Makowski: 500 plus zaczyna irytować. W polityce trzeba wiedzieć, kiedy przestać się chwalić

Kaczyński popełnia błąd Tuska. W pewnej chwili społeczeństwo miało dość słuchania o drogach i mostach PO, dziś ma już dość słuchania o jedynym programie socjalnym, który wprowadził PiS.

Politycy PiS przy każdym niemal otwarciu ust wspominają o programie 500 plus. Rodacy mają być za to wdzięczni PiS-owskiej władzy. Na dobrą sprawę 500 plus to jedyny program Prawa i Sprawiedliwości, którym obecna władza może się chwalić z podniesionym czołem. Inne projekty społeczne, jak choćby z hukiem odpalane „Mieszkanie plus”, które miały dać prawicy kolejne łatwe zwycięstwo wyborcze, są w kompletnej rozsypce. Dodatkowo nie ma dnia, by na światło dzienne nie wychodziły gigantyczne nagrody pieniężne, które PiS-owscy politycy i partyjni działacze - czy to w rządzie, czy w innych instytucjach państwowych - przyznają sobie bez jakiegokolwiek umiaru. Jedyna linia obrony, do której więc ucieka się PiS, opiera się na następującej logice: na każdy zarzut wobec beztroskiego konsumowania publicznych pieniędzy przez PiS-owską władzę dla celów często prywatnych Polacy słyszą odpowiedź: „Ale daliśmy 500 plus”. Czy to skuteczna linia obrony? 

Rosną mosty, ale nie pensja Kowalskiego

Gdyby PiS uczył się na błędach nie tylko swoich, ale także poprzedników, w tym Platformy Obywatelskiej, to wiedziałby, że jest to jedna z najgorszych linii obrony przed wkurzoną opinią publiczną. Kiedy w roku 2007 PO zdobywała władzę, był to ostatni dzwonek, by rozpocząć modernizację infrastrukturalną kraju. By zacząć doganiać pod tym względem Zachód. Projekt ten sprowadzono do hasła: „Polska w budowie”. Polacy mieli dość złych dróg, zapuszczonych dworców czy rozwalającego się taboru kolejowego. Choć narzekaliśmy na utrudnienia związane z robotami, to gotowi byliśmy zacisnąć zęby, by tego skoku infrastrukturalnego dokonać.

Dziś wiemy, że modernizacja przebiegałaby sprawniej, gdyby nie kryzys gospodarczy i ekonomiczny, który rozpoczął się w 2008 r. Był on dużo groźniejszy dla rządów Tuska niż PiS-owska opozycja. Ale nie obeszło się bez strat. Rząd Tuska bardziej pilnował gospodarki niż poczucia Polaków, że wraz z poprawą infrastruktury podnosi się ich jakość życia. Nie mówiąc już o wzroście dochodów i stabilnej pracy. A mimo to Platforma wygrała drugi raz wybory.

Gdzie tkwił błąd PO w określeniu strategii rządzenia na drugą kadencję? Donald Tusk uznał, że jeśli jakaś strategia daje zwycięstwo, to nie należy jej zmieniać. Krótko: Platforma po zwycięskich wyborach w 2011 r. powiedziała Polakom: „Będziemy rządzić tak jak do tej pory. Żadnych zmian. Liczą się infrastruktura i gospodarka”. Istota tego projektu została sprowadzona do „ciepłej wody w kranie”.

O ile Polacy szybko przyzwyczaili się do lepszych dróg, dworców, lotnisk, rewitalizacji centrów miast, o tyle nie mogli się pogodzić z tym, że sukces Polski jako państwa docenianego przez Europę i świat nie przekładał się na sukces Polaków. Rosły aspiracje, a z nimi oczekiwania: większych zarobków i - co kluczowe w dobie niepewności - stabilnej pracy. Bo sukces kraju odzwierciedla się nie tylko w międzynarodowych rankingach i pochwałach, ale też w samopoczuciu przeciętnego Kowalskiego. W tym, jak ocenia on swoją sytuację życiową i materialną. 

Polacy już wiedzą, że 500 plus jest nie do ruszenia

Platforma przespała moment w którym hasło „Teraz Polska” powinna zastąpić hasłem „Teraz Polacy”. A to znaczy: wyższymi zarobkami, stabilną pracą, dostępem do żłobków i przedszkoli, skuteczniej zarządzanym państwem. To się działo, ale w optyce rządu to nie był nadrzędny cel. Platforma z uporem maniaka mówiła, że przecież buduje drogi, powstają lotniska czy stadiony. W tej narracji wylane tony betonu i stali były ważniejsze niż bezpieczeństwo socjalne milionów rodaków. Im częściej więc ludzie słyszeli, że w Polsce dokonuje się wielka modernizacja infrastrukturalna, tym bardziej byli wkurzeni. A już na pewno nie czuli wdzięczności dla rządu Platformy, że wylewa asfalt. Ba, zaczęło panować przekonanie, że nieważne, kto by rządził - też lałby beton.

Podobnie rzecz ma się dziś. Ludzie już wiedzą, że 500 plus jest nie do ruszenia. Że żadna kolejna władza nie zlikwiduje programu. Ba, Polki i Polacy się do tego programu przyzwyczaili. Uznali, że jest i będzie. Kropka. Dlatego dziś za każdym razem, kiedy politycy PiS grają programem 500 plus, sugerując dodatkowo, by Polacy przymykali oko na ich rozpasanie i nepotyzm, tym bardziej strzelają sobie w stopę. A więc: jak w pewnej chwili społeczeństwo miało dość słuchania o drogach i mostach PO, tak dziś ma już dość słuchania o jedynym programie socjalnym, który wprowadził PiS.

Jaki wniosek płynie zarówno z rządów Platformy, jak i obecnych rządów PiS? Otóż w polityce trzeba wiedzieć, kiedy przestać się chwalić swoimi sukcesami. Jeśli prześpisz ten moment, sukces, który przez chwilę dawał rządowi poczucie, że „nie ma z kim przegrać”, szybko może sprowadzić taki rząd do parteru. I wyborczej klęski.

Jarosław Makowski jest filozofem, teologiem, publicystą i samorządowcem Platformy Obywatelskiej. Autorem książek: „Kobiety uczą Kościół”, „Wariacje Tischnerowskie”. W maju nakładem wydawnictwa Arbitror ukaże się jego nowa książka: „Pobudka, Kościele”. Esej o społecznej ewangelii Franciszka 

Czekamy na Wasze opinie pod adresem: listydoredakcji@gazeta.pl

Oto prawda o Smoleńsku. Jarosław Kaczyński zapowiada ją już od lat