Jacek Gądek: Miasteczko Wilanów to świetne miejsce do życia i dyżurne osiedle do chłostania

Jacek Gądek
Mieszkańcy Miasteczka Wilanów w godzinach szczytu wracają zatłoczonym autobusem. Albo srebrnym porsche. Jadą "słoiki" z prowincji i bogaci warszawiacy z dziada pradziada. Miasteczka nie zasiedlają klony. To nie żaden "lemingrad", ale laboratorium wspólnoty.

W tekście "Wilanów to społeczny koszmar" Grzegorz Sroczyński postawił tezę, że przez takie miejsca jak Miasteczko Wilanów polskie elity stają się ślepe.

Miasteczko Wilanów to dyżurne osiedle do chłostania. Szkoda, że powodem są głównie stereotypy i efektowne kalki. Wiem, bo obserwuję Miasteczko oczami mieszkańca - już siódmy rok.

Miasteczko nie jest wyizolowaną enklawą bogactwa

Drogowcy dopiero lali asfalt pod arterię przecinającą to wielkie osiedle. Dziś al. Rzeczypospolitej zatyka się w godzinach szczytu. W korku stoją pasażerowie przepełnionego autobusu, jak i dandysi w sportowych kabrioletach.

Przed referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, miała zniknąć jedyna bezpośrednia linia autobusowa z centrum do Miasteczka. Mieszkańcy podnieśli larum i linia się ostała. Tak - ta chłostana za kapryśność i rozpasanie klasa średnia chciała mieć komfort, by móc dojechać z Dworca Centralnego do siebie - bez przesiadki.

Bo Miasteczko Wilanów to nie jest wyizolowana enklawa bogactwa. To nie jest grodzone siedlisko dla arystokratów i nuworyszy - największa wspólnota jest zupełnie otwarta i nie ma żadnego szlabanu (z jednym wyjątkiem: park jest "na chip"). To nie jest oaza, do której pielgrzymuje i w której osiada klasa średnia - cena metra kwadratowego to średnia warszawska (ok. 8 tys. zł za m kw). Wieczorami Biedronki w miasteczku - a są dwie - pękają w szwach.

To jest pęczniejące, zupełnie nowe osiedle, do którego ciągną - co naturalne - ludzie około trzydziestki. Masa lokali jest sprzedawanych na kredyt. Mieszkańcy są z różnych zakątków Polski. Sporo też jest obcokrajowców.

I wszędzie są małe dzieci. Wszędzie - jakby to była wioska smerfów. Jeśli knajpa chce dobrze prosperować, to musi mieć kącik z zabawkami. W końcu to w Wilanowie - właśnie dzięki Miasteczku - rodzi się ich najwięcej. Teraz osiedle liczy 15-20 tys. osób i z dnia na dzień rośnie. Wiele osób nie jest zameldowanych, część mieszkań wynajmują studenci.

Dobrobyt od biedy dzieli kilka rat kredytu, choroba lub utrata pracy

Stereotypów o Miasteczku też jest od groma. Jeszcze niedawno co rusz słyszałem: "a nic tam nie ma oprócz bloków". Ta kalka poszła już w odstawkę. Jeden z ministrów w rządzie Prawa i Sprawiedliwości mówił mi, że choć się wyprowadził z Miasteczka, to cały czas tu wraca, bo w Miasteczku dzieciaki mają frajdę i miejsca do zabawy.

Cały czas funkcjonuje stereotyp: "tam mieszkają bogaci". Tak? Dominują ludzie, którzy zarabiają nieźle, ale są na dorobku. Z dobrobytu wiele osób może wpaść w biedę, jeśli zdarzy się poważniejsza choroba lub stracą pracę. Znajomy - też "słoik", też z mojego pokolenia i też z Miasteczka - mówił o sobie: ojciec dużo pił, w domu była bieda. Teraz mieszka w Miasteczku Wilanów, wychowuje dwójkę dzieci i od lat spłaca kredyt. Takich ludzi jest masa.

Nie śmiałbym mu zarzucić, że jest lemingiem z klasy średniej, który nie rozumie świata zza rogatek metropolii. Nigdy nie zarzuciłbym mu, że oślepł na problemy ludzi biedniejszych od siebie albo ze swoich odległych rodzinnych stron, do których wciąż wraca.

Pół na pół: "słoiki" i warszawiacy od pokoleń

I przewijające się ciągle opinie o lemingach, klonach, "ludziach wyglądających tak samo" i nie znających innej rzeczywistości. W sekundę można zobaczyć, że mają na sobie podobne buty i spodnie, ale trudniej poświęcić 5 minut, by porozmawiać o ich doświadczeniach.

Precyzyjnie tego jeszcze nikt nie zmierzył, ale połowa mieszkańców Miasteczka to "słoiki", a połowa osoby urodzone w stolicy. Choćby z tego powodu osiedle to jest społeczną magmą. Lepiej się jednak sprzeda karykaturalny obraz leminga z Miasteczka.

Wiele osób z "Lemingradu" wychowała się na Ursynowie, a będąc już dorosłym wybrało nowsze osiedle, które wyrosło tuż za miedzą. Masa jest ludzi, którzy przyjechali na studia do Warszawy, tu poznawali partnerów, zawierali małżeństwa i kupowali mieszkania tam, gdzie były do kupienia. A że w Miasteczku oddawano je w hurtowych ilościach, to był to kierunek niemal pokoleniowy.

Prawdziwy problem: Miasteczko osierocone przez miasto

Kłopotem Miasteczka nie są płoty i szlabany, bo ich jest stosunkowo niewiele. Problemem nie są mieszkańcy, którzy rzekomo chcieliby społecznej segregacji od ludzi słabiej zarabiających. Problem był i jest inny: brak szkół, brak dróg, brak parków...

To nie mieszkańcy Miasteczka Wilanów oddzielają się od społecznej tkanki miasta. Tu z premedytacją przejaskrawię: to władze miasta porzuciły mieszkańców Miasteczka pozostawiając ich na pastwę deweloperów, zmuszając do korzystania z usług prywatnych szkół i przedszkoli.

Powtarzany przez media i ludzi nieprawdziwy stereotyp bogacza z "Lemingradu", klasy średniej, która chce się odgrodzić, zamknąć za szlabanem, posłać dziecko do prywatnej szkoły, korzystać z prywatnego szpitala buduje dużo wyższe płoty między ludźmi niż te, które w Miasteczku miejscami fizycznie istnieją.

Miasto początkowo nie zapewniło terenów na cele oświatowe w Miasteczku, a potem upycha je na resztkach niezabudowanej ziemi. To miasto pozwoliło, by wyrosły kolejne prywatne szkoły i przedszkola (wolny rynek zapełniał lukę), zamiast zadbać, by te absolutnie podstawowe usługi publiczne rosły razem z osiedlem.

W prywatnym liceum "dla uzdolnionych" rok nauki (a właściwie trzy trymestry) kosztuje 100-120 tys. zł. Chętni się znajdą - zwłaszcza tu. Ale dlaczego władze miasta i dzielnicy nie zapewniły na czas publicznego liceum na wysokim poziomie? Pierwsza publiczna podstawówka (gotowa w 2016 r.) już w dniu otwarcia była za mała. Budowa drugiej się ślimaczy.

Dlaczego miasto osierociło mieszkańców, którzy mają pracować na dobrobyt tego miasta? Mieszkańcy Miasteczka w dominującej części chcą dobrej, publicznej, darmowej oferty edukacyjnej - podobnie jest ze służbą zdrowia. Zwłaszcza, że płacą wysokie podatki i silnie identyfikują się z Miasteczkiem.

Żyjąca w relatywnym dostatku klasa średnia - często z kredytem i ratą na karku - żąda od państwa, by było ono bardziej opiekuńcze.

Walka o swoje interesy

I jeszcze dwa przykłady, jak to osiedle funkcjonuje. W Miasteczku działa stowarzyszenie mieszkańców. Masa tubylców jest oczywiście bierna, ale na którym osiedlu taki ruch działa i to skutecznie?

To w Miasteczku pojawił się jeden z pierwszych lokalnych komitetów wyborczych - wspomniane już Stowarzyszenie Mieszkańców Miasteczka Wilanów wystartowało w 2010 r., a w 2014 r. o włos a wygrałoby wybory w dzielnicy (zdobyło 7 na 21 radnych). To tu największą liczbę radnych mają ruchy miejskie. Przypadek? Nie. Po prostu społeczność chce dbać o interes osiedla i ma do tego święte prawo.

Stowarzyszenie wywiera presję na władze kościelne, by pozostawić otwarty teren wokół Świątyni Opatrzności Bożej. A także na władzach miasta, by planowana od lat galeria nie była hangarem szpecącym krajobraz i utrudniającym życie. Gdyby nie mieszkańcy, to deweloper już by lał beton, albo liczył zyski z najmu powierzchni handlowych, a na dachu byłby parking. Tuż obok Pałacu Wilanowskiego - jednego z najcenniejszych zabytków w stolicy.

Gdyby nie stowarzyszenie, to brakowałoby za to zieleni, drzew, a żeby obejść zamkniętą galerię trzeba by nadłożyć z kilometr. To chyba pierwszy taki przypadek w kraju, gdy mieszkańcy osiedla skutecznie blokują powstanie galerii handlowej w formie, której sobie nie życzą i która oszpeci miasto. Stowarzyszenie karci partyjnych radnych i burmistrza, wymusza budowę szkół, pokazuje fikcję konsultacji społecznych. To wszystko działania wspólnotowe.

Czy tak wygląda "społeczny koszmar" - jak nazywają to miejsce wyznawcy stereotypów?

Na Wasze opinie czekamy pod adresem: listydoredakcji@gazeta.pl.

Więcej o: