Majcherek: Możemy być razem w galeriach handlowych, ale mieszkać z biedotą nie będziemy

Nowi mieszczanie nie chcą sąsiadować z biedotą i żulią gnieżdżącą się w zrujnowanych kamienicach. Jeśli już mamy gdzieś być razem, to w galeriach handlowych - pisze Janusz A. Majcherek w naszym cyklu "Klasa średnia chce się grodzić".

Od redakcji: Szanowni Czytelnicy - czy biedni powinni mieszkać z biednymi, a zamożni z zamożnymi? Tak uważa duża część polskiej klasy średniej, która wybiera grodzone osiedla ("Bo tu nie ma lokatorów komunalnych") i elitarne szkoły ("Bo dzieci patologii nie zaniżają poziomu"). Janusz Majcherek, którego tekst publikujemy dziś (poniżej) twierdzi, że nie ma w tym nic złego. A Wy? Dyskutujmy, polemizujmy, czekamy na Wasze teksty pod adresem listydoredakcji@gazeta.pl.

W ŚRODĘ publikujemy wywiad z architektem Wojciechem Koteckim, który projektuje Warszawską Dzielnicę Społeczną, gdzie mają obowiązywać zasady miksu społecznego (czyli mają tam być mieszania dla ludzi o różnym poziomie zamożności i z różnych środowisk) oraz tekst idolki klasy średniej Katarzyny Grygi (autorki słynnego „Listu przeciwko ekoterrorystom”).

W CZWARTEK rozmowa naszej dziennikarki Wiktorii Beczek z mamą o tym, dlaczego miks społeczny kojarzy się starszemu pokoleniu z PRL-em.

***

Jedną z największych i najtrwalszych szkód, jakie wyrządził w Polsce komunizm, jest dewastacja miast, a zwłaszcza ich historycznych centrów. Pod hasłem „wprowadzić lud do śródmieścia” komuniści polscy realizowali po wojnie dyrektywę Lenina sformułowaną zaraz po przejęciu władzy przez bolszewików: „państwo proletariackie musi siłą zakwaterować znajdujące się w potrzebie mieszkaniowej rodziny w lokalach bogaczy”. Gdy zabrakło mieszczańskich kamienic do przymusowego zasiedlenia, zaczęto wznosić tandetne bloki w stylu „późny barak” na wielkopłytowych osiedlach, trwale dewastując urbanistyczny pejzaż Polski (zresztą na modłę sowiecką i podobnie jak w innych państwach komunistycznych).

Egalitarne osiedla, czyli plebs i menelstwo

W obu przypadkach, czyli historycznych centrów zabudowanych mieszczańskimi kamienicami, jak i wielkopłytowych blokowisk, dokonywano zasiedleń egalitarystycznie, nie biorąc pod uwagę statusu, dochodów czy aspiracji lokatorów, wykorzystując przymusowy monopol państwa na gospodarkę mieszkaniową. Efekt był jednakowy: dewastacja i degradacja substancji mieszkaniowej i przestrzeni miejskiej. Zarówno w kamienicach, jak blokach zamieszkałych pospołu przez lekarzy, nauczycieli, adwokatów oraz robotników, biedotę, plebs i menelstwo, następowała rujnacja części wspólnych oraz znacznej części poszczególnych lokali mieszkalnych, a także bezpośredniego otoczenia.

Od 1989 r. następuje w Polsce zjawisko będące oczywistością w krajach, które nie przeszły przez komunistyczną demolkę: segmentacja miejskich dzielnic według statusu mieszkańców. Przybiera on u nas jednak dwie patologiczne formy, będące rezultatem komunistycznej zaszłości. Po pierwsze, nowa i coraz bogatsza klasa średnia odżegnuje się od mieszczańskich kamienic w historycznych dzielnicach, nie przejmuje ich i nie zasiedla, gdyż są one przeważnie wciąż pozajmowane przez lokatorów z dawnego „kwaterunku” (tzw. szczególnego trybu najmu). Nowi mieszczanie nie chcą sąsiadować z biedotą i żulią gnieżdżącą się w zrujnowanych kamienicach, wymagających kapitalnych remontów. Zamiast więc renowacji owych, niekiedy potencjalnie efektownych i reprezentacyjnych kamienic, przez bogacącą się i dysponującą odpowiednimi środkami klasę średnią na jej własne potrzeby, mamy albo postępującą ich dewastację, albo (w przypadku budynków zabytkowych) ratowanie ze środków publicznych, albo awantury reprywatyzacyjne.

Nowe mieszczaństwo i bogacąca się klasa średnia nie chce się w to pakować, więc ucieka albo do nowych apartamentowców, albo na wieś. To pierwsze jest zjawiskiem pozytywnym, gdyż powstają eleganckie, efektowne i bezpieczne (bo grodzone) dzielnice, co martwi jedynie zwariowanych miłośników dawnych blokowisk (tak, tak - są tacy) i neolewicowych egalitarystycznych utopistów.

To drugie, czyli ucieczka na wieś, jest w skutkach znacznie gorsze, bo rodzi mnóstwo problemów charakterystycznych dla rozlewającej się przestrzeni miejskiej (urban sprawl) – od infrastrukturalnych, przez ekologiczne, do kulturowych.

Mamy za dużo mieszkaniowej taniochy

Oba procesy - apartamentyzacja i eksurbanizacja - wynikają z chęci zapewnienia sobie przez bogacącą się klasę średnią warunków życia na miarę rosnących możliwości i aspiracji. I oba te procesy są ze sobą powiązane odwrotną zależnością: rosnący komfort i standard nowych dzielnic apartamentowych powoduje osłabienie skłonności do ucieczki na wieś. Jeśli więc chcemy powstrzymać szkodliwą eksurbanizację, powinniśmy sprzyjać eleganckiemu, efektownemu, wysokostandardowemu budownictwu mieszkaniowemu. 

W Polsce tymczasem problem niedoboru mieszkań podnosi się stale w formie postulatów budowy tanich lokali na wynajem dla osób niezamożnych (w tym kierunku idzie też program „Mieszkanie+”). Lecz mieszkaniowej taniochy i tandety mamy aż nadto - na wielkopłytowych blokowiskach pozostałych po PRL. Dlatego należy się cieszyć, że powstaje coraz więcej coraz wyższej jakości substancji mieszkaniowej i przestrzeni miejskiej. Jej nabywcami i użytkownikami są ludzie o średniej i wysokiej zamożności oraz takichże aspiracjach. Tworzą się enklawy dla nowej klasy średniej, symbolicznie lub realnie (płotami) odgrodzone od innych mieszkańców.

Segmentacja dzielnic mieszkaniowych oznacza też segmentację szkół, bo w danym rejonie mieszkają dzieci z rodzin o zbliżonym statusie. Aby temu przeciwdziałać, trzeba byłoby poniechać rejonizacji i przymusowo lokować uczniów w szkołach usytuowanych w innych dzielnicach, czyli rozwozić ich po mieście. Wówczas jednak rodzice średnio- i wysokostatusowi będą posyłać dzieci do szkół prywatnych, jak to jest w USA, gdzie rozwożenie dzieci w celu ich mieszania (tam międzyrasowego) praktykuje się od jakiegoś czasu. Tak to już jest, że rodzice o wysokim, a zwłaszcza średnim (czyli o wyższych aspiracjach) statusie dbają o przyszłość swoich dzieci, której dobra edukacja jest podstawą. Nawet ci o poglądach lewicowych i egalitarystycznych, nie pozostawiają kształcenia swoich dzieci przypadkowemu szkolnemu przypisaniu.

Paradoksalnie, najbliżej klasy ludowej sytuują się owi uciekinierzy na wieś, gdzie mają kontakt z ludnością tubylczą. Ale rzadko kiedy posyłają dzieci do lokalnej wiejskiej szkoły, przeważnie wożą je do miasta, z którego przybyli. Zabronić im? Przypisać do rejonu, jak dawniej chłopa do ziemi?

Możemy być razem w galeriach handlowych

Próby zapobiegania segmentacji miast i mieszkańców według kryteriów statusowych są bezcelowe i daremne. Podejmowano je już (np. w Krakowie) i podejmuje się obecnie (np. w programie „Mieszkanie+”), choć niejako ubocznie, obok głównego celu, jakim jest stymulowanie budownictwa mieszkaniowego i zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych. Polegają m.in. na udostępnianiu budowniczym (deweloperom) darmowych lub półdarmowych gruntów w zamian za przeznaczenie części przyszłych mieszkań dla lokatorów wskazanych przez władze administracyjne (miejskie lub państwowe) i płacących niekomercyjne ceny najmu. Dotychczas takie kombinacje ponosiły fiasko, bowiem potencjalni nabywcy rezygnowali z kupowania mieszkań w budynkach, w których mieli być osadzani lokatorzy „socjalni” i cały ten interes stawał się dla deweloperów nieopłacalny. Mieszkańcy o wypracowywanym przez siebie statusie nie chcą współzamieszkiwać z osobami o innym, niższym kapitale finansowym, społecznym, kulturowym, edukacyjnym itd.

Nie zadziała to też w drugą stronę, czyli poprzez wabienie klasy średniej tanimi mieszkaniami w budynkach zasiedlanych przez lokatorów niskostatusowych. W Polsce jest raczej tendencja do zamieszkiwania ponad stan (kupowania mieszkań na kredyt), niż poniżej możliwości i aspiracji. Klasa średnia nie po to się bogaci, by zadowalać się byle czym, także - czy przede wszystkim - w zakresie zaspokojenia swoich potrzeb i aspiracji mieszkaniowych.

Inną kwestią jest natomiast tworzenie i udostępnianie miejskiej przestrzeni wspólnej: placów, parków, terenów rekreacyjnych etc. To właśnie o nie powinny szczególnie dbać władze miejskie, bo nie tylko wpływają na wizualną atrakcyjność miejscowości, ale pozwalają na integrację ich mieszkańców. Takimi miejscami są też ogólnodostępne galerie handlowo-usługowe, przyciągające zarówno konsumentów i klientów z klasy średniej, jak i niskostatusowych mieszkańców blokowisk, mogących zażyć przytulnego komfortu, nacieszyć się dyskretną elegancją, miłą i bezpieczną atmosferą, kontaktami z innymi ludźmi. Ale, jak wiadomo, owe miejsca wspólnego spędzania czasu i zaspokajania potrzeb przez mieszkańców o różnym statusie są przez neolewicowych doktrynerów wyklęte, jako wytwory kapitalizmu, a nie socjalistycznej polityki państwa.

W cyklu "Klasa średnia chce się grodzić" opublikowaliśmy już: 

---

Janusz A. Majcherek - socjolog, filozof kultury i publicysta, wykładowca akademicki

Więcej o: