Przeżyli koszmar na otrzęsinach. "Kazali nam wyp***ać, doszło do przemocy fizycznej" [LIST DO REDAKCJI]

Wspólny wyjazd i otrzęsiny nowo przyjętych członków uczelnianego chóru miały być okazją do poznania starszych kolegów i nauczenia się nowych utworów. "Podczas tego wyjazdu stosowano wobec nas przemoc psychiczną" - twierdzi Kinga, studentka jednej z warszawskich uczelni.

Na Wasze listy czekamy pod adresem listydoredakcji@gazeta.pl. Redakcja zastrzega sobie prawo do niepublikowania wszystkich listów.

W liście przesłanym do redakcji swoją historię opisała Kinga:

Po dotarciu na miejsce „starzy” kazali wszystkim założyć plakietki z imionami - bez nich nie wolno było pokazywać się poza pokojami. Na pytanie, dlaczego oni nie noszą swoich, odpowiadali: A co cię to interesuje? Patrzcie, jaki bezczelny/a. Dowiedzieliśmy się, że "młodzi" muszą zebrać wszystkie podpisy "starych" – ok. 50-60. Aby zdobyć podpis, trzeba było dowiedzieć się, jak dana osoba się nazywa (dlatego "starzy" nie nosili plakietek). Gdy "młody" zgłaszał się (a "stary" uznał, że nie zamknie mu drzwi przed nosem lub zignoruje w inny sposób) dostawał zadanie do wykonania.

Te wyglądały przeróżnie, od zasięgnięcia informacji o dokonaniach chóru (o to prosili głównie opiekunowie) do sprzątania i usługiwania "starszym" (np. odnoszenia ich brudnych naczyń do kuchni lub przynoszenia śniadania do łóżek, kiedy leżeli skacowani po nocnej libacji). Zwykle trzeba też było opowiedzieć coś o sobie. Praktycznie nie mieliśmy wolnego czasu. Niektórzy desperacko zbierali podpisy przez całą noc, kręcąc się wśród pijanych starszaków. Samo śpiewanie było dość wyczerpujące, a do tego dochodziła niedostateczna ilość snu (np. 3-4 godziny) lub w ogóle jego brak.

"Potem sprawdzimy, kto się nie chciał bawić"

Zakłócano nam też czas posiłku – gdy siadaliśmy do stołu, akurat w tym momencie kazano nam coś zrobić. Raz zdarzyło się, że wszyscy "młodzi" musieli umalować usta na czerwono, a dziewczyny dodatkowo założyć spódnice. Gdy chcieliśmy w końcu zjeść, powstrzymano nas - kazano dobrać się w losowe pary i zatańczyć na środku sali. Kilku "młodych" odmówiło (m.in. dziewczyna, która miała założony kołnierz po wypadku). Podeszła do nich jedna ze "starszych" z kamerą. Nie wiem, czy nagrywała/robiła zdjęcia, czy udawała, ale przesunęła powoli aparatem przed twarzami i powiedziała: Potem sprawdzimy, kto się nie chciał bawić. Uprzedzono nas, że za opór będą nakładane kary i w ten sposób „sami siebie pogrążamy”.

Mieliśmy też zadania grupowe. Jednym z nich było napisanie krótkiej pracy pt. „Najsmutniejszy dzień w moim życiu”. "Starzy" starannie weryfikowali wykonywane przez nas zadania i niektóre trzeba było powtarzać, dlatego "młodzi" potraktowali ten temat na serio i faktycznie podzielili się złymi przeżyciami. Kiedy starszyzna sprawdziła nasze prace powiedziała, że były "żałosne". Tym samym opisaliśmy swoje najgorsze dni (zawierały one np. opisy żałoby) i udostępniliśmy je ludziom, którzy niejako sprawowali nad nami władzę, po czym zostało to wyśmiane.

"Na zredukowanie stresu przyniesiono kilka butelek wódki" 

Dzień przed otrzęsinami "starzy" przygotowali kolejną zabawę. Każdy "młody" był wywoływany na czerwony dywan przed "komisję", by się zaprezentować. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że rzucano w stronę dziewczyn hasła, by się rozebrały i pokazały, ile mają w sobie seksu (jednak bez naciskania do większego negliżu), chłopakom zaś wręcz kazano zdjąć koszulki, a dziewczyna z komisji pozwoliła sobie jednego czy dwóch złapać za tyłek.

Z kolei w dniu otrzęsin wciąż powtarzano nam, że zostaniemy utopieni w Bugu (w co rzecz jasna trudno było uwierzyć, ale w to, że będą kazali nam przez niego przejść wpław, już trochę mniej). Zaproszono nas wszystkich do małej sali kominkowej, w której mieliśmy wykonywać zadania, np. drużynowo napisać i skomponować piosenki dla każdego ze "starych", którzy nas pilnowali i nami zarządzali.

Było to okropne, bo wciąż nas obrażano - cokolwiek zrobiliśmy, było to nazywane „gównianym”, „bezwartościowym”, „żałosnym”. My byliśmy „idiotami”, „znaleźliśmy się w tym chórze przez przypadek”, „niedługo pobędziemy w tym zespole”, „nic nie potrafimy”, „ciekawe, co w takim razie robimy dobrze, bo to jest do niczego”. Oprócz tego epitety były okraszone przekleństwami, starsi ciągle przeklinali w reakcji na to, co robimy. Na zredukowanie stresu przyniesiono nam kilka butelek wódki.

"Młodzi bez chrztu nie są prawdziwą częścią zespołu"

Z obozu można było wyjechać, ale trzeba było liczyć się z tym, że „uciekinier” nie będzie mile widziany w zespole po powrocie do Warszawy. Różni ludzie, którzy pomyślnie przeszli kwalifikacje do chóru, nie mogli jechać na obóz z przyczyn zdrowotnych lub zawodowych - jeszcze inni pojechali, ale musieli go opuścić wcześniej, przed ostatecznymi otrzęsinami. Obecnie te osoby są wciąż uznawane za „młodych”, inaczej traktuje się je w grupie, nie zaprasza się ich na spotkania towarzyskie i nie wolno wyjawiać szczegółów z wyjazdu. 

Byłam jedną z osób, które najgorzej przeżyły stres na całym wyjeździe. Powiadomiłam osoby ze starszaków, które budziły we mnie większe zaufanie, że zamierzam wyjechać. Parę dziewczyn zainterweniowało i wzięło mnie na pocieszającą rozmowę. Usłyszałam, że „po powrocie wszyscy będziemy jak rodzina”. Zaczęły opowiadać o swoim ubiegłorocznym obozie, kiedy same były "młode". Wtedy usłyszałam od jednej z nich: Powiem ci, że ja jednak po tym czasie mam do niektórych osób żal, za to, co mi zrobiły.

Powtarzano mi też, że „nic się nam nie stanie”. Czyli nie zaznamy przemocy fizycznej - jednak do niej doszło. Jeden z "młodych" powiedział, że nie życzy sobie takiego traktowania i rozliczania go z osiągniętych zadań przed czasem (była połowa wyjazdu, zwołano zbiórkę i zweryfikowano liczbę podpisów – osoba z najniższą liczbą miała nosić specjalną czapkę osła/błazna). Wtedy jeden ze starszaków powiedział: No to wypierdalaj. Zaczął go też ciągnąć za ubranie. Tej samej nocy "młody" opuścił ośrodek. Nazajutrz usłyszałam, jak jedna starsza dziewczyna w rozmowie z innymi rzuciła ironicznie: Co ta młodzież taka wrażliwa? 

"Chodzi o dyscyplinę, o przyśrubowanie tych, co się wywyższają"

W sobotę mieliśmy wystawić przedstawienie, które przygotowywaliśmy dla "starych" przez cały tydzień. Wszystko było przygotowane, pierwsi aktorzy zaczęli wchodzić na salę i wtedy usłyszeliśmy buczenie. Rzucano w nas papierami, "starzy" wchodzili też na scenę i zabierali nam rekwizyty. Jeden "młody" we frustracji odrzucił zza drzwi papierową kulkę w kierunku widowni. Wtedy ten sam chłopak, który poprzednio zachował się agresywnie, podbiegł do drzwi i trzasnął nimi, uderzając w ten sposób jedną ze stojących tam dziewczyn w twarz.

Tłumaczono mi, że "chodzi o dyscyplinę, o przyśrubowanie tych, co się wywyższają i o zespojenie zespołu". „W żaden inny sposób w tak krótkim czasie nie zintegrowalibyście się (my, młodzi), a dzięki temu, że jesteście pod presją, jednak współpracujecie ze sobą” – słyszałam. Domyślam się też, że niektórzy koledzy z zespołu uznają mnie za przewrażliwioną, skoro mam jakiś problem z wyjazdem „integracyjno-szkoleniowym”, że w takim razie jestem za słaba.

"Zostają tylko ci lojalni" 

Nie, nie zgadzam się, że „skoro ktoś nie zniesie takiego napięcia, to nie sprawdzi się przed dużą publicznością na scenie i nie będzie umiał pracować pod presją”. Występy publiczne, porażki związane z rozwijaniem się na drodze wokalnej czy praca w zespole pod presją to nie to samo, co bycie poniżanym. To tylko wymówka. Co roku parę nowych osób opuszcza chór po tym, czego doświadczają na wyjeździe – dla starszych członków to „oczyszczanie chóru ze słabszych jednostek”, zostają tylko ci lojalni, którzy dla chóru są w stanie dużo poświęcić. 

Kadra nauczycielska niby nie jest przychylna niektórym "zabawom" na obozie, ale tak naprawdę nic z tym nie robi - ba, wręcz bawi się z całą resztą, legitymując się tym, że sama przez to przechodziła i wie, że to mija. Jest to wszak „tradycja”, która usprawiedliwia robienie rzeczy mniej moralnych niż te na co dzień. Najstarszy członek chóru jest w nim od 25 lat. On nie przechodził kocenia, kiedy do niego występował.

Kinga zastrzega, że ma wielu znajomych, którzy są członkami chórów różnych uczelni. Jednak nigdy nie słyszała, by dochodziło tam do podobnych sytuacji. - Takie rzeczy działy się tylko w moim chórze - powiedziała w rozmowie z nami.

Więcej o: