Jak najlepiej uczcić stulecie niepodległości? Luksusowym rejsem dookoła świata na francuskiej łódce za 20 milionów złotych? Nowym kanałem propagandowym TVP, tym razem po angielsku? Ostatni pomysł Macierewicza to demolka centrum Warszawy i ustawienie na gruzach fallicznej kolumny z rzeźbą Matki Boskiej. W kolejce do państwowej kasy stoi już Jan Pietrzak. Prawicowy kabareciarz będzie zamęczać publiczność, opowiadając z tej okazji sto sucharów - zapewne na jakiejś gali sponsorowanej przez spółki skarbu państwa. Plany uczczenie stulecia niepodległości robią się coraz bardziej kuriozalne.
Gdyby zobaczył to pierwszy polski premier Ignacy Daszyński, mógłby się wściec. W 1918 roku patriotyzm nie polegał przecież na żenujących szopkach. Chodziło o to, żeby zbudować nowoczesne i sprawiedliwe społecznie państwo. To dlatego rząd Daszyńskiego wprowadził bardzo odważne reformy. Rzeczpospolita była jednym z pierwszych krajów na świecie, które skróciły czas pracy do ośmiu godzin dziennie. Ta decyzja zmieniła życie milionów pracowników. Pokazała, że wolna Polska to ich państwo.
Czy chcemy naprawdę uczcić ludzi, którzy przywrócili Polskę na mapę świata? Przypomnijmy ich odwagę. Mamy propozycję, jak to zrobić. Na stulecie niepodległości - tak jak oni - skróćmy czas pracy.
Sto lat temu po ulicach Warszawy, Krakowa czy Lublina jeździły dorożki. Telefon to była wciąż nowinka. Nie było komputerów, internetu, komórek ani zautomatyzowanych fabryk. Przez te sto lat świat poszedł do przodu. Roboty i komputery potrafią coraz więcej - i coraz częściej zastępują ludzi w pracy. Kolejne zawody znikają. W tych pracach, które przetrwają, potrzeba będzie coraz więcej skupienia, koncentracji, świeżej myśli. Ośmiogodzinny dzień pracy dobrze pasował do świata, w którym żył Ignacy Daszyński. Dziś powoli staje się przeżytkiem. Niestety, wiele firm działa tak, jakby wciąż był 1918 rok.
Po stu latach polscy pracownicy mają problem z wyjściem z pracy po ośmiu godzinach. Według badań Kantar Millward Brown w Polsce pracuje się średnio ponad 45 godzin tygodniowo - czyli dziewięć, a nie osiem godzin dziennie. Potwierdza to OECD - jesteśmy drugim najbardziej zapracowanym społeczeństwem Europy i piątym na świecie. Nie ma się czym chwalić, bo skutki są fatalne. Przepracowanie wpływa na nasz stan zdrowia, samopoczucie, relacje z bliskimi. Do tego dochodzi patologia bezpłatnych nadgodzin. Niedawno głośno było o rekordziście, który wyrobił 700 godzin nadliczbowych. Nie dostał za to ani wynagrodzenia, ani dnia wolnego. Powiedzmy wprost: to, że w Polsce za nadgodziny się nie płaci, to okradanie pracowników. Długie nadgodziny, śmieciówki, brak urlopów, „elastyczna” praca wieczorami i w weekendy - to naprawdę nie jest powód do dumy. Jest 2018 rok. Najwyższy czas ucywilizować polski rynek pracy.
Krótsza praca daje wiele korzyści. Wypoczęty pracownik po prostu lepiej wykonuje swoje zadania. Krótszy tydzień pracy wpływa dobrze na budowanie więzi rodzinnych, przyjacielskich, sąsiedzkich. Pracując krócej, jesteśmy bardziej wydajni i zdrowsi. Skąd to wiemy? Badania przeprowadzone we Francji czy w Danii, gdzie czas pracy skrócono już wiele lat temu, nie pozostawiają żadnych wątpliwości. To rozwiązanie po prostu się sprawdziło. Dziś Skandynawowie eksperymentują z sześciogodzinnym dniem pracy. W firmach, które zdecydowały się na takie rozwiązanie, zaobserwowano poprawę wydajności. To, co wykazują badania, podpowiada zresztą zdrowy rozsądek. W pracy chodzi przecież nie o to, żeby odsiedzieć godziny, tylko o to, żeby dobrze wykonać zadania. Nie żmudnie, ale mądrze i sprawnie.
Czy stać nas na to, żeby pracować krócej? Tak. Polska gospodarka ma się świetnie. Nie ma dnia, żeby premier Morawiecki na konferencjach prasowych nie chwalił się polskim cudem gospodarczym. PKB rośnie, bezrobocie jest rekordowo niskie, deficyt maleje, w naszym otoczeniu panuje dobra koniunktura gospodarcza. To idealny moment, żeby wprowadzić wielką cywilizacyjną zmianę na polskim rynku pracy: siedmiogodzinny dzień pracy na stulecie niepodległości. Wprowadźmy tę zmianę odpowiedzialnie, stopniowo, w sposób bezpieczny dla gospodarki, ale wprowadźmy ją już. Nie ma na co czekać.
Oczywiście za chwilę usłyszycie państwo od rozmaitych „speców” ekonomicznych, że krótszy czas pracy to „mord na gospodarce”. Polską gospodarkę miały już ich zdaniem wykończyć minimalna stawka godzinowa i 500 plus, nie wspominając o każdej kolejnej podwyżce płacy minimalnej. Rzeczywistość jest inna. Zmiany, które służą pracownikom, mają dobry wpływ na popyt, a co za tym idzie - na całą gospodarkę. I dokładnie tak samo zadziała ucywilizowanie czasu pracy.
Kiedy rząd Daszyńskiego wprowadzał ośmiogodzinny dzień pracy, ówcześni medialni „eksperci” też wieszczyli apokalipsę. Władysław Landau, wybitny polski ekonomista, wspominał po kilku latach histeryczne mowy „konserwatywnych szefów rządów, posłów i agitatorów”. Prawica straszyła wtedy „ruiną gospodarki, zalewem przez zagranicę, nastaniem bezrobocia”. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło. Kiedy skróciliśmy czas pracy, gospodarka dostosowała się do nowych, cywilizowanych standardów. Dokładnie tak samo stanie się teraz.
Partia Razem rozpoczyna zbiórkę podpisów pod projektem ustawy skracającej czas pracy. Zachęcamy wszystkich do wsparcia tego pomysłu. Zamiast kolejnych pomników, marszów i dziwacznych budowli uczcijmy wspólnie sto lat polskiej niepodległości odważnym krokiem w przyszłość. Pracujmy krócej!
---
Marcelina Zawisza (1989) jest członkinią zarządu krajowego Partii Razem
Czekamy na Wasze opinie pod adresem: listydoredakcji@gazeta.pl