W październiku ubiegłego roku Państwowa Komisja Wyborcza skierowała wniosek do marszałkini Sejmu z informacją o konieczności zmiany liczby mandatów w poszczególnych okręgach wyborczych. Dlaczego? Zacznijmy od początku. PKW na podstawie danych otrzymanych od samorządów ustaliła liczbę mieszkańców Polski na 36 075 160. Posłów jest 460, więc jeden mandat powinien przypadać na 78 424 mieszkańców (norma przedstawicielska).
W większości okręgów te liczby się rozjechały. Weźmy za przykład okręg nr 1 - Legnicę, gdzie mieszka 893 996 osób. Ta liczba podzielona przez normę przedstawicielską daje 11,4. Oznacza to, że (po zaokrągleniu) mieszkańcy okręgu nr 1 powinni wybierać 11 posłów. Tymczasem obecnie wybierają ich 12, a jeden mandat przypada na niecałe 75 tys. mieszkańców.
Z kolei w okręgu nr 3 - we Wrocławiu - liczba mieszkańców wynosi 1 200 619. I w tym przypadku iloraz liczby mieszkańców do normy przedstawicielskiej wynosi po zaokrągleniu 15. A obecnie z okręgu nr 3 wybieranych jest 14 posłów, a jeden mandat przypada na 85 759 mieszkańców.
Państwowa Komisja Wyborcza informowała we wniosku do marszałkini Sejmu, że termin na dokonanie zmian w podziale na okręgi wyborcze upływa w dniu 14 maja 2023 r. Elżbieta Witek zignorowała jednak pismo i wniosku nie poddano pod obrady Sejmu.
PKW nie po raz pierwszy zwracała się do Sejmu w tej sprawie. Podobne wnioski słano przed poprzednimi wyborami i jeszcze w 2014 roku, kiedy u władzy była Platforma Obywatelska, a marszałkiem był Radosław Sikorski. On również zignorował PKW, z tą jednak różnicą, że wówczas do korekty było kilka okręgów, a obecnie - większość.
Jak te zmiany wpłynęłyby na podział mandatów? Możemy to zasymulować na wynikach wyborów z 2019 roku. Zostańmy przy Legnicy, gdzie jeden mandat powinien zostać odjęty. W tym okręgu PiS zdobyło 6 mandatów, KO - 3, SLD - 2, a PSL - 1. Wyliczenia za pomocą metody D'Hondta wskazują, że gdyby z Legnicy dostawało się 10 posłów, jednego posła straciłoby Prawo i Sprawiedliwość.
Z kolei w okręgu Warszawa II, czyli w tzw. obwarzanku PiS zdobyło 6 mandatów, KO - 4 mandaty, a SLD i PSL po 1. Przy wynikach z 2019 roku, ale po dodaniu dwóch dodatkowych mandatów, jak wnioskuje PKW, PiS, KO i PSL zachowałyby swoją liczbę mandatów, ale SLD wprowadziłoby dwóch reprezentantów, a jedno miejsce przypadłoby Konfederacji.
W ramach eksperymentu policzyliśmy, jak zmieniłyby się wyniki wyborów z 2019 roku, gdyby rozkład mandatów był taki, jak rekomenduje to PKW. Prawo i Sprawiedliwość traciłoby w takim układzie 3 posłów, KO miałaby 3 posłów więcej, Lewica 2 posłów więcej, a PSL o 1 mniej. To oczywiście wyłącznie symulacja i obecnie poparcie dla partii, a nawet same komitety wyborcze są inne niż przed czterema laty, ale widać, że korekta mandatów mogłaby nieco namieszać.
PKW zwracała też uwagę na problem z okręgami wyborczymi do Senatu. Okazało się bowiem, że w województwach małopolskim i mazowieckim liczba wybieranych senatorów jest zbyt niska, a w województwie śląskim zbyt wysoka. Na wykazie liczby mieszkańców poszczególnych województw widać również, że województwo podkarpackie zamieszkuje 2 069 931 i wybiera się tam 5 senatorów, a lubelskie 2 024 571 i przypada mu 6 mandatów. "Sytuacja ta nie narusza wprawdzie art. 261 par. 2 Kodeksu wyborczego, lecz budzi wątpliwości" - pisze PKW.
OKO.Press już w 2019 roku zwracało uwagę, że luka w Kodeksie wyborczym pozwala na manipulację okręgami senackimi. PKW w swoich wyliczeniach podaje, że najgęściej zaludnione woj. mazowieckie powinno mieć 15 mandatów, a ma ich 13. I tu pojawia się pole do manipulacji - gdyby te okręgi "dołożyć" Warszawie, mandaty z dużym prawdopodobieństwem przypadłyby kandydatom Paktu Senackiego tak jak w 2019 roku wszystkich sześć warszawskich okręgów. Gdyby jednak dodać dwa okręgi na mazowieckiej prowincji, przypadłyby PiS. Tak jak przed czterema latami okręgi płockie, siedleckie i radomskie.
Ostatecznie partia rządząca nie zdecydowała się na wprowadzanie żadnych zmian. Eksperci Fundacji Batorego, dr hab. Adam Gendźwiłł, dr hab. Jacek Haman i dr hab. Krzysztof Urbaniak, nazywają to "poważnym zaniechaniem ustawodawczym, podważającym zaufanie obywateli do państwa i stanowionego przez niego prawa (art. 2 Konstytucji), a także do procesu wyborczego".
"Trzykrotny brak wprowadzenia korekty demograficznej do przepisów prawa wyborczego spowodował, że w 2023 roku w ponad połowie okręgów wyborczych wybierać będziemy posłów w liczbie niezgodnej z przepisami Kodeksu. Tworzy to sytuację wysoce naganną, powodującą naruszenie konstytucyjnej zasady równości wyborów. Warto podkreślić, że wskazane zaniechanie ustawodawcze ma charakter bezspornie świadomy. Nie mamy w tym przypadku bowiem do czynienia z zaniedbaniem ustawodawcy, polegającym na godzeniu się z możliwością nieuregulowania określonych treści, ale z sytuacją, w której inny organ państwa - Państwowa Komisja Wyborcza - będący stałym najwyższym organem wyborczym właściwym w sprawach przeprowadzania wyborów i referendów (art. 157 Kodeksu wyborczego), spełniając swój ustawowy obowiązek, składa Sejmowi formalny wniosek w sprawie korekty liczby mandatów w okręgach wyborczych, a Sejm nie wywiązuje się ze swojego ustawowego obowiązku i nie dokonuje stosownej zmiany w Kodeksie, intencjonalnie zakładając nieuregulowanie tej kwestii" - ocenili.
W opinii podkreślono, że zaniechanie jest szczególnie widoczne w sytuacji, w której w ostatnich miesiącach trwały prace legislacyjne nad innymi nowelizacjami Kodeksu wyborczego. Czytamy:
Można powiedzieć, że zaniechanie dotyczące korekty demograficznej jest ewidentnym przykładem tzw. nadużycia zasobów państwowych (abuse of state resources), gdy władza, wykorzystując przewagę - w tym wypadku większość parlamentarną - oraz kierując się interesem partyjnym, blokuje niezbędną nowelizację prawa wyborczego zmierzającą do realizacji równości wyborczej.
Wybory i ogólnopolskie referendum, 15 października 2023 r. Gazeta.pl