Woś: Ojczyznę od Kaczora wolną racz nam wrócić Panie, czyli liberałowie wyklęci

Rafał Woś
To wręcz niesłychane, ale cały ten sztafaż pryncypialnego oporu i walki do ostatniego naboju został właśnie płynnie przejęty przez liberałów.

Pryncypialny opór przed jakąkolwiek „kolaboracją z wrogiem” jest dziś w cenie. Fetowani są niezłomni, którzy potrafią „dać świadectwo prawdzie”, oraz media, które nie dzielą włosa na czworo, lecz mówią prosto z mostu, że w Polsce toczy się dramatyczna walka dobra ze złem. Nie muszę chyba dodawać, że dobrzy to oczywiście ci „nasi”.

A przecież nawet ja pamiętam czasy, gdy te same media liberalne przekonywały, że „rzeczywistość nie jest czarno-biała”. Czyż to nie ten właśnie argument tkwił za pryncypialnym oporem przed lustracją? Czy nie tak było z oceną stanu wojennego czy słynnym pogodzeniem się Adama Michnika ze swoim dawnym wrogiem Wojciechem Jaruzelskim? Patrzcie na prawicę – mówiono wtedy – to banda narwańców, którzy do wszystkiego chcą przykładać swoje anachroniczne miary „zdrady” i „kolaboracji” wywiedzione jeszcze z czasu zaborów albo hitlerowskiej okupacji. Ich pryncypialny antykomunizm jest niedzisiejszy, nieludzki i wykluczający. Na koniec wykonywano zwykle ruch ręką (przy czole), że wszystkim tym „moralnym czyścioszkom” pomieszało się w głowach z frustracji i nienawiści.

Kto sieje wiatr, ten… dostaje generację wychowanych na swoim własnym pisaniu młodszych odbiorców, którzy brali tę całą opowieść o szukaniu półcieni za dobrą monetę. Aż tu wreszcie przyszedł rok 2015 i ci wszyscy poszukiwacze półcieni zostali ze swoją wyuczoną kompetencją jak… Himilsbach z angielskim.

„Mazurek Dąbrowskiego” jako oznaka bezradności

Mówisz, że PiS stłamsił pluralizm w mediach publicznych i wykonał skok na instytucje sądowe? Jesteś w porządku. Ale jeśli dodasz na przykład: „Z drugiej strony jako pierwsza partia polityczna w Polsce wziął się do kilku ignorowanych latami problemów dotyczących materialnych podstaw funkcjonowania społeczeństwa”, to szykuj się na zgrzytanie zębami i oskarżenia o zdradę. Okazuje się bowiem, że teraz nie jest czas półcieni, teraz rzeczywistość jest czarno-biała! Idioto jeden!

Znacie pojęcie imaginarium? Brzmi trochę odlotowo, ale nie jest trudne. Imaginarium to wymyślony zbiór poglądów i dominujących postaw. Rodzaj tlenu, którym oddychamy, myśląc i mówiąc o wielu sprawach (w tym wypadku o życiu publicznym). Nawet nie wiedząc, że nim oddychamy.

Bez wątpienia figura zmagań z obcą opresją zajmuje w polskim imaginarium politycznym miejsce centralne. Kolaborować czy walczyć? Kawał naszego literackiego kanonu jest właśnie o tym. Od Prusa („Zyskowna spółka handlu z Rosją wzięta za narodową zdradę” – śpiewał Kaczmarski, wspominając „Lalkę”) po Szczepana Twardocha i jego „Morfinę”. No i oczywiście „żołnierzy wyklętych”. Ostatnich sprawiedliwych, co nie poszli na współpracę z komunistycznym okupantem i walczyli do ostatniego naboju. Bo tak trzeba było.

Jednym z najciekawszych odkryć lat 2015-18 jest to, że centralny mit „wyklętych” nie zdominował bynajmniej tylko prawicowego imaginarium. To wręcz niesłychane, ale cały ten sztafaż pryncypialnego oporu i walki do ostatniego naboju został właśnie płynnie przejęty przez liberałów. Nie zapomnę obrazków z posiedzeń letniej komisji sejmowej procedującej PiS-owskie zmiany w sądownictwie. Gdy poseł Piotrowicz bezlitośnie wykorzystywał sejmową arytmetykę i odrzucał kolejne pakiety poprawek (nota bene niezbyt się pod tym względem różniąc od poprzedniej parlamentarnej większości), opozycja w akcie zupełnej bezradności zaczęła… śpiewać „Mazurek Dąbrowskiego”. Aż dziwie się, że nikt nie namalował na ten temat nowego „Rejtana”.

Pryncypialni bardzo nie lubią takiej krytyki. Obrażają się i pytają histerycznie: „Czyli mamy wcale nie protestować?!”. Bardzo źle reagują też na sugestie, że może warto poszerzyć repertuar metod oporu oraz jego uzasadnienia. I mieć w arsenale coś więcej niż tylko zawołanie: „Hańba, zdrada!”. A że da się coś innego robić, pokazują oddolne inicjatywy, którym nawet w starciu z PiS-owskim molochem udaje się coś czasem ugrać. Tak było choćby z protestem lekarzy rezydentów czy przy okazji wycinki Puszczy. Ugrali, bo umieli negocjować i naciskać na różne sposoby. Tu jednak przed „dającymi świadectwo prawdzie” otwiera się pułapka. Bo „wyklęty” nie negocjuje i nie zawiera kompromisów. Jak wyjdzie z lasu, to natychmiast stanie się kolaborantem. Moralny maksymalizm bije pokusę powiększania pola politycznego manewru. Rejtanizm podniesiony do rangi godnej podziwu cnoty.

Lewica wyklęta nie broni pracowników

Za inspirację do napisania tego tekstu dziękuję blogerowi Kamilokowi (@wierchowienski), który pierwszy (o ile mi wiadomo) użył terminu „lewica wyklęta”. Rzecz dotyczyła upadłego pomysłu nowego kodeksu pracy, który „lewica wyklęta” odrzuciła w całości i bez zbędnej dyskusji. W gruncie rzeczy właśnie z powodu tego, że to projekt napisany na zamówienie PiS-owskiego ministerstwa (to nic, że przez niezależną komisję). Nie był to oczywiście główny powód zamrożenia prac nad projektem. Historia kodeksu dobrze pokazuje jednak efekty uboczne wchodzenia przez opozycję na pozycje wyklęte. Pryncypialni wyświadczyli w ten sposób zwolennikom antypracowniczego status quo w Polsce (czyli głównie biznesowi) wielką przysługę. A to dlatego, że wraz z projektem do kosza poszło kilka dobrych propracowniczych pomysłów. Zwłaszcza zasada domniemania zatrudnienia na etacie, czyli sprawa kluczowa dla kilku milionów polskich prekariuszy. Tych pracujących na zlecenia, które od dawna powinny być normalnymi umowami o pracę. Albo tych na wymuszonym przez pracodawcę samozatrudnieniu czy też na kolejnych umowach na czas określony. Teraz nie trzeba ich będzie nawet negocjować. Wielkie dzięki, „lewico wyklęta”.

Wsparcie dla matek, proporcjonalny ZUS i obniżenie CIT. Deszcz obietnic PiS-u