"Banda idiotów", "gówniarze, którzy nie znają historii", "kretyni, którzy się bawią w swastykę z wafelków" - słyszę od kilku dni. Tak mówią politycy PiS, politycy opozycji i wielu publicystów. Podobne tony słychać w wywiadzie Michała Gostkiewicza z kulturoznawcą i filozofem Pawłem Dobrosielskim. "To słabi chłopcy, którzy potrzebują identyfikacji" - brzmi tytuł tej rozmowy. Co prawda pada tam kilka bardzo trafnych rozpoznań, ale niestety giną one zupełnie pod ciężarem protekcjonalnej i szkodliwej tezy wyjściowej. Budzi ona mój gwałtowny sprzeciw. Z rozmowy dowiadujemy się, że członkowie neonazistowskiej grupy Duma i Nowoczesność to "słabi chłopcy", "gówniarze", którzy "nie do końca rozumieją, co właściwie robią", a ich praktyki to "czysty infantylizm". To stara śpiewka. Śpiewamy ją niemal od początku III RP, zmierzając prostą drogą do nacjonalistycznego wzmożenia i fizycznej przemocy. Krocząc tą drogą raźno podśpiewujemy sobie piosenkę o gówniarzach, głupolach, kibolach, chuliganach i troglodytach.
Od początku lat 90. mamy w Polsce do czynienia z bagatelizowaniem zachowań i poglądów nazistowskich, nacjonalistycznych i rasistowskich w przestrzeni publicznej. Skinheadów traktowano jak subkulturę, której przedstawiciele biorą się za łby z punkami i metalami, albo jak boiskowych chuliganów. To, że dewastowali stadiony i kompromitowali swoje kluby w Europie, było w dyskursie publicznym większym problemem niż to, że na trybunach regularnie pojawiały się celtyckie krzyże, antysemickie okrzyki i kult przemocy.
Kiedy wydano wojnę przemocy na stadionach, protekcjonalnie infantylizowano kiboli, którzy "nawet nie wiedzą, co krzyczą", kiedy krzyczą: "Jude auf dem Gas!", a w ogóle to przecież są zapewne sfrustrowanymi sierotami po transformacji. Odmawianie prawa do własnych świadomych wyborów ideowych członkom parafaszystowskich ugrupowań, "chłopcom z ONR" albo uczestnikom Marszu Niepodległości powoduje bagatelizowanie ich szkodliwych, ale gruntownie przemyślanych poglądów. A protekcjonalny stosunek do "łysych i głupawych kiboli" prowadzi do tego, że przegapiamy nacjonalistyczne podwaliny kultury polskiej i jej martyrologiczno-militarnego budulca. Pozwala to uciec od niewygodnych refleksji i kłopotliwych związków przyczynowo-skutkowych. Kiedy w parku Szczęśliwickim pojawił się mural z "żołnierzami wyklętymi", Burmistrz Ochoty skwitował: "Z jednej strony to dobrze, że młodzi ludzie dbają o upamiętnianie bohaterów, ale czy musieli to zrobić nielegalnie?". Mural sygnowany był krzyżem celtyckim i podpisem: "Narodowa Ochota". Ale w zasadzie to fajnie, że chłopcy coś malują, zamiast pluć słonecznikiem pod klatką.
Album Wojciecha Wilczyka "Święta wojna" opowiada właśnie o malowaniu murów. Można wziąć go za przegląd bazgrołów "gówniarzy", którzy "nie bardzo rozumieją, co malują", ale nieco tylko uważniejsze przyjrzenie się tym bazgrołom ujawnia wstrząsającą fotograficzną dokumentację antysemickich, rasistowskich, nacjonalistycznych napisów na ulicach Krakowa, Łodzi i miast Górnego Śląska. Ich nagromadzenie zmusza do zmiany optyki. Wilczyk dobitnie pokazuje, jak przestrzeń naszych miast wypełniona jest antysemicką treścią, jak na murach bloków, kamienic, garaży, dyskontów spożywczych, pawilonów i parkanów roi się od Żydów wysyłanych do gazu, wieszanych na szubienicach czy po prostu swojsko "jebanych". To nie margines, to centrum. To się dzieje wszędzie, a klasyfikowanie sprawców jako "gówniarzy" ani do niczego nie prowadzi, ani niczego nie wyjaśnia.
Wstęp do albumu Wilczyka Joanna Tokarska-Bakir zatytułowała "Pueri". "Pueri" to właśnie "dziatki, chłopięta i żacy, uczestnicy staropolskich swawoli i tumultów". Te "tumulty i swawole" to antysemickie albo antyprotestanckie wystąpienia w XVI-wiecznej Polsce. Trudno o czytelniejszą analogię do sytuacji współczesnej – badaczka zdaje się mówić, że oto chłopięta wyrażają coś, co jest tylko skrajną formą powszechnie akceptowalnych poglądów. Ale ponieważ jest właśnie skrajnością, to możemy się od tej skrajności łatwo zdystansować dzięki protekcjonalizmowi, bagatelizowaniu i infantylizacji sprawców. Tokarska-Bakir pisze:
To, o czym mówią dziś w Polsce pueri, może się stać zrozumiałe, pod warunkiem że zostanie umieszczone w społecznym kontekście, na co społeczeństwo stanowczo nie wyraża zgody. Społeczeństwo przychodzi po pracy do domu, chce sobie w spokoju poczytać gazetę, a w gazecie – pueri. Kogo obchodzi, jakie znaczenia przypisują oni swoim zachowaniom albo jaką z nich czerpią satysfakcję? Ludzie chcą przeczytać, że to wszystko gangsterka lub czyjeś chore ambicje oraz że nie można wszędzie widzieć antysemityzmu.
Obok figury "gówniarzy" równie powszechną strategią radzenia (a raczej – jak się okazuje – nieradzenia) sobie z nastrojami (Nastrojami? Nie! Zachowaniami!) rasistowskimi, ksenofobicznymi, nacjonalistycznymi była figura "obciachu". Po każdym wyrwanym 11 listopada drzewku, spalonym wozie TVN-u, antysemickim wystąpieniu kibiców Legii pojawiają się rytualne komentarze, że to wstyd i hańba, co sobie pomyśli Zachód, Unia cofnie dotacje, nie wybudują nam autostrad i gdzie będzie wtedy wasz patriotyzm, kretyni. I ta narracja jest przeciwskuteczna. Być może już czas powiedzieć sobie jasno, że faszyzm, nacjonalizm, rasizm to nie dziecinność i obciach, ale coś bardzo złego. To nie "pogląd", który nie przystoi nowoczesnemu obywatelowi, albo infantylna zabawa w swastykę z wafelków, ale taki sposób widzenia świata, który nieuchronnie prowadzi do zbrodni.
Rozmawiający z Pawłem Dobrosielskim Michał Gostkiewicz dziwi się: „Jak, będąc Polakiem, mając w głowie pamięć wojny i Holokaustu, można wymyślić coś takiego jak obchody urodzin Adolfa Hitlera z tortem ze swastyką z wafelków?”. A ja dziwię się temu zdziwieniu. Zwłaszcza że Gostkiewicz w swoich pytaniach przytacza wydaną niedawno książkę Pawła Brykczyńskiego „Gotowi na przemoc”, która rekonstruuje okoliczności zamachu na prezydenta Narutowicza w grudniu 1922 roku. Jest to opowieść o tym, że II RP była krajem nie tylko szalejącego antysemityzmu, werbalnej i fizycznej przemocy, umacniania się nastrojów nacjonalistycznych, ale także bierności państwa wobec przemocy, antysemityzmu i nacjonalizmu. A o tym, jak blisko było od Polskiego orła do swastyki, opowiada wznowiona całkiem niedawno "Idea Katolickiego Państwa Narodu Polskiego" Jana Józefa Lipskiego. Historia lat 30. w Polsce to ponura opowieść o militaryzacji, faszyzacji, ograniczaniu demokracji i legitymizacji antysemityzmu. Niestety, polscy narodowcy mogą czerpać z bogatej tradycji.
Więc kiedy Paweł Dobrosielski mówi, że młodzi neofaszyści z Dumy i Nowoczesności „nie deklarują przywiązania do historii polskiego narodu”, to ja się obawiam, że jest wręcz przeciwnie – że są oni do tej historii w upiorny sposób przywiązani. Podobnie gdy Paweł stwierdza, iż „nie rozważają tego, że hajlowanie w lesie obraża pamięć o ofiarach ludobójstwa”, to przypominam, że w świetle prawa i przy aplauzie części polityków odbyła się niedawno rekonstrukcja „najazdu na Myślenice”, czyli pogromu żydowskich mieszkańców miasteczka w 1936 roku, którego dokonały nacjonalistyczne bojówki Adama Doboszyńskiego. Rekonstrukcję organizuje Narodowe Odrodzenie Polski, organizacja, jak na razie, legalna. A jak się ma do pamięci ofiar wojny i ludobójstwa ONR-owski „marsz na Hajnówkę” upamiętniający dokonania kpt. „Burego”, którego oddziały pacyfikowały białoruskie wsie? Może faktycznie członkowie Dumy i Nowoczesności wzięli swój repertuar „z kultury i estetyki nazistowskiej przefiltrowanej przez popkulturę, a nie z książek historycznych”, ale i w książkach historycznych, tych o najnowszej historii Polski, znalazłaby się dla tego repertuaru pożywka.
Nie każda manifestacja patriotyzmu prowadzi do pogromów i wojen, ale historia pokazuje, że bardzo często tak się zdarza. Moja diagnoza będzie zatem bardzo przykra, niewygodna i niekomfortowa, ale naprawdę musimy się zastanowić nad patriotyzmem jako wartością, wokół której chcemy budować wspólnotę.
Przez 30 ostatnich lat zwyrodniałemu, nacjonalistycznemu patriotyzmowi przeciwstawialiśmy zdrowy „patriotyzm jutra”, patriotyzm obywatelski, patriotyzm tolerancyjny, patriotyzm sprzątania psich kup i płacenia podatków. Dobrze to pokazuje, że idea patriotyzmu jest wyzwaniem, które wymaga tylu „uszlachetniających” zabiegów, tylu starań, by nie osunąć się w nacjonalizm, nietolerancję, militaryzm, pogardę dla inności, gloryfikację przemocy i cierpienia (bo tym właśnie są wojny, czyny zbrojne i powstania narodowe), a i tak się w ten nacjonalizm osuwa. A jeśli nie, staje się własną gorzką parodią w postaci orła z czekolady. Być może więc czas, by konieczność sprzątania po psie uzasadniać potrzebą troski o najbliższe otoczenie, a obowiązek płacenia podatków – obowiązkiem solidarności społecznej (mamy ten obowiązek wciąż jeszcze wpisany w konstytucję).
Za nacjonalistyczny krajobraz polskiej kultury współczesnej odpowiadają nie "gówniarze" i "kretyni", ale całkiem dorośli mężczyźni. Zarówno ci, którzy lansowali obecną linię polityki historycznej (militarną, męskocentryczną, pogardliwą wobec cywilów i życia codziennego), jak i ci, którzy koniunkturalnie na nią pozwalali. Za erupcję nacjonalizmu w Polsce odpowiadają zarówno dorośli mężczyźni stojący na czele poczytnych czasopism, doskonale wiedzący, z jakiego repertuaru argumentów i emocji korzystać, jak i dorośli mężczyźni bagatelizujący nacjonalizm i antysemityzm, apelujący o „zdrowy rozsądek”, szukający prawdy leżącej po środku.
Obawiam się, że nie da się łatwo wybrnąć z tej sytuacji bez wywrócenia na nice paradygmatu polskiej tożsamości – bez zakwestionowania samego pojęcia patriotyzmu i tego, czy w ogóle i ewentualnie do czego go potrzebujemy. Ale kwestionowanie tego paradygmatu – który przecież jest tak silnie wpisany w polską kulturę, że sama myśl o przełamywaniu go wydaje się świętokradztwem – nie może polegać na nazywaniu nazistów głupcami, którzy nie znają polskiej historii, albo robieniu z nich zagubionych chłopców. Nie ma niczego złego w byciu chłopcem, jest natomiast bardzo dużo złego w byciu nacjonalistą i bardzo dużo złego w protekcjonalnym traktowaniu nazistów bez względu na ich wiek i płeć.
---
Kornelia Sobczak - doktorantka w Zakładzie Historii Kultury, członkini Pracowni Studiów Miejskich i Zespołu Badań Pamięci o Zagładzie. Współautorka publikacji "Ślady Holokaustu w imaginarium kultury polskiej". Publikowała w "Dialogu" i "Kulturze Współczesnej".