W tym miesiącu tysiące nauczycieli otrzymało pierwsze pensje w nowym roku, w tym ja. Moje wynagrodzenie zmniejszyło się o 70 zł. Natomiast jedna z moich koleżanek otrzymała o 100 zł mniej, a jeszcze inna - 200 zł.
Z jednej strony minister Zalewska chwali się, że w stacjach telewizyjnych i radiowych 5 proc. podwyżkami i to już od kwietnia, a z drugiej strony likwiduje nam dodatki socjalne. Nie mówi jednak o tym, że nauczyciele (zatrudnieni na wsi i w miastach liczących do 5 tys. mieszkańców) stracili prawo do lokalu mieszkalnego, a także dodatek mieszkaniowy. Dla ponad 180 tys. nauczycieli oznacza to zmniejszenie pensji o kilkadziesiąt, a nawet kilkaset złotych.
A co z naszą obiecaną podwyżką? Od kwietnia pensje nauczycieli mają wzrosnąć o 5 procent - czyli od 114 do 157 zł. Akurat w moim portfelu ona się nie pojawi, ponieważ utracę dodatki socjalne, czyli wyjdę jeszcze na minus.
Co ciekawe MEN w liście do szefów oświatowych związków zawodowych przyznaje, że pieniądze na podwyżki pochodzą z likwidacji dodatków gwarantowanych nam przez Kartę Nauczyciela. Nie kryje się też z tym, że wzrost płac nauczycieli sfinansuje z likwidacji dodatku mieszkaniowego. Niczym "dobry gospodarz" zabiera, by dać. Ot, to dobroć Minister!
Powiem, więc tak: jesteśmy jedyną tak "uprzywilejowaną" grupą, która zamiast podwyżki dostaje obniżkę. To jest chore. Przecież przy naszych głodowych pensjach odczuwalne jest każde 100 zł mniej.
***
Pracujesz w zawodzie nauczyciela? Podziel się swoją opinią. Napisz do nas na adres: listydoredakcji@gazeta.pl