"Studia zaczęły być postrzegane jak supermarket - bierzesz z półki co chcesz i wychodzisz."

Coraz mniej studentów jest zainteresowanych działalnością w samorządzie. Ważniejsza jest dla nich praca a studiowanie traktują jak element obowiązkowej edukacji szkolnej, coś, co muszą "odbębnić" przed rozpoczęciem dorosłego życia - mówi Karolina Pietkiewicz, przewodnicząca samorządu studentów Uniwersytetu Warszawskiego.

Monika Toppich: Doradcy zawodowi i rekruterzy mówią, że powinno się kłaść nacisk na staże i pracę już w czasie studiów. Jak ma się do tego działalność w samorządzie studenckim? Nie jest stratą czasu?

Karolina Pietkiewicz : Działalność w samorządzie daje możliwość zdobycia dodatkowej praktyki z organizacji projektów, pozwala wykształcić tak potrzebne w pracy umiejętności miękkie. Nie można jednak ukrywać, że jest to praca non profit - szlachetne idee są coraz mniej doceniane przez studentów i coraz mniejsza ich liczba chce się poświęcić działalności w samorządzie.

A nie jest tak, że coraz mniej studentów może sobie na to pozwolić ze względów finansowych? Poświęcając się działalności samorządowej, nie ma czasu na pracę zarobkową.

Faktycznie w moim przypadku samorząd jest "pracą na pełen etat". Nawet jeśli nie ma mnie w biurze studenckim, pracuję z domu. Bez względu na to, czy mam zajęcia, czy jest aktualnie sesja, zawsze staram się być dostępna, przynajmniej pod telefonem. Moja doba jest za krótka na pracę zarobkową, ale nie żałuję swojej decyzji o zaangażowaniu się w ruch studencki. Znam jednak osoby, którym udaje się to połączyć.

Podczas Okrągłego Stołu Humanistyki padło wiele głosów o kryzysie i upadku nie tyle humanistyki, co nawet całego systemu szkolnictwa wyższego. Zgadzasz się z tak apokaliptyczną wizją?

Moim zdaniem należy to rozpatrywać bardzo wielowymiarowo. Niektóre media kreują wizerunek humanisty - przyszłego bezrobotnego, osoby, która nie jest w stanie nauczyć się niczego "pożytecznego". Wiele osób uważa, że nauki humanistyczne nie stanowią przydatnej wiedzy, bo książkę może przeczytać każdy.

A to nie jest prawda. Humanistyka uczy krytycznego myślenia i analizy. Pozwala to na zastosowanie podejścia konstruktywistycznego w nauczaniu: przyswajam wiedzę i "odbudowuję" ją według własnej percepcji, samodzielnie radzę sobie z sytuacją, a nie przyjmuję i odtwarzam gotowy schemat działania.

A jak jest - to już inna sprawa. Być może ten wizerunek medialny wpłynął na to, co się dzieje na uczelniach. Programy studiów mogły by być ciekawsze, bardziej nastawione na zaktywizowanie studentów na zajęciach. Chodzi mi o to, żeby studia nie miały tylko wymiaru odtwórczego, ale żeby studenci tworzyli, dyskutowali.

A czy nie powinno się wprowadzić większej ilości staży i praktyk, żeby studia nie były tylko teoretyczne, ale żeby każdy student musiał większą ilość czasu poświęcić na praktyczną naukę przyszłej pracy?

Niekoniecznie. Nie musimy aż tak daleko wybiegać poza mury uniwersytetu. Wystarczyłoby, wydaje mi się, stworzyć bardziej przyjazne studentom programy studiów, które nie będą oparte na zasadzie : czytamy książkę, zapamiętujemy wybrane przez prowadzącego fakty, piszemy egzamin i zapominamy. Warto zwrócić większą uwagę na pracę metodą projektową, symulacje, na różnego rodzaju wolontariaty. To też jest praktyczne zastosowanie wiedzy!

Jednak faktem jest, że staż, praktyki powinny być komplementarną częścią programu studiów i tak jest na pierwszym stopniu. Pozostaje jednak pytanie, jak owe staże i praktyki wyglądają...

Tak, że wpisuje się do dzienniczka cokolwiek, żeby mieć to z głowy?

Wprowadziliśmy kilka lat temu program "Zalicz praktyki w samorządzie" i ja również podpisuję takie zaświadczenia. Nie znam każdego osobiście, ale nigdy nie zdarzyło mi się wypełnić takiego zaświadczenia w oderwaniu od rzeczywistości - zawsze rekomendację wystawiała osoba, która czuwała nad danym zespołem projektowym. Ponieważ to jest praca wolontariacka, nikt tu nie przychodzi parzyć kawy

Jestem jednak świadoma, że mnóstwo staży i praktyk polega na kserowaniu dokumentów, porządkowaniu szafek, podawaniu napojów. Sama miałam wątpliwą przyjemność w takim stażu uczestniczyć. Sprzeciwiałam się temu, bo uważałam, że to nie jest moja rola i faktycznie po jakimś czasie dostałam bardziej odpowiedzialne zadania.

A jeśli student podchodzi do praktyk w dziedzinie, w której ma w przyszłości pracować na zasadzie "zaliczyć i mieć z głowy", to czy tak samo nie będzie podchodził do późniejszej pracy?

Być może, chociaż takie podejście może wynikać z tego, jak ktoś traktuje uniwersytet i własną edukację. W przypadku wielu studentów celem jest tylko to, żeby jak najszybciej mieć studia z głowy, papierek w ręku, aby móc zacząć pracę zarobkową.

Studia przestały być stylem życia, pewnym etapem rozwoju osobistego - mam zajęcia, idę do biblioteki, potem koła zainteresowań, wykłady dodatkowe, warsztaty, debaty. Nie ma czegoś takiego jak zainteresowanie życiem uniwersyteckim. Trudno w takiej atmosferze zbudować tzw. school spirit, żeby absolwenci do nas wracali i budowali uniwersytet razem ze studentami. Studia zaczęły być postrzegane jak supermarket - bierzesz z półki co chcesz i wychodzisz.

Mimo tego, że system amerykański opiera się na opłatach i wielu Amerykanów zaciąga gigantyczne kredyty, żeby wysłać dziecko na studia, przez co studenci też chcą jak najszybciej opuścić uniwersytet, iść do pracy i zacząć spłacać kredyty, to jednak mają poczucie, że uniwersytet dał im więcej, niż tylko papierek. Później, kiedy są już na stanowiskach, wracają i fundują stypendia ludziom, których na to nie stać.

A znaczną część studentów w Polsce interesuje to, żeby plan zajęć był ułożony od 9.00 do 13.00, żeby później mogli iść do pracy, albo najlepiej, żeby zajęcia były ułożone wieczorem, mimo studiowania w trybie dziennym, wtedy rano można iść do pracy. Już na 2 roku zaczynają pracować, myśląc, że jeśli po skończeniu studiów nie będą mieli w CV doświadczenia zawodowego, to "nikt ich nie przyjmie", na Erasmusa nie pojadą, bo nikt nie da im tyle urlopu, nawet jeśli to umowa zlecenie (może kiedyś zmieni się w umowę o pracę?), itd.

Chodzi o to, że uczelnia jest "poczekalnią" przed pracą?

Zakorzeniło się w świadomości studentów podejście, że trzeba "mieć studia", jest taka presja społeczeństwa. Zaczyna to być traktowane jak element obowiązkowej edukacji, jak podstawówka, gimnazjum czy liceum. Oczekuje się od uniwersytetów, aby stały się państwowymi wyższymi szkołami zawodowymi. Część studentów bynajmniej nie jest zainteresowana studiowaniem. I mówią o tym wprost, że poszli na studia, bo tak trzeba!

Przyglądając się różnym modelom edukacji, zwróciłam uwagę na to, że na zachodzie po skończeniu szkoły średniej wiele osób robi sobie przerwę - podejmują pracę zarobkową, angażują się w wolontariat, wyjeżdżają za granicę. Nie jest to ich kariera "docelowa", ale zdobywają wiele potrzebnych kompetencji.

I mają rok na zastanowienie się, co dalej chcą zrobić ze swoim życiem?

Dokładnie. I wracają na uczelnie, wiedząc, po co tam są i co chcą osiągnąć.

Więcej o: