"Po Frasyniuka przyszli o świcie tak jak 35 lat temu" - czytam w anty-PiS-owskich mediach. Z grubsza wiadomo, co będzie dalej. Porównanie działań policji do stanu wojennego, wyliczanie, ile Frasyniuk przesiedział za komuny, komentarze dawnych opozycjonistów w mediach, że Kaczyński zachowuje się jak Jaruzelski, i deklaracje: "Władek, jesteśmy z tobą, będziemy ci nosić paczki do pierdla". Wszystko to pośród coraz większej społecznej próżni, obywatele bowiem - całkiem słusznie - nie czują się tak, jakby żyli w państwie totalitarnym, i podobne głosy znieczulają ich na racjonalne argumenty opozycji.
Frasyniuk w czerwcu zeszłego roku na demonstracji pośród ogólnej szarpaniny popychał policjanta. To widać na filmie z tamtych wydarzeń. Potem był wzywany na przesłuchania jako podejrzany o "naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza na służbie". Na wezwania się nie stawiał, ponieważ ogłosił akcję obywatelskiego nieposłuszeństwa. Szanuję to. Od początku jednak akcja Frasyniuka budziła moje wątpliwości nie ze względu na jej formę, ale na styl. Spisywany przez młodych policjantów przedstawił się jako Jan Józef Grzyb, podśmiewał się z nich i opowiadał, ile lat siedział za komuny. "Władek to mój konspiracyjny pseudonim". Następnie wystąpił w mediach: "To jest sytuacja stanu wojennego”. "Podszedł do mnie policjant, jakby chciał powiedzieć: ja pierniczę, to jest ten Frasyniuk, o którym się uczyłem". "Ja jestem człowiekiem, który reprezentuje wszystkich tych, którzy dawali życie w Powstaniu Styczniowym, w Powstaniu Listopadowym czy w Powstaniu Warszawskim”. Sprawiało to niestety wrażenie stand-upu, na którym wszyscy świetnie się bawią. Bawił się też PiS: "Frasyniuk cierpi na pluszowym krzyżu", "Ten uśmiech, gdy go wynoszą z demonstracji, mówi wszystko" - pisały prawicowe media. W efekcie cała ta zeszłoroczna akcja trafiła głównie do radykalnej mniejszości po obydwu stronach barykady. KOD-owcy mówili o państwie stanu wojennego, które znowu "dręczy naszego Władka”, a twardzi zwolennicy PiS wypisywali, że Frasyniuk celowo napadł na policję, żeby gwiazdorzyć. Czy cokolwiek to zmieniło? Czy kogokolwiek przekonało, że wprowadzana wtedy ustawa o zgromadzeniach zabiera nam część swobód obywatelskich?
Styl wypowiedzi Frasyniuka po dzisiejszym zatrzymaniu jest niestety podobny. Zacytował Piłsudskiego: "Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy”. I sugerował, że jest - jak za komuny - w garstce sprawiedliwych. "Rzeczywistość zawsze była zmieniana przez mniejszość, a nie większość. Panu Morawieckiemu trzeba przypomnieć, jaka część obywateli walczyła z okupacją niemiecką i jaka część obywateli walczyła z bezprawiem państwa komunistycznego”. Czy ten ton moralnej wyższości kogokolwiek przekona? Raczej zirytuje. Nie tylko dlatego, że ludzie nie lubią, gdy ktoś w kółko przypomina o swoich dawnych zasługach, lecz także dlatego, że większość Polaków nie czuje się tak, jakby żyła w państwie Jaruzelskiego, ponieważ dzisiejsza Polska po prostu państwem Jaruzelskiego nie jest. Patetyczny ton Frasyniuka trafia więc rzeczywiście do "garstki sprawiedliwych" i kilku wzmożonych publicystów.
To nie znaczy, że z państwem PiS nie mamy problemu. Mamy. Tyle że ginie on w tym patosie i retorycznej przesadzie. Za czasów ministra Błaszczaka - i na jego polecenie - policja zaczęła nękać około 800 osób w całym kraju za udział w rozmaitych "nielegalnych zgromadzeniach". Wezwania - zamiast pocztą - były celowo roznoszone przez patrole. Jeśli jest się nauczycielką w małym mieście, gdzie wszyscy się znają, to taka wizyta policji może być dotkliwą szykaną. Za Brudzińskiego to na szczęście zelżało (bo w przeciwieństwie do Błaszczaka jest to polityk inteligentny), ale sprawy nadal się toczą i część pewnie skończy się grzywnami.
W poprzednim numerze "Polityki" Ewa Siedlecka słusznie napisała, że opozycja tym 800 osobom za mało pomaga. "Wystarczyłoby, aby parlamentarzyści składali interpelacje i zapytania poselskie w sprawie działań policji wobec demonstrantów np. bezprawnego wielogodzinnego pozbawiania wolności pod pretekstem legitymowania. By domagali się od szefa MSW i komendanta policji danych o takich praktykach i zajęcia oficjalnego stanowiska. By za pośrednictwem swoich biur poselskich i senackich udzielali pomocy prawnej osobom prześladowanym przez władzę za protesty. By zamawiali ekspertyzy prawne, na które przecież dostają pieniądze w ramach partyjnych dotacji”. Wśród setek interpelacji Siedlecka doszukała się zaledwie kilku w tych sprawach.
Można by liczyć, że dzięki głośnej akcji Frasyniuka opinia publiczna dowie się o tych 800 osobach nękanych za demonstrowanie. Ale tak nie jest. Bo styl akcji powoduje, że wszyscy skupiamy się na Frasyniuku. Opozycja - zamiast robić to, co sugeruje Siedlecka - po raz kolejny wpadnie w retoryczną przesadę. Zaczniemy dyskutować, czy już mamy stan wojenny, czy jeszcze nie, grzmieć, krzyczeć, publicyści będą pouczać obywateli, że "nie powinni urządzać się w dupie", tylko "dawać świadectwo". A potem komentować prawicowe komentarze i prawicowy hejt, który na Frasyniuka z pewnością się poleje, co oczywiście wywoła nową kanonadę komentarzy prawicowych i tak w koło Macieju.
W ten sposób w odbiorze społecznym słuszny protest obywateli przeciwko ustawie o zgromadzeniach przekształca się w referendum w sprawie sympatii bądź antypatii do znanego opozycjonisty. Taki może być społeczny efekt tego słusznego protestu w zbyt gwiazdorskiej obsadzie.