Sroczyński: "Tnijcie wszystko, byle nie pensję ordynatora", czyli szpitalny wyzysk

Grzegorz Sroczyński
Gdyby polscy politycy, dziennikarze i prawnicy musieli stać w tych samych kolejkach do przychodni co reszta obywateli, nakłady na służbę zdrowia już od lat byłyby na poziomie przynajmniej średniej unijnej.

Gdyby Monika Olejnik, Roman Giertych czy Paweł Kukiz musieli korzystać z publicznych przychodni zdrowia, działałyby one inaczej. Lepiej. Ucieczka zamożniejszych obywateli z systemu usług publicznych zwykle powoduje ich niedofinansowanie i ruinę. Ten schemat powtarzał się na całym świecie wielokrotnie, zresztą zbadano go w kilku krajach na przykładzie państwowych kolei. Gdy klasa średnia i wyższa - dziennikarze, prawnicy, urzędnicy - z powodu niepunktualności pociągów przesiadali się do samochodów i w kolejach zostawali już tylko ludzie niezamożni, zaczynały się one spóźniać jeszcze bardziej, a wagony zarastał brud. Kolej popadała w ruinę i to wcale nie z powodu niesprzedanych biletów pierwszej klasy. Po prostu mniej zamożni obywatele nie mają siły przebicia, nie znają dziennikarza, do którego można podejść na przyjęciu, żeby go zaczepić: "Stary, napisz o tym do cholery, bo to skandal", ani nie kolegują się z politykami i nie mówią im: "Zróbcie coś z tym, wyłóżcie z budżetu porządne pieniądze na kolej, bo nie da się już w pociągach wytrzymać".

Kto może, ten ucieka do luxmedów

Nacisk środowisk opiniotwórczych na rządzących w sprawie jakości usług publicznych trwa tak długo, jak długo środowiska te są bezpośrednio zainteresowane. Gdy zamożni uciekają do sektora prywatnego, nacisk ustaje. Odpowiedzmy sobie uczciwie: czy gdyby polscy politycy, dziennikarze i prawnicy musieli stać w tych samych kolejkach do przychodni specjalistycznych co reszta obywateli, to naprawdę wyglądałoby to tak, jak obecnie? Pisalibyśmy o problemie służby zdrowia nieustannie, codziennie, a nie tylko z okazji lekarskich strajków czy "pani Basi, której pijany lekarz amputował nie tę nogę"? Nakłady na służbę zdrowia już od lat byłyby na poziomie przynajmniej średniej unijnej. Gdy państwo dopuszcza do sytuacji, w której publiczne przychodnie i szkoły są głównie dla biednych, a zamożni uciekają, kiedy tylko mogą, do rozmaitych luxmedów, cały system rozpada się na dwie części. A później społeczeństwo. W Polsce idziemy prostą drogą w tym kierunku.

Zamożniejsi obywatele uciekają do przychodni prywatnych, bo nie chcą czekać w kolejkach. Trudno im się dziwić. Też mam pakiet w prywatnej sieci przychodni, na badania takie jak tomografia czekam tydzień, a nie pół roku. W Polsce szansę na diagnozę i przeżycie kupuje się więc za pieniądze. Zbyt rzadko o tym pamiętamy, za mało o tym rozmawiamy.

Tnijcie wszystko, byle nie pensję ordynatora

Podobne procesy trwają wewnątrz służby zdrowia i dotykają jej pracowników. Brak solidarności wśród zawodów lekarskich zaowocował ogromnym zróżnicowaniem warunków pracy. Kiedy chirurdzy nad stołem operacyjnym gaworzą o wakacjach na Lanzarote, pielęgniarki nie wiedzą, gdzie oczy podziać. Kto miał siłę przebicia i dojścia w ministerstwie, ten sobie załatwiał. Kardiolodzy - wyższe wyceny, okuliści - nadwykonania, ordynatorzy i profesorowie - przyzwoite zarobki. Pieniądze szły do silniejszych grup, a oszczędzano je na słabszych i mniej ustosunkowanych zawodach lekarskich. To, że polska pielęgniarka może mieć w nocy na dyżurze 40 pacjentów, wynika nie z braku personelu, ale z decyzji kolejnych ministrów. Wydając rozporządzenia, uwzględniali w nich komfort pracy ordynatorów, ale pielęgniarek - już nie. Z tego samego powodu mieliśmy masowe zwolnienia salowych, outsourcing usług sprzątania, zwolnienia kuchenkowych. Z jakichś dziwnych powodów przepisy pozwalały na wyrzucenie z zadłużonego oddziału salowej, a nie pozwalały na obcięcie pensji ordynatora. Pielęgniarki uciekają z polskich szpitali z powodu nie tylko niskich pensji, ale też fatalnych warunków pracy i przeciążenia (m.in. właśnie dotychczasowymi obowiązkami salowych). Żeby nazwać to, co dzieje się obecnie na samym dole szpitalnej hierarchii - wśród pielęgniarek, sanitariuszy, ratowników medycznych i młodych lekarzy - trzeba użyć prostego słowa: "wyzysk".

Od dziś w Gazeta.pl publikujemy trzy wywiady - z pielęgniarką, ratownikiem medycznym i lekarzem - pokazujące ten horror. Widać tu jak na dłoni, że chaotyczne oszczędności, nieprzestrzeganie prawa pracy i ordynarny wyzysk zabijają naszą służbę zdrowia od środka. I zagrażają życiu pacjentów. A w czwartek Marek Balicki, były minister zdrowia i kierownik Centrum Zdrowia Psychicznego przy Szpitalu Wolskim, specjalnie dla Gazeta.pl napisze, co jego zdaniem z tym wszystkim należałoby zrobić. Bo na pewno nie zrobi tego za nas rynek.

Zapraszam do dyskusji! Czekamy na listy listydoredakcji@gazeta.pl

Potrzebujesz wezwać pomoc? Czy wiesz, jak prawidłowo korzystać z numerów alarmowych?

Więcej o: