Od redakcji: Od dziś, co tydzień w Gazeta.pl, Piotr Skwieciński będzie dekonstruował nasze anty-PiS-owskie lęki (nazywa je pająkami). Szczerze mówiąc, nie wiem, czy cokolwiek z tego wyniknie. Teksty Piotra pewnie Was nie przekonają (większość czytelników Gazeta.pl to - łagodnie mówiąc - nie są zwolennicy PiS-u). Ale chyba nie o przekonywanie się tutaj chodzi. Więc o co? Jeśli mam mówić za siebie, to ważny jest sam gest, próba podjęcia dialogu. Nienawiść, niechęć i kompletny brak wzajemnego zrozumienia po obu stronach barykady stały się nie do zniesienia i wszelkie próby przełamania tego klinczu, rozpoczęcia dyskusji niepolegającej na wymianie obelg uważam za - mówiąc górnolotnie - dobre dla Polski. Czytając teksty Piotra, będziecie pewnie nieraz zgrzytać zębami, irytować się, że to nie tak. Jeśli część z tych emocji chcielibyście opisać, to czekamy na Wasze listy-felietony i polemiki z Piotrem pod adresem: listydoredakcji@gazeta.pl
Zapraszam do debaty,Grzegorz Sroczyński, Gazeta.pl
Życie w rzeczywistości, w której czyha na ciebie pająk wielkości smoka, musi być czymś bardzo przykrym. A właśnie w takiej rzeczywistości psychologicznej żyje wielu Polaków, w tym – mam wrażenie – również Wy. Bo totalnie zdemonizowaliście sobie polityczne ugrupowanie, którego nie lubicie.
Po 1989 roku różne grupy społeczne i ideowe żyły w strachu przed rozmaitymi pająkami; taką rolę odgrywały SLD i Platforma. Ale to PiS stał się kosmicznym arcypająkiem, wzbudzającym grozę, nienawiść i strach. Emocje destrukcyjne, przede wszystkim dla Was, którzy dajecie się nimi powodować.
Żadna z formacji nie ma monopolu na prawdę. W tym PiS. Ale żadna też nie jest wcieleniem zła – PiS też nie jest. Z mojego punktu widzenia problem zaczyna się wtedy, kiedy niechęć do danego ugrupowania zaczyna komuś organizować świat. Kiedy taki ktoś przestaje widzieć rzeczy w ich normalnych proporcjach.
Ale właściwie co to znaczy: w normalnych proporcjach? Dla mnie znaczyłoby to, że skoro rządzących nie lubicie, to przy najbliższej okazji zagłosujecie przeciw nim. Jeśli ich bardzo nie lubicie, to pójdziecie demonstrować. Natomiast nie popadniecie w depresję. I nie znienawidzicie nas, myślących inaczej, nawet jeśli nieprzesadnie się nawzajem cenimy.
I nie zaczniecie popadać w paranoję. Paranoję, której przejawem jest strach przed duchami. Przed zagrożeniami, które albo nie istnieją, albo też ich prawdopodobieństwo jest bardzo niewielkie. O kilku takich duchach postanowiłem napisać.
Zacznijmy może od czegoś, co pewnie zaraz wpiszecie w komentarzach pod moim tekstem. "Ten Skwieciński twierdzi, że przecież jeśli się nam PiS nie podoba, będziemy mogli zagłosować przeciw niemu. A to przecież wcale nie jest oczywiste. Bo wybory Kaczyński może sfałszować albo co najmniej tak je ustawić przez zmianę ordynacji, że będą dla opozycji nie do wygrania".
Uśmiecham się za każdym razem, kiedy to słyszę. Bo takie obawy są bliźniaczą kopią wcześniejszych o kilka lat obaw żywionych przez sporą część polskiej prawicy. Po mojej stronie barykady zawsze byli tacy, którzy nie potrafili przyjąć do wiadomości, że większość głosujących Polaków (do czasu!) miała inne niż my poglądy. I ułatwiali sobie tę psychologiczną sytuację przypuszczeniem, że wybory są fałszowane przez Platformę.
Powiecie: „No ale tu nie ma żadnej symetrii, tamto to były bzdury”. Możecie tak oczywiście uważać. Ale na prawicy wiele osób niepokoił wzrost liczby głosów nieważnych w kolejnych wyborach samorządowych i – rzeczywiście dziwne – apogeum tego procesu w 2014 roku, kiedy głosów nieważnych do sejmików wojewódzkich oddano aż 18 proc. Wtedy nie chcieliście o tym z nami rozmawiać. Zbywaliście niepokoje po prawej stronie wzruszeniem ramion albo szydziliście, że "sekta Kaczyńskiego" wierzy nie tylko w dwa wybuchy, ale też w sfałszowanie wyborów. To jest Wam po mojej stronie – niestety – pamiętane.
Po co rządzący zmieniają teraz ordynację? To właśnie trauma roku 2014 (czyli te 18 proc. nieważnych głosów do sejmików) leży u podstaw podejmowanych przez PiS działań, które mają uniemożliwić sfałszowania wyborów… przeciw PiS-owi. Naprawdę, to o to chodzi. I naprawdę PiS się tego boi. Bo do tego stopnia utrwalone jest w rządzącej partii przekonanie o potędze wrogiego jej establishmentu, że takiego sfałszowania, i to nawet po trzech latach sprawowania przez prawicę władzy, nie wykluczają jej działacze. Możecie z tego szydzić, ale wtedy niewiele będziecie rozumieć.
Głębokie przyczyny podobnych obaw, nurtujących teraz liberalne centrum, są takie same jak tych gnębiących niegdyś prawicę. Chodzi o przekonanie, iż nie jest możliwe, by aż tylu ludzi głosowało na tych, których my tak bardzo nie cierpimy.
Zapewne Was w ten sposób nie uspokoję, lecz spróbuję: po mojej stronie barykady nie ma przyzwolenia na fałszowanie wyborów, nie wsparłaby tego – jak sądzę – przeważająca większość prawicowego elektoratu. Nie wydaje mi się, żeby myśleli o tym rządzący politycy. Jeśli to Was nie przekonuje, to weźcie pod uwagę argumenty techniczne. Sfałszowanie wyborów na dużą skalę jest niemożliwe w sytuacji, w której istnieją duże, uczestniczące w nich partie polityczne, które stać na delegowanie do komisji wyborczych swoich przedstawicieli oraz mężów zaufania. Pozwala to na kontrolowanie procesu oddawania i liczenia głosów. Spośród obecnych partii opozycyjnych Platforma i (wciąż jeszcze) PSL mają ogólnopolskie struktury pozwalające im na monitorowanie wyborów.
"Ale przecież PiS zmienia kodeks wyborczy i chce zmienić skład PKW!" – odpowie ktoś zbulwersowany. Owszem. Co do kodeksu wyborczego, to dokonane w nim zmiany mogą się podobać albo nie, ale doprawdy trudno na poważnie twierdzić, że mogą one uniemożliwić opozycji zwycięstwo; pozostawiają one nasz system wyborczy najzupełniej w spektrum systemów w pełni demokratycznych.
Zaś co do PKW – tak jest, PiS chce zmienić jej skład. Ale dopiero po wyborach 2019 roku, a więc będzie tę nową PKW wyłaniać już nowy Sejm (i PiS nie ma gwarancji, że zdobędzie w nim większość). Wprowadzany system jest znany z większości państw europejskich, bo w przeważającej części krajów zachodnich ciała analogiczne do naszej PKW obsadzają, oczywiście na zasadzie partyjnego parytetu, politycy (całkowite oddawanie procesu wyborczego korporacji sędziowskiej jest tam rozwiązaniem wcale nie oczywistym i rzadszym).
Tym niemniej to prawda – PiS tę zmianę planuje. Tylko że opozycja (zakładając, że obecna mniejszość nie stanie się większością) będzie mogła delegować do PKW swoich członków. Tak jest, będą oni w mniejszości. Ale wciąż oznacza to pełen wgląd w prace PKW oraz Krajowego Biura Wyborczego i możliwość co najmniej (a to jest przecież wypadek najskrajniejszy) podnoszenia alarmu, jeśli działoby się cokolwiek podejrzanego. Zaznaczam przy tym, że moim zdaniem nic podejrzanego dziać się nie będzie. Ale po pierwsze – staram się wczuć w psychikę tych, którzy boją się duchów, a po drugie – nikt nie musi wierzyć moim subiektywnym przekonaniom. Nie próbuję więc przekonać czytelnika, że PiS tego nie planuje, mówię tylko, że choćby planował, to nie byłby w stanie.
To jest po mojej stronie barykady tak oczywiste, że pojawiające się w anty-PiS-owskich mediach zachęty do członków obecnej PKW, by podali się do dymisji jeszcze przed wyborami 2019 roku, oraz suflowanie opozycji, aby nie zgłosiła swoich członków do nowego składu Komisji, budzą z kolei moją podejrzliwość. Wydaje się, że jest to próba stworzenia sytuacji, w której ewentualnie wygrane przez PiS wybory będzie można ogłosić za sfałszowane niezależnie od tego, czy opozycja naprawdę będzie je za sfałszowane uważała. Trudno sobie wyobrazić postępek bardziej szkodliwy dla demokracji. I narażający ją na większe niebezpieczeństwo.
Powiecie, że to z kolei jakieś moje lęki? Że to absurd i że opozycja wcale nie marzy, aby ogłosić, iż wybory sfałszowano? Że ulegam jakiejś obsesji mojego środowiska? Bardzo proszę, myślcie sobie tak. Ważne dla mnie, żebyście przyjęli do wiadomości jedno – po mojej stronie to są obawy szczere. I dość powszechne.
Piotr Skwieciński (1963) pracował w „Życiu Warszawy”, „Życiu”, „Rzeczpospolitej”, był szefem Polskiej Agencji Prasowej, współpracował z „Gazetą Polską” i tygodnikiem „Uważam Rze”. Obecnie jest dziennikarzem tygodnika „Sieci”. W latach 80. działacz NZS, z wykształcenia historyk