W debacie zorganizowanej przez Gazeta.pl pytania zadawali czytelnicy i wyborcy. Jedno z nich dotyczyło obowiązkowego udziału w wyborach. - Dlaczego nie ma debaty nad obowiązkowym głosowaniem? - spytał czytelnik, który mieszka w kraju, gdzie udział w wyborach jest obligatoryjny.
- Nie jestem zwolennikiem obowiązkowego głosowania. Uważam, że Polacy mają w sobie tę przekorę, która spowoduje, że wtedy będzie dużo np. głosów nieważnych. Ważne, że ktoś, kto czuje się odpowiedzialny za państwo i kto uważa, że orientuje się w sprawach politycznych, idzie do głosowania - mówiła Katarzyna Lubnauer z Koalicji Obywatelskiej.
Posłanka stwierdziła, że "trzeba stworzyć więcej mechanizmów, które ułatwiają głosowanie", np. głosowanie korespondencyjne i przez internet. Oceniła również, że powinno się rozważyć np. w przypadku wyborów samorządowych, umożliwienie głosowania osobom młodszym niż 18 lat. - Rozszerzyć pulę osób, które mogą głosować i ułatwić głosowanie - podsumowała.
- Kwestia zupełnie absurdalna - oburzał się Michał Wawer z Konfederacji. - Jeśli ktoś nie interesuje się polityką tak bardzo, że nie chodzi do wyborów, świadomą decyzję podejmuje, żeby przekazać innym swoje prawo do decydowania o tym, co się w kraju dzieje, to jest jego prawo. Prawdopodobnie nie ma też wiedzy, która pozwoliłaby podjąć decyzję zgodną z jego własnymi poglądami - stwierdził.
- Jedynym powodem, dla którego jestem sobie wyobrazić, dlaczego jakiś rząd miałby próbować coś takiego wprowadzić i egzekwować, jest to, żeby wyciągnąć z kieszeni obywateli niegłosujących pieni±dze z mandatów za to, że nie zagłosowali. Konfederacja opowiada się stanowczo przeciwko temu - podsumował.
Katarzyna Suchańska z Bezpartyjnych Samorządowców rozpoczęła od powiedzenia, że "zainteresowało ją wyrażenie o 'absurdalności', bo mówi o tym człowiek należący do partii, której lider mówi o odebraniu kobietom w ogóle prawa do głosu".
- Głosowanie to nasz przywilej, nie można mówić o karaniu za niegłosowanie. Jesteśmy za tym, żeby przybliżyć politykę ludziom - powiedziała i przeszła do tematu niezwiązanego bezpośrednio z pytaniem czytelnika. Kandydatka przekonywała, że należy znieść uprzywilejowanie partii politycznych, znieść subwencje i ułatwić ruchom społecznym udział w wyborach.
- Lewica nie jest za tym, żeby zmuszać ludzi, żeby szli do wyborów, ale uważamy, że trzeba robić wszystko, żeby ludzie chcieli iść i z tego prawa korzystali - powiedziała Magdalena Biejat z Nowej Lewicy. Jej zdaniem ludzie odwracają się od polityki, bo "główna oś debat politycznych odbywa się wokół brutalnych walk w kisielu polityków, debaty o tym kto o kim brzydko powiedział, albo kto kogo obraził 20 lat temu". Dodała, że debata publiczna powinna przypominać tą, którą politycy odbyli w redakcji Gazeta.pl - na temat prawdziwych problemów prawdziwych ludzi, bo to "zachęci wielu ludzi, żeby pójść do wyborów".
Zdaniem Biejat ważnym czynnikiem frekwencyjnym jest kwestia pracy. - Ludzie, którzy muszą ciężko pracować, na kilka etatów, których nie stać na utrzymanie siebie i dzieci, nie mają przestrzeni, żeby angażować się w kwestie społeczne, wyborcze. Skrócenie czasu pracy, ustabilizowanie rynku pracy, podniesienie pensji, da przestrzeń ludziom, żeby byli bardziej zaangażowani - oceniła.
- Są kraje takie jak Belgia, gdzie istnieje przymus głosowania i tam frekwencja sięga 90 proc. Chcielibyśmy taką frekwencję widzieć, ale absolutnie nie uważamy, że trzeba wprowadzać nakaz głosowania. Nie tylko dlatego, że my, Polacy, jesteśmy narodem przekornym, bardzo nie lubimy, żeby ktoś nam czegoś zakazywał lub nakazywał - powiedział z kolei Michał Kobosko z Trzeciej Drogi.
- To zadanie polityków, by skutecznie przekonywać ludzi do głosowania. Nie w kampanii wyborczej, ale na co dzieñ, przez 4 lata kadencji parlamentu - pokazywać, że my potrafimy inaczej. I taką nową jakość chcemy wprowadzić jako Trzecia Droga - przekonywał i dodał: - Chcemy pokazać, że polityka jest o sporach, jak dzisiaj w naszej debacie, a nie o jałowych kłótniach.