Fejfer: Twój zawód też zaraz zniknie. Czy cała klasa średnia utonie w piekle prekariatu?

Mało prawdopodobne, żeby kasjerzy z Biedronki, kierowcy, muzycy albo dziennikarze stali się nagle dobrze opłacanymi UX designerami

24-letni Xu Lizhi wyskoczył z okna pokoju robotniczego w chińskim mieście Shenzhen w ostatni dzień września 2014 roku. Dzień wcześniej, po półrocznej przerwie, wrócił do pracy w firmie Foxconn produkującej podzespoły do iPhonów, iPadów, MacBooków i Playstation (podobno w czterech na dziesięć urządzeń elektronicznych na całym świecie znajdują się części wyprodukowane przez tajwańskiego giganta). O śmierci Xu nikt by się nie dowiedział, gdyby nie to, że był on poetą. Jego wiersze o życiu „mięsnego robota” – pracownika giganta wytwarzającego części do gadżetów dla zachodniej klasy średniej – opublikował „The London Review od Book”.

Chłopak pracował dla Foxconna od 2010 roku. Kiepskie pieniądze, monotonna praca, brak perspektyw na jakikolwiek rozwój powodowały, że Xu wielokrotnie próbował opuścić fabrykę. Aplikował między innymi na stanowisko bibliotekarza, również w samym Foxconnie. Zawsze odbijał się od muru i wracał na taśmę produkcyjną, gdzie musiał wykonywać żmudne czynności ścigany przez cień robotów.

Foxconn zwalnia, zyski rosną

W momencie, kiedy Xu zaczął pracować dla Foxconna, firma zatrudniała około miliona osób (najwięcej ludzi gigant zatrudniał w 2012 roku – 1,3 mln). Dla porównania, największa firma w Polsce – Poczta Polska – zatrudnia około 80 tys. ludzi. Od 2013 do 2016 roku Foxconn zwolnił ponad 400 tys. osób. W tym czasie zyski firmy ciągle rosły. Kolejni pracownicy po prostu byli zamieniani na maszyny.

W dyskusjach na temat robotyzacji technooptymiści częstą mówią tak: no, przecież mieliśmy już do czynienia z mechanizacją, w miejsce zajęć zastąpionych przez maszyny pojawiają się nowe zawody. I bardzo często jako argument, że przeciwstawianie się robotyzacji jest głupie, podają przykład luddystów, którzy niszczyli krosna w uprzemysławiających się zakładach XIX-wiecznej Anglii. Tylko że dzisiaj mamy do czynienia ze zjawiskiem innym na przynajmniej dwóch poziomach.

Z robotnika nie będzie programisty

Po pierwsze, pracownicy tacy jak Xu, którzy tracą pracę w wyniku robotyzacji, nie mają wielkich możliwości przebranżowienia się. Jeżeli całe zawodowe życie wkręcałeś śrubki, to trudno sobie wyobrazić, że nagle staniesz się programistą, specjalistą od montowania wideo dla portali, biotechnologiem, matematykiem czy specjalistą od międzynarodowego prawa podatkowego. Nie masz wystarczającego kapitału – zarówno ekonomicznego (przebranżawianie najczęściej kosztuje), jak i kulturowego (trzeba wiedzieć, jak i na kogo się przebranżowić).

W skali makro pokazuje to chociażby opracowanie Pew Research Center, które wskazuje na kurczenie się w USA klasy średniej. Powiększają się za to klasa wyższa, m.in. dzięki rosnącym zarobkom inżynierów i rentom z kapitału (oraz niskim podatkom), oraz klasa niższa. Za część tego procesu odpowiada właśnie robotyzacja: wiele osób wypieranych przez roboty traci pracę w nieźle płatnych zakładach przemysłowych, popada w ekonomiczną stagnację i spada na drabinie społecznej.

Według raportu PwC z wiosny zeszłego roku w Wielkiej Brytanii 30 proc. zawodów jest zagrożonych automatyzacją do wczesnych lat 30. XXI wieku. Oczywiście wszystko zależy od sektora gospodarki. I tak ryzyko zrobotyzowania usług transportowych do 2030 roku wynosi niemal 56 proc. W tym sektorze jest zatrudnione 5 proc. siły roboczej kraju. 15 proc. siły roboczej jest zatrudnione w handlu – tam ryzyko wyparcia ludzi przez roboty wynosi niemal 44 proc. Ci ludzie tracący stabilną, a czasem również nieźle płatną pracę (kierowcy ciężarówek), będą musieli się zastanowić, co dalej ze sobą zrobić. Części z nich uda się przebranżowić, ale z wyżej wymienionych powodów sporej liczbie osób zapewne się to nie uda i będą skazane na kiepskie, sprekaryzowane prace. Jeszcze większy odsetek zawodów może być zrobotyzowany w USA (38 proc.) czy w Niemczech (35 proc.).

Trudno sobie wyobrazić, żeby proces ten nagle się zatrzymał. Robotyzacja będzie się rozlewać po społeczeństwach, prawdopodobnie ciągnąc za sobą milionowe rzesze osób, które zostaną skazane na technologiczne bezrobocie albo otchłanie prekariatu – mało prawdopodobne, żeby kasjerzy z Biedronki stali się nagle UX designerami. Co z tego, że przez najbliższe dziesięciolecia będzie rósł popyt na specjalistów biotechnologów, skoro proces robotyzacji zostawi za sobą dziesiątki milionów osób bez stałego i godnego źródła utrzymania?

W końcu zabiorą pracę nam wszystkim

Drugą kwestią, której nie zauważają zwolennicy podejścia: „ale przecież pojawią się nowe zawody” jest to, że maszyny są coraz lepsze w coraz większej liczbie zadań. A to oznacza, że w dłuższej perspektywie dla ludzi będzie coraz mniej i mniej zajęć, których maszyny nie będą potrafiły wykonywać szybciej, taniej i precyzyjniej niż my.

Badacze z Oksfordu i Yale zapytali 352 naukowców o prognozy dotyczące zmian technologicznych. Zdaniem większości z nich proces uczenia maszynowego przyspiesza. To oznacza, że kolejne milowe kroki technologiczne, jakim było na przykład stworzenie autonomicznego samochodu, będą stawiane coraz szybciej.

Zdaniem przepytanych ekspertów maszyny lepiej i taniej od ludzi będą pracować w handlu za mniej więcej 15 lat, jako kierowcy ciężarówek – za 12 lat, piosenkę pop, która trafi na listę przebojów w Stanach, będą zdolne ułożyć około 2028 roku, napisać szkolny esej będą potrafiły w 2026 roku, bestseller „New York Timesa” – około 2058, a rok później będą w stanie zastąpić chirurgów. Wszystkie powtarzalne zadania maszyny zrobią lepiej od ludzi za blisko 80 lat, a za mniej więcej 120 zautomatyzują każdy zawód świata.

Po prostu nie będziemy w przyszłości do niczego potrzebni. Co ciekawe, różnice między naukowcami w oszacowaniu lat, które zajmą maszynom przejmowanie kolejnych zadań, wyznaczała… geografia. Naukowcy z Ameryki w swoich przewidywaniach byli bardziej konserwatywni niż naukowcy z Azji.

Czy to oznacza, że powinniśmy zacząć niszczyć maszyny jak niegdysiejsi luddyści? Nie, automatyzacja może przebiegać z korzyścią dla wszystkich, jednak potrzebne są rozwiązania na poziomie politycznym, ponieważ sam wolny rynek z pewnością nie będzie w stanie ich stworzyć. Potrzebna jest mądra polityka edukacyjna, która nie będzie zostawiać w ogonie „złych uczniów”. Możliwe jest również skracanie czasu pracy, tak aby na rosnącej wydajności korzystali nie tylko właściciele robotów (koszący górkę z tego, co wytworzyły maszyny), ale też wszyscy. Dzięki mądrej polityce publicznej być może ziszczą się prognozy Johna Maynarda Keynesa dotyczące kilkunastogodzinnego tygodnia pracy?

Coraz więcej osób mówi również o opodatkowaniu robotów. Takie poglądy wygłaszał choćby Bill Gates. O dochodzie gwarantowanym z kolei mówi Elon Musk. Podkreślał, że nie jest to jego pragnienie; uważa, że za jakiś czas takie rozwiązanie stanie się polityczną koniecznością. Wciąż oczywiście znaczna większość ludzi sądzi, że pieniądze za nic to szkodliwe utopijne bajanie. Jednak jaskółką zmiany może być choćby to, że w wyżej wymienionym raporcie PwC – firmy, którą trudno podejrzewać o komunistyczno-wywrotowe inklinacje – wymienia się dochód gwarantowany jako jedno z możliwych rozwiązań.

Chcesz podzielić się z nami swoim przemyśleniami? Napisz na listydoredakcji@gazeta.pl.

Kamil Fejfer – analityk rynku pracy, dziennikarz freelancer. Autor książki „Zawód”, twórca facebookowego Magazynu Porażka skierowanego do tych, którym nie wyszło, czyli do prawie wszystkich. Obecnie pracuje nad książką poświęconą kobietom na rynku pracy