W cyklu „Szpitalny wyzysk” przedstawione zostały już rozmowy z pielęgniarką, lekarzem i ratownikiem medycznym, wypowiedział się również profesor Marek Balicki, ale należy pamiętać, że ochrona zdrowia to również diagnostyka laboratoryjna i pracownicy medycznych laboratoriów diagnostycznych: diagności laboratoryjni, technicy analityki medycznej, pomoce laboratoryjne.
Diagności laboratoryjni, zamknięci najczęściej za drzwiami laboratoriów, nie rzucają się w oczy w szpitalach. Praca, którą wykonują, często pozostaje niedoceniana. Jednak czy ktokolwiek wyobraża sobie funkcjonowanie systemu opieki zdrowotnej bez wyników badań laboratoryjnych? Mało który pacjent wie, kto wykonuje i kto odpowiedzialny jest za badania laboratoryjne. Na wydane przez lekarza zlecenie „robi się wyniki”: ktoś pobiera nam krew, ktoś odnosi ją za szklane drzwi laboratorium, a po kilku godzinach ktoś inny dołącza do naszej dokumentacji wydruk z tajemniczymi liczbami i symbolami.
To właśnie diagnosta laboratoryjny wykonuje oznaczenia potocznie znane jako morfologia, cukier, OB, próby wątrobowe. To diagnosta laboratoryjny odpowiada za wykrycie „sprawcy” sepsy u pacjenta, pierwotniaka wywołującego malarię, oznaczenie genów zgodności tkankowej przed przeszczepieniem narządu oraz dokładne zbadanie krwi przed jej przetoczeniem. Można śmiało powiedzieć, że diagności są oczami lekarza, bo dzięki bardzo skomplikowanym metodom badawczym potrafią zajrzeć praktycznie do każdego narządu, a nawet do wnętrza maleńkiej krwinki czerwonej. Podkreślić należy, że około 60 proc. rozpoznań lekarskich opiera się na wynikach badań laboratoryjnych.
Pracownicy polskich laboratoriów to ponad 16 tysięcy diagnostów laboratoryjnych wykształconych w większości na uniwersytetach medycznych na pięcioletnich studiach magisterskich z analityki medycznej. Kolejną grupę stanowią technicy analityki medycznej, których z roku na rok jest coraz mniej, a szkoły policealne nie kształcą już kolejnych roczników. Łączy nas to, że pracujemy ponad siły w niedofinansowanych laboratoriach, za nieadekwatnie małe pieniądze. Nasze wynagrodzenie zasadnicze w nielicznych tylko przypadkach przekracza 3500 złotych brutto. Większość mieści się w przedziale 2100-3500 złotych - i to raczej bliżej 2100. Żeby było śmieszniej, a już na pewno ciekawiej, za wszelkie błędy w swojej pracy, które często kosztować mogą nawet życie ludzkie, odpowiadamy całym swoim majątkiem. Biorąc pod uwagę nasze pensje, ustawodawca stanowczo za nisko wycenia zdrowie pacjenta.
Diagnostyka laboratoryjna to najbardziej miarodajny, najszybszy i najtańszy sposób na zdobycie wiedzy o zdrowiu i stanie pacjenta oraz, w większości przypadków, podstawa do postawienia diagnozy i określenia sposobu leczenia. Według danych wynikających z zeszłorocznego raportu Najwyższej Izby Kontroli – zarówno stan zatrudnienia w polskich laboratoriach, jak i stan samej diagnostyki laboratoryjnej w Polsce to w zasadzie dramat. Na 1000 polskich pacjentów przypada 0,416 diagnosty laboratoryjnego. Współczynnik ten porównywalny jest ze współczynnikami wyliczonymi przez WHO w ostatnich latach dla Kuby, Mongolii czy Cypru, a w Wielkiej Brytanii aktualny był ponad 20 lat temu.
W laboratorium szpitalnym zatrudnionych jest tylko dwóch lub trzech diagnostów. Muszą oni jednocześnie zapewnić 24-godzinne funkcjonowanie laboratorium. Nadgodziny nie są jednak dodatkowo płatne, a oddawane jako dzień wolny, którego nie można odebrać, żeby nie zdemolować pracy w placówce! Nad prawidłowością pracy czuwa także rzecznik dyscyplinarny, a błąd przepracowanego diagnosty może doprowadzić do utraty przez niego prawa wykonywania zawodu.
Ze względu na to, że w Polsce jest nas za mało oraz brakuje osób posiadających odpowiednie specjalizacje, często zatrudniani jesteśmy niezgodnie z obowiązującymi przepisami: jeden kierownik-specjalista obsługuje wiele laboratoriów, pracodawcy nie zapewniają ciągłego nadzoru diagnosty laboratoryjnego nad pracą laboratoriów szpitalnych, nagminnie obchodzi się normy czasu pracy. Godzi to oczywiście przede wszystkim w dobro pacjentów, skutkuje wydłużaniem czasu wykonania badań, co z kolei wpływa i na jakość otrzymywanych wyników, i na wydłużanie całego procesu diagnostyczno-terapeutycznego.
Laboratoria przyszpitalne pełne są przestarzałego sprzętu, który często nie jest serwisowany zgodnie z wymaganiami producentów. Na odczynniki do badań organizowane są niekończące się przetargi, a przed ich rozpoczęciem musimy udowadniać celowość zakupu rzeczy, które niezbędne są nam do pracy. Standardy jakości narzucane na laboratoria nakazują nam tworzenie i archiwizowanie ton dokumentacji. Tym samym zagadnienia administracyjne z roku na rok stanowią coraz większy procent naszego czasu pracy. Także wyposażenie części socjalnej zakładów i pracowni woła o pomstę do nieba – u mnie w pracy same składałyśmy się na ekspres do kawy i kuchenkę mikrofalową. Codziennością jest – wspomniane przez panią Agnieszkę – składanie się na płyn do mycia naczyń. Nieraz także przynosiłyśmy do pracy własne żarówki czy materiały biurowe.
Żeby związać koniec z końcem i zapełnić braki kadrowe w systemie ochrony zdrowia, diagności laboratoryjni pracują w nadgodzinach i na kilku etatach. Na jednym, zgodnie z przelicznikami zamieszczonymi przez Ministra Zdrowia w ustawie z 8 czerwca 2017, możemy zarobić 2847 złotych brutto, a i to dopiero w roku 2019. Wcześniej, skoro nie ma takiego przymusu, mało który pracodawca decyduje się zapłacić nam więcej, niezależnie od naszego stażu pracy, doświadczenia, posiadanej specjalizacji czy stopnia naukowego.
Jako przedstawiciele jednego z 15 zawodów zaufania publicznego zobligowani za to jesteśmy przez ustawodawcę do ciągłego kształcenia i uzupełniania wiedzy. Niestety, zarówno koszty naszych specjalizacji, jak i kursów doskonalących musimy pokrywać z własnej kieszeni. Koszt specjalizacji z różnych dziedzin medycyny laboratoryjnej oscyluje w granicach 40-50 tysięcy złotych. Pracodawcom opłaca się mieć jak najbardziej wykształconą kadrę, nie są jednak skorzy partycypować w kosztach tego kształcenia. Ostatnie zmiany przepisów wprowadzone przez rząd utrudniły również bardzo zdobywanie specjalizacji z wielu dziedzin przydatnych w medycynie laboratoryjnej.
Przekazywanie laboratoriów szpitalnych w outsourcing, które miało stanowić remedium na taką sytuację, tylko potęguje rozmiar klęski. Wydłuża się czas oczekiwania na wyniki badań, w laboratoriach pracują przemęczeni diagności na którymś z kolei zleceniu, zmuszani do zdalnego autoryzowania wyników badań niewykonanych pod ich nadzorem. Utrudniony jest także kontakt z lekarzem, który w normalnych warunkach gwarantuje szybki przepływ informacji.
Sytuacja w ochronie zdrowia także z naszej perspektywy z miesiąca na miesiąc staje się coraz gorsza. Jednocześnie brakuje pieniędzy na wszelkie świadczenia podstawowe, diagnostykę obrazową i leczenie ambulatoryjne, a lekarze zlecają pacjentom za mało badań profilaktycznych. W związku z tym wiele chorób wykrywanych jest za późno lub na etapie, który stanowczo utrudnia lub podnosi koszty ich leczenia. Spora część pacjentów płaci z własnej kieszeni za badania, które nie są tanie, zwłaszcza kiedy trzeba na raz wykonać ich bardzo dużo lub są to badania specjalistyczne lub pacjent musi sam monitorować efekty i bezpieczeństwo swojego leczenia.
System opieki zdrowotnej nadal funkcjonuje już tylko – i paradoksalnie – dzięki ofiarności i biedzie jego pracowników oraz instynktowi samozachowawczemu pacjentów. Gdybyśmy nie mieli w sobie empatii i chęci pomocy, a pacjenci nie byliby zmuszeni do współfinansowania teoretycznie darmowej opieki zdrowotnej, wszystko już dawno ległoby w gruzach. Nie tylko lekarze kierują się powołaniem przy wyborze kierunku studiów, ale podobnie do nich, diagnosta powołaniem także się nie naje. Czas na zmiany!
AMP
***
W cyklu "Szpitalny wyzysk" pojawiły się:
Czekamy na Wasze opinie pod adresem: listydoredakcji@gazeta.pl