypada na dniówkę, to 7-godzinny dzień pracy w niczym im nie pomoże. Skrócenie czasu pracy da więcej wolnego głównie części sektora publicznego, jednak nie zbawi najbardziej przepracowanych Polaków.
Oczywiście skrócenie kodeksowego czasu pracy nie sprawi żadnej katastrofy. Jednak nie zniweluje głównych przyczyn zbyt długiej pracy Polaków, które leżą gdzie indziej. Razemowcy powinni raczej dążyć do upowszechnienia układów zbiorowych, które zapewniałyby stabilny wzrost płac w poszczególnych firmach lub całych branżach. W układach zbiorowych mogłyby być także zawarte przejrzyście opisane wyłączne sytuacje, w których pracownikowi nie jest przedłużana umowa na czas określony. Warto byłoby także wprowadzić jawność wszystkich płac przynajmniej na szczeblu firmy, dzięki czemu pracownicy mogliby skuteczniej dbać o to, by za taką samą pracę przysługiwała taka sama płaca. Gwarancja bezpłatnego miejsca w żłobku dla wszystkich dzieci powyżej pierwszego roku życia pozwoliłaby części niepracujących kobiet podjąć zatrudnienie przynajmniej na część etatu i skrócić godziny pracy ich mężów. A rozszerzenie "500+" także na pierwsze dziecko zwiększyłoby dochody wszystkich rodzin z dziećmi, więc ograniczyłoby także pracę nadliczbową rodziców. Ograniczanie czasu pracy w obecnej sytuacji wygląda trochę jak uszczęśliwianie pracowników na siłę.
---
Piotr Wójcik jest publicystą ekonomicznym, współpracownikiem Gazeta.pl, „Gazety Polskiej Codziennie” i REO.pl
Chcesz dać znać, co sądzisz? Nasi autorzy odpowiadają na komentarze. Zachęcamy do rozmowy!