Półroczny Maksymilian zmarł w sobotę w szpitalu w Rzeszowie. Początkowo prokuratura postawiła zarzut zabójstwa matce. Po kilkudziesięciu godzinach przesłuchań okazało się, że osobą podejrzewaną o skatowanie niemowlęcia jest Grzegorz B., były pracodawca ojca dzieci, który pod nieobecność rodziców był w domu.
40-latek przyznał się do spowodowania śmierci dziecka, ale twierdził, że to był wypadek. Po przeprowadzeniu sekcji biegli wykluczyli taką możliwość. Maksymilian miał dwa pęknięcia czaszki, krwiak w mózgu, pęknięte żebra.
W czasie trwania śledztwa na jaw wychodziły coraz bardziej przerażające fakty. Grzegorz B. od półtora roku znęcał się ze szczególnym okrucieństwem nad Leną, siostrą Maksymiliana.
Dziewczynka ma dwa i pół roku, sama też trafiła do szpitala. - Prawdopodobnie była świadkiem tego, co Grzegorz B. robił z Maksymilianem. Byłaby najmłodszym świadkiem w sprawie o zabójstwo. Czy będziemy ją przesłuchiwać? Jeszcze nie wiem - mówi rzeszowskiej "Gazecie Wyborczej" prokurator Łukasz Harpula. – Sprawiało mu przyjemność, to że dziewczynka się boi, że cierpi. Znęcał się nad nią w taki sposób, żeby nie było widać obrażeń. Wykorzystywał to, że rodzice mieli do niego duże zaufanie. Matka zostawiała dzieci po jego opieką. Tak było również w ubiegły piątek. Matka dzieci wyszła z domu do sklepu, miała również odebrać przesyłkę dla Grzegorza B. - dodaje prokurator.
Rodzice Maksymiliana, 23-letnia Karina i jej 26-letni mąż Ryszard B mieszkali w Rzeszowie od półtora roku. Byli znani policji, rodzina miała założoną Niebieską Kartę, bo podejrzewano, że może w niej dochodzić do przemocy. Na agresywne zachowanie mężczyzny skarżyła się matka dzieci.