"Red is bad" - mówi polska prawica. Prezydent Andrzej Duda w koszulce z takim napisem daje się fotografować. Ale "red is bad" mówią też Tomasz Lis oraz posłowie PO i Nowoczesnej, którzy od kilku dni zajmują się piętnowaniem rzekomego komunizmu Partii Razem. Ze zgrozą przywołują czerwone flagi, które obok licznych transparentów, flag tęczowych i karminowych pojawiły się na ostatnim proteście przeciw zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Skąd to antylewicowe wzmożenie? Ze strachu o odpływ własnego elektoratu.
Ostatnia demonstracja organizowana m.in. przez Partię Razem miała uderzyć we wszystkich, którzy zagłosowali przeciwko dalszym pracom nad projektem Ratujmy Kobiety lub wstrzymali się od głosu, a więc również w posłów PO i Nowoczesnej. Obie partie szukają teraz sposobu na zdyskredytowanie manifestacji. Liberalni politycy zaczęli krążyć po mediach i opowiadać o rzekomej słabej frekwencji oraz wyrażać święte oburzenie z powodu czerwonych sztandarów, które nieśli niektórzy protestujący.
"Dla mnie to na poziomie ONR" - ogłosiła Paulina Hennig-Kloska z Nowoczesnej. Jej klubowy kolega Paweł Kobyliński przekonywał, że mogą się kojarzyć tylko ze "zsyłkami, mordami na ludności i zniewoleniu". "W Polsce nie może być miejsca na czerwoną zarazę" - dodał.
Borys Budka z PO stwierdził, że czerwone flagi to "głupota albo skrajny cynizm działaczy Partii Razem" (którzy, jeśli już jakieś flagi nieśli, to partyjne, karminowe). Podobne wzburzenie prezentowali akolici opozycji, jak Tomasz Lis, który złożył te argumenty w jedno - było i porównanie do faszystów z ONR-u, i słowa o "zarazie". W piątkowym poranku w TOK FM dorzucił jeszcze inną obelgę: "dzieci Chaveza".
Że liberalni politycy te brednie o lewicy kolportują, to mnie nie dziwi. Dostali zadanie, żeby protest dyskredytować, bo po prostu po ostatniej kompromitacji w Sejmie czują się osłabieni i zagrożeni przez lewicę. Widzę jednak, jak szerokie kręgi zatacza ta brawurowa teoria. Wiązanie czerwonego sztandaru ze zbrodniczą ideologią to cynizm albo skrajna ignorancja.
Można się spierać, kto jako pierwszy na świecie wyciągnął czerwoną flagę, czy były to lewicowe grupy w czasie rewolucji francuskiej, Komuna Paryska a może robotnicy z walijskiego Merthyr Tydfil, którzy mieli zawiesić na sztandarze zakrwawioną koszulę jednego z górników. Ale ogłaszanie, że w Polsce czerwoną flagę zawiesił Stalin, jest kompletną bzdurą.
W 1881 roku Bolesław Czerwieński stworzył polski tekst do pieśni "Czerwony sztandar":
Dalej więc, dalej więc, wznieśmy śpiew,
Nasz sztandar płynie ponad trony,
Niesie on zemsty grom, ludu gniew,
Przyszłości rzucając siew,
A kolor jego jest czerwony,
Bo na nim robotników krew!
"Czerwony sztandar" był pieśnią polskiego proletariatu i hymnem Polskiej Partii Socjalistycznej. Tej samej PPS, z której wywodzili się dwaj ojcowie niepodległości - Ignacy Daszyński i Józef Piłsudski. Obaj z całą pewnością maszerowali pod czerwonym sztandarem i o nim śpiewali. Ich, mam nadzieję, liberałowie nie będą wyzywać od "komuchów" i "czerwonej zarazy".
Socjaliści z "czerwoną zarazą" walczyli. W 1920 roku PPS-owcy brali udział w wojnie polsko-bolszewickiej. W walkach brali udział m.in. późniejszy premier RP na uchodźstwie Tomasz Arciszewski, Adam Ciołkosz czy Stanisław Dubois. Nie sposób nie wspomnieć też o Kazimierzu Pużaku, który został skazany w procesie przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, a po powrocie do kraju - skazany przez stalinowski sąd w procesie przywódców PPS i zabity w rawickim więzieniu.
Stalin zawiesił nad Polską czerwony sztandar, ale taki, który stanowił tylko tło dla sierpa i młota. A symboli nie można ot tak dekonstruować, bo wówczas dojdziemy do tego, że kuchenny tłuczek będzie promował komunizm, a każdy krzyż - nazizm.
Oczywiście można dyskusję sprowadzać do absurdu i zapytać, czy liberałom czerwień przeszkadza też na logo Polskiego Czerwonego Krzyża, Coca-Coli i klocków Lego. Ale nagła antykomunistyczna gorliwość jest absurdalna, skoro jednocześnie paniom i panom z opozycji nie przeszkadza współpraca z SLD, bądź co bądź - partią powstałą na gruzach PZPR. Nie domagają się też zerwania współpracy z Chinami, Wietnamem czy wreszcie Koreą Północną, której ambasada jest w Warszawie, a w Pjongjangu - ambasada RP.
Nie wiem, jakie intencje mieli akurat ci, którzy czerwone flagi przynieśli na protest kobiet. Ale są to sztandary jednego z kluczowych ruchów przełomu XIX i XX wieku. Warto o tym przypominać i - jak pisze Waldemar Kuczyński - otrzepać czerwony sztandar z naleciałości. Szczególnie że w tym roku przypada stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości, do czego socjaliści istotnie się przyłożyli.