1,19 zł za godzinę. Tyle dostawała za ochronę budynku. Zleceniodawcą był... opolski ratusz [FELIETON]

Bezdomna i chora kobieta za ponad 400 godzin pracy w charakterze ochroniarza miała dostać przelew na kwotę 500 zł. To... 1,19 zł za godzinę. Zatrudniała ją zewnętrzna firma wynajęta przez opolski ratusz. Sprawę nagłośniła Katarzyna Duda oraz dziennikarze "Nowej Trybuny Opolskiej". Dzisiaj urząd twierdzi, że problemu nie ma.

Nie brakuje w Polsce osób, które powiedzą, że wyzysk nie istnieje. Więcej: że samo używanie tego słowa jest „marksistowskie” i „lewackie”, że jest przykładem „mowy nienawiści” i „nagonką” na udany projekt polskiej transformacji. Na sam kapitalizm, który nam się w Polsce tak świetnie udał. Ilekroć słyszymy o skandalicznych warunkach pracy, o oszustwach i zatrudnianiu pracowników na czarno, o szantażowaniu szczególnie zagrożonych bezrobociem samotnych matek czy osób chorych – zawsze przy takiej okazji pojawi się profesor ekonomii, zawodowy doradca jakiegoś banku czy szefowa związku pracodawców, by zapewnić, że wszystko jest w porządku. Razem z podręczną walizką pełną sloganów: „widziały gały, co brały” albo „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Słowo „wyzysk” irytuje ich szczególnie, bo uderza w serce rynkowej mitologii, która była dominującą ideologią III RP, a która głosi, że wolny rynek jest samoregulującą się machiną, która promuje najlepszych.

Myśl, że można mieć kapitalizm i wolny rynek, a jednocześnie bynajmniej nie wolne, lecz półniewolnicze czy feudalne realia na rynku pracy, do dziś wielu nie może pomieścić się w głowach. A to właśnie praca i stosunek do niej jest tym, co w historii III RP zmieniało się najwolniej. Z jednej strony mieliśmy akces do UE, kawiarnie zagranicznych sieci, „orliki” i stadiony. Z drugiej zaś – świat relacji społecznych niezmienionych nie tylko względem późnego PRL-u, ale nawet II RP. Tanią siłę roboczą na pańskim folwarku. Realia wyzysku, który choć nieporównywalnie mniejszy niż chłopska niewola czy dławienie robotniczych żądań godziwej płacy przez aparat przemocy w PRL, wciąż powraca w XXI wieku jak uparta historyczna zmora, która posiadła zdolność adaptowania się do okoliczności.

"Łapie deszczówkę, bo inaczej wodę musiałby sam nosić"

Pod koniec marca Katarzyna Duda, badaczka zamówień publicznych, związana z lewicowym Ośrodkiem Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lasalle’a zorganizowała na opolskim rynku konferencję prasową. Jej tematem było to, jak miasto oszczędza, zatrudniając ochroniarzy do pilnowania nieużywanych budynków, przez zewnętrzną firmę, z której usług korzysta ratusz. Wnioski konferencji były proste: warunki, w jakich pracują ochroniarze – bez dostępu do bieżącej wody i w nieogrzewanym także w miesiącach zimowych budynku – są niegodne. Jedna z pracownic, które ochraniały obiekt – osoba bezdomna i chora – za ponad 400 godzin pracy miała dostać jednorazowy przelew na kwotę 500 zł. To... 1,19 zł za godzinę. Zmiany są 24-godzinne, więc być może znalezienie osoby bezdomnej wydawało się komuś pomysłem całkiem racjonalnym – bo dlaczego miałaby w miejscu pracy nie zamieszkać?

Sprawę podniesioną przez Katarzynę Dudę postanowili zbadać dziennikarze „Nowej Trybuny Opolskiej”, którzy wybrali się na miejsce. O opuszczenie terenu rychło poprosił ich mężczyzna w – jak piszą – związanych krawatem zamiast paska spodniach, który przedstawił się jako ochroniarz obiektu. „Widzimy, że na płotku wietrzą się stare kołdry, obok stoi wiele wiaderek wypełnionych wodą. Jest też garnek, ustawiony tak, aby łapał deszczówkę płynącą z rynien budynku, który jako tako nadaje się do zamieszkania. Z ubikacji nie można skorzystać” – relacjonowali autorzy artykułu. „Początkowo ochroniarz zarzeka się jednak, że wodę bieżącą ma. Dopiero po chwili przyznaje, że łapie deszczówkę, bo inaczej wodę musiałby sam nosić, a to kosztuje sporo sił. Używam tej wody do mycia, czasem wleję trochę do czajnika. Zdrowa jest – przekonuje. Ochroniarz uważa, że warunki pracy... wcale nie są najgorsze”.

MICHAŁ GROCHOLSKI

„Wcześniej też było OK”

Miasto Opole i firma NEO GROUP, która dostarczała usługi, twierdzą zgodnie, że problemu już nie ma – pracownicy dostają wodę oraz mają elektryczny grzejnik. W rozmowie ze mną kierowniczka ochrony, nadzorująca m.in. właśnie te budynki, mówi, że cały problem w tym, że „obiekt jest, jaki jest”, ale na to wpływu nie ma. Rzeczniczka Ratusza mówi mi zaś w krótkiej rozmowie, że odpowie na pytania, ale wyłącznie „na piśmie”, to znaczy: wysłane mailem. Warszawska centrala firmy mówi od razu, że o sprawie wypowiadać się może rzeczona kierowniczka, która jednak przekonuje mnie, że wcale nie może się wypowiadać, bo ona o umowach i sprawach kadrowych nic nie wie. Wie tylko, że teraz jest w porządku. Czy wcześniej było zatem nie w porządku? „Nie, wcześniej też było OK”.

A wszystkim próbowałem zadać tylko jedno pytanie: jak to możliwe, że ochroniarze dostają 13 zł brutto za godzinę, jeżeli – jak komunikowało samo Biuro Prasowe Urzędu Miasta – umowa z firmą opiewa na 70 tys. złotych rocznie, czyli mniej niż 6 tysięcy miesięcznie, czyli poniżej 8,40 zł za godzinę?

Rzeczniczka prasowa Ratusza, Katarzyna Oborska-Marciniak, odpisała mi: „Firma została wyłoniona na podstawie zapytania ofertowego. Złożyła najkorzystniejszą dla Miejskiego Zarządu Lokali Komunalnych Ofertę. Wybranie innej mogło grozić naruszeniem dyscypliny finansowej i spowodować kontrolę Regionalnej Izby Obrachunkowej. Kibicujemy Pani Katarzynie Dudzie w walce o prawa pracownicze, nie do nas jednak należy ingerowanie w politykę finansową prywatnych firm. Urząd Miasta Opola w umowach ma zapis gwarantujący pracownikom ochrony umowę o pracę. Dodam, że przekazywanie informacji, że w przypadku Urzędu Miasta Opola tak się nie dzieje, jest rozpowszechnianiem kolejnej nieprawdy”.

Na najbardziej interesujące mnie pytanie: czy to mnie zawodzi zdolność liczenia, czy naprawdę coś się nie zgadza, nie otrzymałem odpowiedzi.

Miasto żąda sprostowania i straszy sądem 

Katarzyna Duda, która sprawę nagłośniła, otrzymała jednak pismo zatytułowane „żądanie sprostowania”. W piśmie czytamy, że fakty przedstawione przez nią na konferencji „miały charakter zniesławienia Miasta Opola. Pomówienia te wprowadziły opinię publiczną w błąd, co do działań urzędników Miasta Opola powodując utratę zaufania, niezbędnego przy wykonywaniu czynności służbowych” (pisownia oryginalna). Jeśli Duda nie odwoła „przed Ratuszem, tj. w miejscu ostatniej konferencji prasowej” i nie „przeprosi za pomówienia w obecności przedstawicieli mediów”, wówczas „Miasto Opole zmuszone będzie podjąć działania do wyegzekwowania żądania na drodze prawnej”. Z pisma wynika, że spór dotyczy tego, czy ochroniarze mają pod ręką butelkę wody oraz grzejnik, czy też nie – ale bez odpowiedzi pozostaje najważniejsza tak naprawdę sprawa. Czy instytucje publiczne, kierując się zasadami oszczędności, nie zapomniały po drodze o innych zasadach i swoich konstytucyjnych obowiązkach – ochronie godności obywateli, poszanowaniu prawa, działaniu w imieniu interesu społecznego? I czy naprawdę mogą zasłaniać się tym, że to nie ich – lecz prywatnej firmy – sprawa, skoro zadanie, jakie realizowała owa firma było publiczne,
podobnie jak pieniądze, które na nie wydano? Czy miasto ma inne obowiązki i zadania, czy również funkcjonuje jak biznes?

Katarzyna Duda przygotowała w zeszłym roku raport – opublikowany przez Ośrodek Myśli Społecznej im. F. Lasalle’a – zatytułowany „Outsourcing usług ochrony oraz utrzymania czystości w instytucjach. Wpływ publicznego dyktatu najniższej ceny usług na warunki zatrudniania pracowników przez podmioty prywatne”. Konkluzje jej badania były dla instytucji publicznych bardzo niewygodne, ponieważ badaczka pokazywała, jak uniwersytety, szpitale czy urzędy psują rynek, szukając najtańszych wykonawców, którzy oferują niskie stawki właśnie dlatego, że nie zatrudniają nikogo na etat, a pracownikom płacą kilka złotych na godzinę. Najniższa stawka, jaką opisuje Duda w raporcie to 3,40 złotych za godzinę pracy ochroniarza. Ochranianym obiektem był... urząd wojewódzki. „Instytucje wyspecjalizowały się w swojej podstawowej działalności tak dalece, że pracownicy techniczni nie korzystają z dobrodziejstw instytucji, które obsługują, Nie korzystają z ochrony zdrowotnej szpitali oraz pomocy prawnej sądów, które sprzątają, a także Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, który ochraniają. Pracownicy Ci podtrzymują system, lecz nie dla siebie” – kończy swój raport.

Andrzej Leder, filozof i psychoterapeuta, autor głośnej książki „Prześniona Rewolucja” pisał: „Relacja folwarczna to relacja władzy. Jeden człowiek ma władzę nad innym, może mu coś nakazać, może go oceniać, upokarzać i czerpać z tego satysfakcję, może odrzucać i wykluczyć… To cechuje wszelkie relacje władzy. Jednak relacja folwarczna cechuje się wśród nich czymś szczególnym; jedna strona jest tu o wiele potężniejsza od drugiej, ta druga sytuuje się w pozycji skrajnej słabości. Wzorcem jest tu oczywiście władza feudalnego pana nad poddanymi, ale w dzisiejszym świecie nawet gdy stosunki sił nie są tak skrajnie nierówne, jak w feudalnym folwarku, głęboko uwewnętrznione schematy zachowań, sposoby przeżywania i zagospodarowywania tych przeżyć powodują, że relacje (od relacji pracodawcy i pracownika począwszy) jak zaczarowane, odtwarzają wzorzec folwarczny”. Osobą, która pierwsza poskarżyła się na warunki pracy, była bezdomna, na dole społecznej drabiny statusu, majątku i wpływu. Adresatami jej skargi byli warszawska firma i opolski ratusz, czyli dwie twarze władzy: pieniądza i polityki. Budynek, który ochraniała, to dawny folwark.

Jakub Dymek - kulturoznawca, dziennikarz i publicysta. Członek „Krytyki Politycznej”, stały współpracownik Dwutygodnik.com i nowojorskiego magazynu "Dissent". Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. Pracuje nad książką o powstaniu rewolucyjnej prawicy w ostatniej dekadzie. 

A TERAZ ZOBACZ: Hotel z "najgorszym widokiem na świecie"