Komuniści twierdzili, że Amerykanie planują inwazję na Polskę. Atak miały przeprowadzić... stonki

W latach 50. polska prasa donosiła o "niesłychanej zbrodni amerykańskich imperialistów". Wróg posłał na front "bitne" odziały... stonki ziemniaczanej.

Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas Przeciwnik był drobny, ale nie należało go lekceważyć. Inwazja "imperialistycznej stonki ziemniaczanej" była wymierzona w gospodarkę Polski i jej przyjaciół. A przynajmniej tak twierdziły ówczesne władze kraju nad Wisłą.

Stonka miała być zrzucona przez amerykańskie samoloty na terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Wskutek burz i wiatrów, jak podawały wtedy media, mali najeźdźcy przedostali się przez wschodnią granicę, rzucając się do ataku na polskie uprawy.

Amerykańska intryga

"Samoloty amerykańskie, naruszając ustalone strefy lotów, zrzuciły nocą ogromną ilość stonki ziemniaczanej w okolicach Zwickau, Werdau, Liechtentanne, Eisenstock i Berndorf" - tak zaczynał się artykuł, który ukazał się 30 maja 1950 roku na pierwszej stronie "Trybuny Ludu".

"Postępowa opinia całego świata należycie oceniła zbrodnie lotników amerykańskich"- informowała z kolei Polska Kronika Filmowa. 1 czerwca Ministerstwo Rolnictwa i Reform Rolnych przedstawiło natomiast komunikat o zrzuceniu owadzich "żołnierzy" do Bałtyku, niedaleko polskiego wybrzeża.

W tak wykreowanej atmosferze paniki stonki nie były wyłącznie pospolitymi owadami. Władza ludowa widziała w nich "pasiastych dywersantów".

trybunatrybuna tt Artykuł z "Trybuny Ludu" / Fot. youtube.com / fixedmachine

Choć wydaje się to absurdalne, stonka została uznana przez komunistów za idealne narzędzie propagandowe. Rozpoczęto kampanię oczerniającą, w której oskarżano Stany Zjednoczone o "perfidną akcję sabotażową".

Reżimowi agitatorzy mieli do dyspozycji jeden, bardzo mocny argument - pasiasty wróg był rodowitym Amerykaninem. Ze względu na miejsce pochodzenia nazywano go niekiedy żukiem z Kolorado.

Poszukiwane żywe lub martwe

Władza liczyła, że powoła do walki ze stonką prawdziwe pospolite ruszenie. "Tylko wysiłek całego społeczeństwa i służby ochrony roślin może przyczynić się do zwalczania szkodnika" - przekonywała prasa.

Organy partyjne miały wiele sposobów, by motywować obywateli do działania. Za wykrycie każdego nowego ogniska amerykańskich dywersantów oferowano nagrodę pieniężną w wysokości 10 tys. złotych.

Zachęcano również do współzawodnictwa. Wychodzono z założenia, że obywatele wychowani na kulcie przodowników pracy, będą ze sobą gorliwie rywalizować.

 

Owadów szukały różne pokolenia Polaków. Tropienie stonki stało się w pewnym momencie powszechnym zajęciem dzieci i młodzieży. Pasiastego chrząszcza poszukiwali harcerze i uczniowie. Ścigano go na letnich koloniach i w ramach szkolnych zajęć.

Do walki ruszyły też organizacje partyjne niższego szczebla. Władza zastosowała w ich przypadku najmocniejszy z możliwych argumentów - za wymigiwanie się od poszukiwań można było otrzymać karę grzywny.

Wsi niespokojna i niewesoła

Antyimperialistyczna kampania miała podatny grunt na polskiej wsi. Rolnicy z trwogą czytali kolejne doniesienia prasowe.

A "Trybuna Ludu" miała dla nich niepokojące wieści. "Wysocy urzędnicy amerykańscy także potwierdzali swoją winę. Mieli przyznać, że rząd Stanów Zjednoczonych przygotowuje wojnę bakteriologiczną" - informowano na jej łamach.

 

Stanisław Nawarczyk z PGR Stuchów powiedział wtedy: "Kiedy u nas, w PGR Stuchów, gdzie pracuję, dowiedzieliśmy się o zrzuceniu stonki z samolotów amerykańskich na terytorium NRD, wielu z nas nie wierzyło. Trzeba być bezgranicznie podłym, aby zrobić coś takiego".

"Pasiaści dywersanci" rozbudzili również wyobraźnię polskich poetów. "A i wróg jest także gotów zrzucać stonki z samolotów. Zginą bulwy i korzonki, któż ocali nas od stonki?!" - pisał wówczas Jan Brzechwa w utworze "Stonka i Bronka".

W "Zielonym Sztandarze" pojawił się natomiast przewrotny wierszyk, w którym podkreślano, że pasiastego wroga nie należy ignorować. "Nie lekceważ sobie stonki, nie mów: 'Trzy czy cztery dzionki' (...) W ciągu dnia już to stworzenie, robi wielkie spustoszenie!" - czytamy w nim.

Propagandowe sukcesy i porażki

Władza osiągnęła swój cel częściowo. Słowo "stonka" przestało oznaczać jedynie pasiastego chrząszcza - nadano mu nowe, pejoratywne znaczenie. W życiu codziennym i przestrzeni publicznej mianem stonek zaczęto określać zdrajców i osoby o wyjątkowo nieprzyjemnym usposobieniu.

Kampania oczerniająca objęła swym zasięgiem również inne kraje socjalistyczne. O amerykańskich dywersantach pisano w NRD, co wydaje się zrozumiałe - kraj ten był w końcu "pierwszą ofiarą" agresora zza Oceanu. O zmasowanej inwazji żuków z Kolorado głośno było również w Czechosłowacji.

stonkastonka youtube.com/Obywatel Tablica informująca o ognisku stonki ziemniaczanej / Fot. youtube.com / Obywatel

Propagandzie udało się przekonać społeczeństwo, że za stonką stoją Amerykanie. Obywatele ruszyli jednak do walki ze szkodnikiem bez większego zapału.

Na polskich wsiach często wysyłano zwiadowcę i przystępowano do pokazowego szukania owadów tylko wówczas, gdy zauważono na horyzoncie członków komisji kontrolnej. Zdarzało się też, że do ekip poszukiwawczych zgłaszano osoby, które od kilku lat już nie żyły.

Ten stan rzeczy nie uległ zmianie nawet wtedy, gdy władze PRL uchwaliły na początku 1953 roku ustawę w sprawie "walki społeczeństwa ze stonką ziemniaczaną". Socjalistyczna propaganda pożegnała się ostatecznie z "pasiastymi żołnierzami" w latach 60. Wciąż pamiętano jednak o podłości "wrogów proletariatu".

Zobacz wideo

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Więcej o: