- Stąd jest wyjazd na konwencję? - pytam młodego działacza Konfederacji. Nie wiem, do której odnogi ugrupowania należy. - Jak najbardziej, tu czekamy na autokary - odpowiada.
W sobotę przed 7 rano stawiam się na placu Defilad, skąd działacze Konfederacji mają zabrać się autokarami na wielką, ponoć historyczną, konwencję w Katowicach. Zaproszenie do autokaru dostałem kilka tygodni wcześniej, po tym jak w ramach pracy nad innym tekstem złożyłem deklarację sympatyka Konfederacji Korony Polskiej. 17 września przyszła wiadomość, że sztab wyborczy chce wynająć autokar dla działaczy z Warszawy. Tym od Korony przypadło 20 miejsc. Czemu by nie spróbować? Więc próbuję jako fikcyjny braunista.
W końcu podjeżdżają autokary i na moje niewprawne w byciu działaczem oko robi się lekki chaos. Ktoś sprawdza listę obecności, ale moich zmyślonych danych nie wywołuje. Działacz w beżowym garniturze, wyglądający na koordynatora wycieczki, odsyła mnie do Diany Ruchniewicz, liderki struktur Korony w Warszawie. Rozglądam się chwilę i w końcu wsiadam na rympał do drugiego z podstawionych autokarów. Tam znowu lista obecności i znowu mnie na niej nie ma, ale recytująca nazwiska działaczka zaraz pyta: - Czy jest ktoś z Korony?
Zgłaszam się, podaję imię i nazwisko. Ta znika i zaraz wraca. Wszystko w porządku. Korona pojechała co prawda przed nami, ale mogę tutaj zostać. Tutaj, czyli w autokarze Ruchu Narodowego. Narodowcom braunista nie przeszkadza. Jedziemy.
Atmosfera jest piknikowa. Szczególnie rozpolitykowane są tylne siedzenia, bo ci w moim bezpośrednim otoczeniu to raczej śmieszne filmiki na TikToku i opowiadanie dowcipów. Tak, niektóre są prostacko rasistowskie i przytaczanie ich nie ma najmniejszego sensu. Zresztą jeden z działaczy, gdy już przetoczyła się przez autobus trzecia albo piąta salwa śmiechu, rzucił nieco autoironicznie: - Ach, to poczucie humoru narodowców.
Niedługo po wyjechaniu ze stolicy ważny działacz narodowców w Warszawie i kandydat Konfederacji z wysokim miejscem na liście wygłasza pierwszą mowę motywacyjną. - Naszą rolą jest być, dopingować naszych liderów, żywiołowo reagować na wszystkie momenty na scenie, żeby publiczność żyła. To od nas, od działaczy największej struktury w Polsce, zależy, jak to będzie później na nagraniu wyglądać - czy publiczność cieszy się, że wychodzą jedynki, że wychodzi Krzysztof Bosak i Sławomir Mentzen. Czy może będzie to wyglądało gorzej. To od nas zależy - mówi. Działacze biją brawa i wracają do rozmów o polityce, Legii Warszawa, filmach czy "śmiesznych" przeróbkach, jak ta z Zełenskim, gdzie roszczeniowy prezydent Ukrainy mówi "daj, daj, daj".
Bliżej środka autokaru słyszę wyklinanie na Warszawę i inne "antypolskie" miasta. W Katowicach też nie jest za dobrze, ale chyba najbardziej antypolskie, bo platformerskie, jest Trójmiasto, szczególnie Gdańsk z tą Dulkiewicz.
Narodowcy omawiają też newsy. Najchętniej te, z których - znowu - można się pośmiać. Ogromne rozbawienie wywołuje streszczenie przez jednego z działaczy historii z księżowską orgią w Dąbrowie Górniczej. - Lepiej tak, niż żeby dzieci tam były - zauważa któryś. Dla kolejnego to dobry moment, żeby pośmiać się z gejów - i tego też nie ma sensu cytować. Gdy mówią o aferze wizowej, jeden z działaczy musi rzucić coś o "czarnuchu" z Afryki. Ale są też żarty środowiskowe, na przykład z Tomasza Sommera, redaktora naczelnego "Najwyższego Czasu" i byłego rzecznika partii KORWiN. Sommer kilka dni temu opublikował na X screen ze swojej przeglądarki, na którym było widać zapisany odnośnik do strony dla dorosłych. Sommer, zadeklarowany katolik i konserwatysta, w dawniejszych wpisach jednoznacznie piętnował filmy pornograficzne. - Taki katolik - żartuje jeden z narodowców.
W sekcji politycznej z tyłu grana jest wojna w Ukrainie, "najbardziej skorumpowanym krajem na świecie". - Dużo pieniędzy dostają na wsparcie, chyba już 100 mld zł od nas, ale też w naszym interesie jest wygrana - mówi jeden.
Inny odpowiada: - Niech wygrają, ale niech nie próbują nami rządzić.
- Ruscy od lat się przygotowywali na wojnę z całym światem, tak jak teraz Chiny się przygotowują - dorzuca kolejny.
- To słabo się przygotowali ci Ruscy, jak z ukraińskimi wioskami mają problem - trzeźwo zauważa działacz obok mnie.
- Kolega z Korony? - pyta mnie w pewnym momencie jeden z działaczy, kandydat na liście Konfederacji z warszawskiego obwarzanka. Gdy potwierdzam, pokazuje mi zdjęcie Grzegorza Brauna, także zrobionego w autokarze, w drodze na konwencję, z jakimś podpisem o BDSM. Nie rozumiem żartu. Może chodzi o to batożenie gejów, za którym opowiadał się swego czasu poseł filmowiec? Chwilę rozmawiamy. Pytam kolegę, dlaczego w Ruchu Narodowym nie przepadają za Koroną, ale on zdecydowanie zaprzecza. - Bardzo cenię waszych działaczy, wspieramy siebie nawzajem - przekonuje. - W zasadzie to niewiele nas różni. Inaczej myślimy o Rosji, inaczej o Stanach Zjednoczonych. My uważamy że Polska przede wszystkim nacierpiala się od ruskich, Braun ma chyba inne zdanie - dodaje. Chyba chce powiedzieć, że Braun jest prorosyjski, ale tak, żeby nie urazić kolegi z Korony.
- Tu i tu jest konserwatyzm, każdemu z nas zależy na dobru Polski - zapewnia. Ogólnie od narodowców jeszcze kilka razy - w autokarze i później na konwencji - usłyszę zapewnienia, że bardzo, ale to bardzo szanują Grzegorza Brauna. Podkreślają to w każdej rozmowie, choć przecież nie pytam. - Wszyscy jesteśmy patriotami, wy za monarchią, my narodowa demokracja, ale jakieś różnice są w każdej koalicji. Ważne, żeby ich nie wyciągać i nie prać brudów na zewnątrz - słyszę.
I tak mija nam ta podróż - głównie na żartach w stylu lekko już podpitego wujka na weselu. Bo uczciwie trzeba przyznać, że ideologicznego wzmożenia i radykalizmów w tych autokarowych pogaduszkach tyle, co kot napłakał. Ale też było widać, że działacze dobrze się znają, a ile można rozmawiać o Wielkiej Polsce?
Wysiadamy kilka minut spacerem od Spodka. Przed wejściem znowu krótka przemowa motywacyjna wspomnianego już kandydata. Przypomina liderów list z ramienia Ruchu Narodowego i prosi, by za nimi najbardziej agitować, robić hałas - żeby było wiadomo, kto w Konfederacji jest najmocniejszy.
Tuż przed konwencją przysłuchuję się rozmowom działaczy i sympatyków na papierosie. Niektórzy oczekują po prostu "show", skoro wydarzenie było tak pompowane. Inni mają mglistą nadzieję na zmianę dynamiki kampanii po konwencji, bo ostatnio Konfederacja złapała sondażową zadyszkę. Jeden z działaczy w kapeluszu, najwidoczniej kandydat, przyjechał też po to, żeby się popromować. Mówi, że musi iść zająć miejsce, bo już sobie upatrzył. - Tam kamera dobrze mnie uchwyci, kapeluszem się wyróźnię - rzuca i wraca do środka.
Konwencja rozpoczyna się od odśpiewania Mazurka Dąbrowskiego. Hymn intonuje rzeczniczka Konfederacji Anna Bryłka. Na krótko na scenie pojawia się Grzegorz Płaczek, jedynka Konfederacji w Katowicach. Po chwili snop światła pada gdzieś pomiędzy sektory publiczności. Mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych i skórzanej kurtce zaczyna śpiewać. - Kto to? - słyszę za plecami. Nagle muzyka ustaje i światła gasną. Pod scenę podjeżdża motocykl, z miotaczy obok buchają płomienie. Płomienie zresztą strzelają w górę co chwilę, po kilku minutach hala śmierdzi od spalanego paliwa. Kuba Molęda z L.O.27 zsiada z motocykla, wbiega na scenę i zaczyna śpiewać "Możemy wszystko" - tak też brzmi nowe hasło Konfederacji.
Początek przemówienia szefa Ruchu Narodowego Krzysztofa Bosaka to wezwanie do mobilizacji i to tej długookresowej. - To jest batalia rozłożona na lata. My w tej pracy będziemy szli, krok po kroku, także po najbliższych wyborach. Wszyscy analizują wynik wyborczy z perspektywy tego, co będzie za miesiąc. My zadajemy sobie pytanie: co będzie za pięć lat? Co będzie za 10 lat? Co będzie za 15, 50 i 100 lat? To nam daje odwagę podejmowania tematów niepopularnych - mówił. Chwilę później powrócił do kwestii "długiej perspektywy" i przedstawił postulat "sformowania prawdziwej kontrelity", kadr, które "zastąpią tych zdemoralizowanych ludzi". Chodzi o kadry mediów publicznych, spółek Skarbu Państwa, administracji. - Potrzebujemy setek tysięcy osób i one muszą się rekrutować, którzy poczują w sercu to zaangażowanie obywatelskie i ruszą razem z nami do tej pracy - wyjaśniał cel Konfederacji. Wskazywał przy tym, co ciekawe, że czas na wykonanie tej pracy się kurczy. - To nie jest tak, że będziemy mieć kolejne szanse. Pewne procesy w Polsce i Europie się domykają. Jeżeli w tej chwili nie przełamiemy wszystkich negatywnych trendów, które nasze państwo i społeczeństwo jest wmanewrowywane, Polska może osunąć się tak samo jak państwa zachodnie - przestrzegał.
Bosak wymienił w przemówieniu Grzegorza Brauna, "najbardziej ukaranego posła w III RP". Wspomnienie o liderze Korony wywołało owacje na stojąco. - Dzięki takiej pryncypialności, którą cechują się liderzy Konfederacji [...] byliśmy w wielu debatach sejmowych i sporach społecznych bardziej widoczni niż promowane przez media partie - podkreślał lider RN.
Druga połowa przemówienia Bosaka to już przede wszystkim krytyka rządzących - za migrację, politykę wobec Ukrainy i uległość wobec Unii Europejskiej. Końcówka zaś znowu była nakierowana na mobilizację. Bosak zwrócił uwagę na techniczny, ale ważny szczegół - aby sympatycy Konfederacji sprawdzili, czy widnieją w odpowiednich rejestrach wyborców.
Wystąpienie Sławomira Mentzena było znacznie poważniejsze niż zwykle. Szef Nowej Nadziei w Katowicach wyszedł z butów kąśliwego tiktokera. Były cytaty ze Steve'a Jobsa i Winstona Churchilla, ale memów niewiele. Co ciekawe, nie było też obietnicy "domu, dwóch samochodów, grilla i wakacji", którą konfederaci grzali przez całe lato. Było po prostu poważniej.
Mentzen kładł nacisk na sprawczość polityków Konfederacji. Przypominał, z jakiego poziomu w sondażach jego formacja startowała, a jakie wyniki w badaniach ma na trzy tygodnie przed wyborami. Wspominał, że jeszcze w 2017 roku pojechał na spotkanie, na które nikt nie przyszedł.
Poruszył przy tej okazji kwestię notowanych w ostatnich tygodniach spadkach sondażowych. - Teraz nam delikatnie spadły do 11 proc. 11 proc. to więcej, niż kiedykolwiek mieliśmy w historii naszych środowisk. A ludzie mówią, że panika, źle się dzieje, Konfederacja sobie nie radzi. Chciałbym w życiu tak sobie nie radzić - mówił.
Dalej Mentzen usiłował uspokajać wyborców, zapewniał, że Konfederacja się nie rozpadnie, nie skończy jak formacje Kukiza, Petru czy Palikota. Lider Nowej Nadziei otwarcie - ale ogólnie i, delikatnie mówiąc, eufemistycznie - odniósł się też do radykałów na listach Konfederacji: - Jesteśmy może trochę niestandardowi, mamy czasem kontrowersyjne poglądy, ale uwierzcie, nie trzeba zgadzać się z każdą wypowiedzią każdego naszego członka, żeby na nas głosować.
Dodawał, że Konfederacja jest rzeczywiście "trochę szalona", ale, jak mawiał Jobs, tylko szaleni ludzie mogą zmieniać świat. Przyznał też, że jego ugrupowaniu "nie wszystko się udaje", ale przecież, jak powiedział Churchill, sukces to "przechodzenie od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu". To typowe zagranie lidera Nowej Nadziei - przekucie negatywnego zjawiska w pozytywne. Mamy radykałów na listach, ale przecież tylko szaleni ludzi zmieniają świat. Ponosimy porażki, ale to normalne w drodze do sukcesu. A tak w ogóle, to winę za błędy i porażki można zwalić na zewnętrzne moce, przede wszystkim nieprzychylne media, które kłamią, wyrywają z kontekstu i tak dalej.
Mentzen próbował uwypuklać też spójność trójdzielnej Konfederacji, bo przecież różnice między Nadzieją, Koroną i Ruchem Narodowym są kosmetyczne. - Mówią, że my się zaraz rozpadniemy, bo każdy ma inne zdanie, bo składamy się z trzech środowisk i nie będziemy w stanie mówić jednym głosem. Starają się wyolbrzymić te delikatne, subtelne różnice pomiędzy nami do granic możliwości. W tym samym czasie taka Platforma Obywatelska ma na swoich listach ludzi o absolutnie wszystkich poglądach - wskazywał. Przemówienie Mentzena było przerywane oklaskami i tupaniem. Mentzen zagrzewał do tego wystudiowanym gestem ręki.
Końcówka konwencji była skierowana do kobiet. Na scenę wyszły kandydatki ugrupowania do Sejmu i Senatu. Głos zabrała Klaudia Domagała, kandydatka na senatorkę w okręgu łódzkim. - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by kobiety czuły się bezpiecznie na polskich ulicach, by przejazd uberem czy innymi środkami transportu nie był dla nas zagrożeniem, uwolnimy energię przedsiębiorczych Polek. Chcemy niskich i prostych podatków - mówiła Domagała. Przekonywała, że "to właśnie są prawdziwe prawa kobiet". - Nie pozwolimy krzykliwym feministkom przejąć tematyki kobiecej - mówiła. To ostatnie zdanie wywołało głośny aplauz.
Problem z tym kobiecym wątkiem na konwencji polega na tym, że Bosak przemawiał około 40 minut, Mentzen niewiele mniej, a Domagała niespełna trzy minuty. Trochę dłużej konfederatki stały na scenie i biły brawo.
Na konwencji nie przemawiał Grzegorz Braun, choć pod koniec konwencji kilka razy sympatycy wywoływali jego nazwisko. Szef Korony pojawił się tylko na kilka sekund, gdy na sam koniec prezentowano wszystkich liderów list. Wyszedł na scenę z wielką i tajemniczą skórzaną torbą. Brak wystąpienia trzeciego lidera, jak słyszałem, część jego zwolenników wprawił w konsternację. - To była konwencja Konfederacji czy Bosaka z Mentzenem? - słyszę w rozmowie dwóch sympatyków wracających z konwencji. Idę obok i dopytuję, jak było. - Jeszcze nie wiem, muszę to przetrawić. Mało o Ukrainie, a to ważny temat ostatnio. Ogólnie merytorycznie - mówi jeden.
- W porządku było - dodaje drugi.