Jak podała 'Gazeta Wyborcza', system antyplagiatowy dla szkół wprowadzą wspólnie Librus, producent popularnych e-dzienników, i firma Plagiat.pl. Program ma zagościć w polskich placówkach jeszcze w tym roku. W pierwszym etapie projekt ma objąć nieco ponad 3 tys. polskich szkół, a więc blisko 1,2 mln uczniów oraz 115 tys. nauczycieli. System będzie porównywał zadania uczniów z zasobami internetowymi i bazami prac, które stworzą szkoły. Nie tylko w języku polskim, również w językach obcych.
Jak na antenie TVN24 wyjaśniał dr Sebastian Kawczyński, prezes zarządu Plagiat.pl, program sprawdzi 'jaki procent tekstu i jaki fragment jest identyczny z tekstami, które powstały wcześniej'. - Chodzi o zjawisko 'kopiuj-wklej'. O to, że uczniowie i studenci zamiast pisać prace sami, kompilują je z tekstów, które powstały już wcześniej - wyjaśniał Kawczyński.
Dlaczego jednak mamy w Polsce tak wielki problem z wszechobecnym ściąganiem?
Jeśli w polskiej szkole jeden uczeń 'podkabluje' drugiego i powie, że ten ściągał, konsekwencje będą zapewne następujące: nauczyciel ukarze ucznia, który działał niesamodzielnie oceną niedostateczną. Ten z kolei pewnie rozprawi się z 'życzliwym' kolegą po lekcji. A reszta klasy od tego dnia najprawdopodobniej zacznie go wykluczać.
Gdyby to samo stało się w szkole amerykańskiej, nie byłoby o czym pisać. Dlaczego? Bo za oceanem, a także w większości krajów Europy Zachodniej, przyzwolenie na ściąganie czy kopiowanie cudzej pracy nie istnieje. Więcej - to ściąganie, nie donoszenie o tym fakcie, jest szykanowane i głośno potępiane. Włącznie z możliwością zawieszenia delikwenta w prawach ucznia czy studenta. Z kolei w Korei Południowej problem ściągania praktycznie nie istnieje - tamtejsi uczniowie są niezwykle zdyscyplinowani. Wystarczy powiedzieć, że aż do 2011 roku za wszelkie szkolne przewinienia otrzymywali kary cielesne.
Podejście do ściągania w różnych regionach świata wyraża się nawet w nazewnictwie zjawiska. Po polsku mówimy właśnie 'ściąganie', 'zapuszczanie żurawia', 'zrzynanie'. Brytyjczycy i Amerykanie nazywają rzecz po imieniu - ściągasz? To znaczy, że oszukujesz (ściąganie po angielsku to 'cheating', czyli właśnie oszukiwanie). Zwrócenie uwagi, że kolega z ławki pracuje niesamodzielnie, to żaden wstyd, a wręcz obowiązek ucznia. I nikt nie robi mu z tego powodu problemów.
Być może jednak zaczynamy iść w dobrym kierunku, żeby przełamać tę niechlubną tendencję. Statystyki pokazują, że podejście Polaków do ściągania zmienia się na lepsze. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego w 2009 roku przez CBOS, w porównaniu z rokiem 1997 odsetek badanych, którzy nie mają nic przeciwko ściąganiu na maturze, spadł z 52 do 34 proc. Wzrosła też liczba osób, które potępiają takie praktyki - z 28 do 47 proc. Okazuje się też, że dezaprobata wobec ściągania wzrasta z wiekiem badanych.
Jednym wyjaśnieniem tego zjawiska może być fakt, że wcześniejsza matura była raczej rytuałem przejścia w dorosłość, a jej wynik nie liczył się tak bardzo jak obecnie. Dzisiaj matura jest przepustką na studia. Zatem podniesienie rangi tego egzaminu mogło spowodować większy rygoryzm. Każdy dba o osiągnięcie jak najlepszego wyniku - nie tylko poprzez naukę czy kursy przygotowawcze, ale także przez zwracane uwagi na tych, którzy ściągając, mogą stanowić zagrożenie dla naszych wyników i konkurencję w procesie rekrutacji na studia.
'Pomocy! Potrzebuję na dziś...', 'Ma ktoś może uzupełnioną stronę z niemieckiego?', 'Potrzebuję pracę na temat...'. Od tego typu postów aż roi się w internecie. Uczniowie proszą o poprawne rozwiązania innych użytkowników, tym samym ich prace domowe 'piszą się' same. Skąd ta bierna postawa wobec odrabiania zadanych lekcji?
Prace domowe są przez uczniów demonizowane. Młodzi ludzie postrzegają je w kategorii aparatu przymusu, mechanizmu ograniczającego ich wolny czas, który przecież należy się im po spędzeniu całego dnia w szkole. Stąd coraz częstsza postawa buntu wobec odrabiania zadań domowych.
Podobnie jest z pisaniem dłuższych wypracowań z języka polskiego czy obcego. Okazuje się, że praktycznie nie ma już tematu pod rozprawkę, którego (oczywiście opracowanego) uczniowie nie są w stanie znaleźć na różnych pomocnych portalach. Problem jest o tyle istotny, że przecież duża część egzaminu maturalnego z języka polskiego i obcego opiera się na samodzielnym napisaniu wypracowania. I o ile uczniowie dość bezkarnie mogą iść na skróty w szkole, to przecież na maturze nikt nie pomoże im w napisaniu parostronicowego eseju. Skąd jednak mają wiedzieć, jak powinna wyglądać taka praca, skoro przez całe lata posługiwali się cudzymi opracowaniami, często nawet ich nie czytając?
Program antyplagiatowy w gimnazjach i szkołach średnich to nowość w polskim szkolnictwie. Do tej pory walka z falą plagiatów toczyła się głównie w szkołach wyższych - co czternasta praca dyplomowa składana przez studentów była niesamodzielna.
Ten problem wynika z kilku czynników (czy też wymówek): braku czasu, chęci do zastanowienia się nad tematem i podejścia do niego pod nowym kątem. To zadanie trudne, ale nie niewykonalne. A właśnie idąc utartymi schematami najłatwiej o popełnienie plagiatu. Nie podejmując prób nowatorskiego spojrzenia na problem badawczy, studenci nie są w stanie zredagować w pełni autorskiego tekstu. Rozkładają więc bezradnie ręce i tworzą pracę 'kopiuj-wklej' z kilku czy kilkunastu wcześniejszych publikacji, tłumacząc, że przecież wszystko na ten temat i tak zostało już napisane.
Do problemów z plagiatowaniem przyczynia się też bardzo mała znajomość reguł, które każdy student powinien mieć w małym palcu, jeśli chodzi o tworzenie pracy dyplomowej. Mowa tu o właściwym cytowaniu, tworzeniu przypisów, omawianiu cudzych wypowiedzi czy o sporządzeniu bibliografii.
Być może wina leży w części po stronie niekompetentnych i nieskorych do pomocy promotorów. W teorii prowadzący pracę powinien służyć swoim magistrantom dobrą radą. Natomiast w praktyce często są oni pozostawieni samym sobie. Spotkania z promotorem mają przecież być okazją do wymiany myśli, pomysłów i inspiracji, które powinny nakierować studenta na właściwe tory przy pisaniu pracy.
Wprowadzenie do szkół programu antyplagiatowego to już nie tylko walka o samodzielność i kreatywne myślenie uczniów. Wystarczy zajrzeć na pierwszą lepszą stronę z zadaniami do rozwiązania, a alarmujące wnioski nasuwają się same - polscy uczniowie przestają myśleć. Przykłady? 'Wypisz litery polskiego alfabetu, których nie ma w alfabecie łacińskim', 'Jak się nazywa tajemniczy ogród?', 'Kto to jest Hitler? Nie wiem, co to znaczy, proszę o odpowiedź'.
Niechęć do rozwiązywania zadań domowych u polskich dzieci i nastolatków prowadzi do niebezpiecznego schematu: uczniowie kompletnie wyłączają myślenie, a zastępują je dwoma narzędziami: komputerem i internetem. Fakt, że zamieszczają pytania takie, jak powyżej, świadczy o tym, że tracą umiejętność łączenia faktów, kojarzenia najprostszych rzeczy.
Chcąc mieć gotowe rozwiązania i odpowiedzi, młodzi ludzie kompletnie pomijają procesy, które do nich doprowadziły. Nie chcą się nad nimi zagłębiać, nie widzą takiej potrzeby. W efekcie u polskich uczniów zanika proces rozwiązywania problemów, rozumowania, wyciągania wniosków. A to więcej niż niepokojąca prognoza na przyszłość.