Ze zdumieniem przeczytałem opublikowany w Gazeta.pl felieton Mariusza Zawadzkiego o pomniku katyńskim w Jersey City. Autor zaczyna swój tekst kuriozalnym stwierdzeniem: „Sorry, ale miejsce pomnika katyńskiego jest w Warszawie, Katyniu albo w Moskwie”. Czy podobne zdanie autor ma o pomnikach Holocaustu czy Hołodomoru? Przeniesienie wszystkich byłoby naprawdę dużym wyzwaniem logistycznym. A co z innymi pomnikami katyńskimi? Nie tylko Jersey City bowiem dostało domiar „ponurego wykwitu polskiej martyrologii”. Czy powinniśmy liczyć, że władze w Baltimore, Doylestown, Johannesburgu czy Toronto też w końcu „pójdą po rozum do głowy”? Co prawda, pomnik w Chicago chyba może spać spokojnie, bo jest położony na tamtejszym cmentarzu, a nie w „najfajniejszym miejscu na niedzielny spacer z dziećmi”.
Wróćmy jednak nad rzekę Hudson. Z rozumowania Zawadzkiego wynika, że Jersey City nie jest odpowiednim miejscem dla pomnika katyńskiego, gdyż ów „jedynie szantażuje emocjonalnie i wizualnie tubylców, dla których zbrodnia katyńska jest tak odległa jak księżyc czy gwiazdy”. Przyznam, że wyjęcie poza nawias „tubylców” całkiem sporej okolicznej Polonii to dość odważny krok, ale z tekstu Zawadzkiego przebija inna dziwna myśl: jeśli jakaś sprawa jest zbyt odległa, to tym gorzej dla niej – nie zaśmiecajmy sobie nią przestrzeni publicznej (i debaty publicznej może lepiej też nie?). Wydaje mi się to bardzo niebezpiecznym konceptem.
Zawadzki nie może pozostać obojętny na cierpienia amerykańskich dzieci, cierpią one bowiem straszliwie przy każdym niedzielnym spacerze: „nie wystarczy nam epatowanie martyrologią samych siebie, jeszcze epatujemy i szantażujemy Bogu ducha winne narody - i, co gorsza, dzieci - żyjące tysiące kilometrów od nas”. Mam przedziwne wrażenie, że to nie pomnik szantażuje dzieci, ale odwrotnie - Zawadzki próbuje szantażować nas dziećmi. „Przechodzą przed pomnikiem całe rodziny - bo to bardzo fajne miejsce na niedzielny spacer - i niejedno dziecko pewnie pyta: mamo, a dlaczego ten pan ma coś wbitego w plecy? Czy go bardzo boli? Czy będzie miał kuku?”.
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Zawadzki korzysta w swoim tekście z tak słabego chwytu, jakim jest: „Jak ja to wytłumaczę dziecku?”. Mają szczęście amerykańscy rodzice, że nie muszą się już mierzyć z problemami typu: „Jak ja wytłumaczę dziecku, że jego kolega ze szkoły jest czarny?”, został im tylko ten nieszczęsny Katyń. W ogóle amerykańskie dzieci jawią się Zawadzkiemu jako mało świadome istoty, wcale nie wychowywane w kraju, który ma nadprodukcję newsów o kolejnej strzelaninie w szkole lub innej masakrze.
Zawadzki z niejakim zadowoleniem zauważa, że „wreszcie w Jersey City poszli po rozum do głowy; burmistrz Steven Fulop postanowił pomnik usunąć i zrobić tam park”. Często piętnujemy to, że politycy czy władze samorządowe mają gdzieś zdanie mieszkańców, i piszemy, jak ważne są konsultacje z nimi. Tutaj nic takiego nie miało miejsca! Dlaczego Zawadzki przyklaskuje takiemu trybowi podejmowania decyzji?
Na koniec zaś wprowadza wątek pomnika Jagiełły, który stoi w nowojorskim Central Parku. Pokazuje go jako pozytywny przykład: „Idę o zakład, że zostanie tam na wieki. Ale jakby co, to – słowo honoru niedoszłego harcerza – sam skrzyknę grupę ochotników i pospieszymy mu na ratunek”.
Czy na pewno? Korzystając z okazji, pozwolę sobie na pewną złośliwość: Central Park, jedno z fajniejszych miejsc na niedzielny spacer z dzieckiem. Wtem! Z sielskiego krajobrazu wyłania się tajemniczy i groźnie wyglądający jeździec, bo umówmy się: Grunwald czy dynastia Jagiellonów są dla tubylców tak odległą tematyką jak księżyc czy gwiazdy. Proszę wyobrazić sobie tylko zakłopotanie amerykańskiego rodzica, który musi wytłumaczyć zaszantażowanemu emocjonalnie dziecku, kim w ogóle jest ten typ na koniu i czy przypadkiem nie chce komuś tymi dwoma mieczami zrobić kuku. Nie chciałbym być na miejscu tego rodzica, o nie…