Adrian Zandberg: W Polsce jest za dużo gnojenia. Nie tylko w Miastku

Szef poniża podwładnych, ordynator - rezydentów, sieć supermarketów - swoich dostawców. Mamy w Polsce problem z poniżaniem i gnojeniem. Musimy z tym skończyć, jeśli chcemy prawdziwej zmiany w polityce - pisze Adrian Zandberg w naszym cyklu "Co z tym Miastkiem?"

Od redakcji: 

Wyborcy PiS przemówili. Dzięki badaniom socjologa Macieja Gduli w Miastku dowiedzieliśmy się, że są inni niż malowały ich liberalne media - cenią demokrację, mają udane życie i nie znoszą pouczania. Co o badaniach w Miastku sądzą nasi politycy? Opublikowaliśmy już teksty Rafała Trzaskowskiego ("Liberałowie, spójrzcie choć trochę na lewo") i Katarzyny Lubnauer ("Klasa średnia została zdradzona"). 

  • Dziś o Miastku pisze Adrian Zandberg z Razem (poniżej).
  • Jutro oddajemy głos PiS. "Wyborcy prawicy są normalni? Niesamowite! Odkryliście Amerykę!" - podśmiewa się z nas poseł Janusz Śniadek, lider PiS na Pomorzu.
  • W piątek tekst Roberta Biedronia, a później m.in. prof. Andrzeja Zybertowicza.

Zapraszamy do komentowania i do dyskusji

***

Adrian Zandberg: Zbudowaliśmy system, w którym silniejszy czerpie siłę z poniżania słabszego. Ale nie wymyślił tego Kaczyński

Maciej Gdula pojechał do Miastka i wywołał burzę. Zamiast armii PiS-owskich trolli, które nienawidzą demokracji, spotkał tam ludzi. I to niespecjalnie zainteresowanych polityką. Co wynika z tych rozmów? Że wyborcy PiS są różni. Pracują fizycznie albo siedzą w biurze. Część gorąco kibicowała wojnie z Trybunałem, inni nie. Podoba im się 500+, ale nie jest to dla nich łaska od rządu. Chcą, żeby żyło się łatwiej i mają dość słuchania o wyrzeczeniach. Zwłaszcza od ludzi, którzy nie musieli sobie niczego odmawiać. Ci, którym się nie przelewa, patrzą na politykę praktycznie. Daleko im do dogmatyzmu. Widzą, że gospodarka rośnie i chcą coś z tego mieć. Poza tym - kto by pomyślał - nie kochają Platformy.

Trudno te kilkanaście wywiadów socjologicznych z Miastka uznać za szokujące. Oczywiście nie da się z nich wyczytać, jacy wyborcy PiS naprawdę są. Ale pokazują, że to nie potwory z tweetów Tomasza Lisa.

Porządek gnojenia

Są też u Gduli wnioski, które mnie nie przekonują. Wyborców PiS ma łączyć „neoautorytaryzm” –  chęć górowania nad dawnymi elitami i nad słabszymi. Tylko czy podobnej historii nie da się opowiedzieć o rządach PO? Bezwzględny Tusk zamyka Kaczyńskiego w klatce wiecznej opozycji. Dla jego fanów wyborcy PiS to wariaci wierzący w spiski, mohery i kibole. Z satysfakcją patrzą, jak ośmiesza bezradnego Kaczora. Oni, nowocześni i europejscy, mogą triumfować nad moherami i homo sovieticusami. A kiedy Tusk rozprawia się z tą tłuszczą – spokojnie się bogacić. Czy tamte poczucie wyższości i pogarda to też „neoautorytaryzm”?

Czy to prawda o wyborcach Platformy? Oczywiście, że nie. Pewnie niektórych wyborców Tuska czy Palikota to kręciło. Ale powodów do głosowania na PO było mnóstwo. Zanim Platforma się skompromitowała, miliony ludzi widziały w niej obietnicę doszlusowania do Europy Zachodniej. Inni po prostu głosowali „na tych, co rządzą”. Nie da się włożyć połowy głosujących – na PiS, PO czy SLD – do jednej szufladki. 

Tak, mamy w Polsce problem z poniżaniem i gnojeniem. Nie tylko w polityce. Szef poniża podwładnych, ordynator – rezydentów, sieć supermarketów – swoich dostawców. Zbudowaliśmy system, w którym silniejszy czerpie siłę z poniżania słabszego. W takich warunkach nie da się budować wspólnoty. Ale przypisywanie winy wyborcom jednej partii nie ma sensu. Lepiej zająć się tym, żeby w Polsce było mniej gnojenia, a więcej bezpieczeństwa i wolności dla wszystkich.

Jak? Zacznijmy od rynku pracy. Koniec z mobbingiem, siedzeniem po godzinach, „bo szef kazał”, śmieciówkami. Krótszy czas pracy, rady pracowników to działające rozwiązania z krajów Europy Zachodniej. Czas wprowadzić je w Polsce. Chcemy stabilnej, europejskiej demokracji? Budujmy ją na socjalnym fundamencie. Dlatego Razem chce zbudować w Polsce państwo opiekuńcze. Takie, w którym ludzie czują się wolni i bezpieczni.

Casting na lidera

We wnioskach Gduli zgrzyta to, co pewnie spodoba się wielu polskim liberałom: wiara w lidera. Od dwóch lat publicystów dręczy pytanie: „Jak to możliwe? Przecież ludzie nie mogą ich popierać, skoro to my mamy rację”. Wniosek nasuwa się sam: winny jest słaby lider. Dlatego liberalni dziennikarze uparcie męczą swoich wybrańców pytaniem: „Czy silny PiS to dowód na to, że jest pan/pani nieudacznikiem?”. 

Ten ciągły konkurs na lidera to prezent dla Kaczyńskiego. PiS mówi o tym, jakiej chce Polski, a potem wciela to w życie. Reszta sceny politycznej stara się w tym czasie jak najlepiej obsłużyć oczekiwania publicystów. Ta licytacja skończyła się już marnie dla kilku kandydatów na zbawcę narodu. Najpierw kazano kochać Mateusza Kijowskiego. Potem do roli zbawcy przymierzali się Ryszard Petru i Władysław Frasyniuk. Teraz znów trwa rozpaczliwe poszukiwanie celebryty, któremu można by zmontować jakiś kolejny „ruch poparcia”. On (bo oczywiście to ma być facet) w zamian odsunie PiS od władzy i uratuje polską demokrację przed mieszkańcami Miastka. 

To nie zadziała. Władzy nie zdobywa się po to, żeby kogoś od niej odsunąć. Poza grupą pasjonatów telewizji informacyjnych mało kto zasypia i budzi się z myślą „jak tym skur... dopieprzyć”. Szukanie Ukochanego Lidera będzie nieskuteczne, bo ludzie nie marzą o zbawicielu. Podchodzą do wyborów z dystansem, pragmatycznie. 

Miastko - Warszawa, wspólna sprawa

Mieszkańcy Miastka to nie jest taran, którego jedyne zadanie to utorować drogę do władzy jednej albo drugiej ekipie z Żoliborza. Ludzi trzeba traktować poważnie. Zamiast kombinować nad PR-owymi sztuczkami, odpowiedzmy na pytanie: po co wam ta władza? Jak poprawi się życie ludzi z Miastka pod waszymi rządami? Ile będą zarabiać i ile godzin dziennie będą pracować? Na ilu metrach muszą się zmieścić z rodziną? Czy dla dzieci będzie miejsce w bezpłatnym żłobku?

Żeby Polska po PiS-ie stała się faktem, freelancerzy i pracujący w wielkich korporacjach muszą się dogadać z klasą ludową z Miastka. To nie będzie takie trudne. Nawet bez badań Gduli wiemy, jak wiele nas łączy. Że sekretarka z warszawskiej korporacji i sprzedawczyni z Miastka tak samo chcą liberalizacji ustawy aborcyjnej. Że społeczeństwo wcale nie jest tak homofobiczne czy konserwatywne, jak chcieliby tego politycy PiS. Że dzielimy wiele problemów (stołecznej „klasy kreatywnej” też często nie stać na ratę kredytu; ona też nie może się dostać do lekarza czy zapisać dziecka do żłobka). Że wszyscy potrzebujemy państwa, które nie zostawia ludzi za burtą. 

Kiedy Razem mówiło o tym dwa lata temu, usłyszeliśmy: „Jesteście utopistami, jesteście jak Kaczyński, to nie czas na to, trzeba walić w PiS”. Jest dokładnie odwrotnie. To ci, którzy krzyczeli o „roszczeniowej hołocie” i „sprzedawaniu demokracji za 500+”, wepchnęli pół Polski w ramiona Kaczyńskiego. Im szybciej skończy się lament o końcu demokracji, a zacznie rozmowa o godnej pracy, kryzysie w szpitalach, prawie do aborcji czy szwankującym transporcie publicznym, tym gorzej dla PiS. I lepiej dla Polski.

Adrian Zandberg (1979) jest historykiem, doktorem nauk humanistycznych, członkiem zarządu Partii Razem

Książka Macieja Gduli jest dostępna w formie ebooka w Publio.pl

„Co z tym Miastkiem?” - wcześniejsze głosy