Na wierzchu spójna, w środku trzeszczy od różnic. Po wyborach w Konfederacji będzie "Gra o tron"

Konfederacja nie jest monolitem. Zaaranżowane z rozsądku małżeństwo łączy wolnorynkowych konserwatystów z narodowcami o twarzy merytorycznego Krzysztofa Bosaka. Na użytek kampanii wyborczej różnice pochowano, a niewygodnego Grzegorza Brauna z antysemicką drużyną zepchnięto w cień. Pytanie, jak długo wizerunek spójnej formacji uda się utrzymać.
Zobacz wideo Czego możemy się spodziewać po Lewicy w nowym rządzie?

Najpierw trochę historii, ale będzie skrótowo. Konfederacja powstała przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku jako szeroki mariaż prawicowych ugrupowań. Pierwszym krokiem była koalicja wyborcza Ruchu Narodowego i Wolności, jednego z wcieleń partii Janusza Korwin-Mikkego, której kontynuatorką jest dzisiaj Nowa Nadzieja Sławomira Mentzena. Sojusz nie był oczywisty. Przez długie lata targana środowiskowymi awanturami i sporami programowymi strefa na prawo od PiS trwała w rozdrobnieniu. Nie pomagały wypowiedzi przedstawicieli obu obozów, jak liczne Korwin-Mikkego o niechęci do narodowych socjalistów. W końcu znaleziono wspólny mianownik. - Mamy tylko jeden wspólny punkt, ale za to silny: do diabła z Unią. Koledzy narodowcy mają program na polexit. My mamy program na rozwalenie Unii Europejskiej  - obwieścił na konferencji w Sejmie w 2018 roku Janusz Korwin-Mikke. 

"Gwóźdź wbity w mózg"

- Będziemy pracować nad tym, aby to poparcie dla Unii nie było tak wysokie, aby bezwarunkowo ponad połowa Polaków opowiadała się za wyjściem z Unii Europejskiej - wtórował Robert Winnicki, ówczesny szef Ruchu Narodowego, po którym pałeczkę w 2023 roku przejął Krzysztof Bosak. Winnicki do Sejmu wszedł w 2015 roku z ramienia Kukiz'15. Taką samą drogę przeszli pozostali "pierwsi" sejmowi konfederaci: Jacek Wilk, Jakub Kulesza i Paweł Skutecki. Drugim obok niechęci do "eurokołchozu" punktem stycznym była antysystemowość.

Nowej formacji brakowało lidera. Jak opowiada nam polityk, który uczestniczył w kreowaniu tego bytu, pomimo wysiłków nie udało się znaleźć osoby, która zapanowałaby nad obiema frakcjami. Postawiono więc na techniczny sojusz, w którym konserwatywni liberałowie od Korwin-Mikkego byli kimś w rodzaju "senior partnera", a narodowcy juniorami. - Te środowiska już od pewnego czasu trochę się przenikały, a trochę ze sobą konkurowały. Korwin mówił, że niektórzy narodowcy są nawet w porządku, ale dużo wśród nich socjalistów. Tamci odpowiadali, że Korwin niby fajny, ale też nie do końca, bo liberał. Dyskusja była, jakieś relacje też, ale gdy przychodziły wybory, każdy szedł w swoją stronę - mówi nasz rozmówca. 

Inny polityk zorientowany w kręgach Konfederacji zauważa: - W czasach Kongresu Nowej Prawicy [dawne ugrupowanie Janusza Korwin-Mikkego - red.] wojna między nią a narodowcami była totalna. Jeszcze niedługo przed połączeniem Korwin-Mikke ich atakował, a oni odpowiadali grafikami z hasłem "uderz w kapitalizm" i zdjęciem Korwina. To był mariaż z rozsądku. I nie, konflikt nie wygasł. Działacze poszczególnych frakcji na dole darzą siebie szczerą nienawiścią.

W 2017 roku Korwin-Mikke, odnosząc się do Adama Andruszkiewicza (wtedy jeszcze członek stowarzyszenia Endecja, bez związków z PiS) napisał, że narodowcy mają "gwóżdź wbity w mózg". 

Do przeskoczenia progu w wyborach do PE koalicji zabrakło niewiele, ale mimo porażki sojusz przetrwał. W kolejnych latach do formacji przystępowały kolejne ugrupowania, niewielkie, czasem mikroskopijne, z niewiele komukolwiek mówiącymi nazwami. Od stowarzyszenia Skuteczni rapera i posła Piotra Liroya-Marca i organizacji Pobudka Grzegorza Brauna (nadal działa) przez stowarzyszenie Zdrowy Rozsądek, na Partii Kierowców kończąc.

Różnice programowe i pragmatyzm Ruchu Narodowego

Dzisiaj Konfederację współtworzą trzy formacje: Nowa Nadzieja kierowana przez Sławomira Mentzena, Ruch Narodowy z Krzysztofem Bosakiem jako liderem i Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna. Nieszczególnie interesujący się prawą stroną sceny politycznej czytelnicy, a nawet co bardziej umiarkowani sympatycy Konfederacji, mogą nie zdawać sobie sprawy, jak wiele różni trzy odnogi "Konfy". Oczywiście do wyborów wszystkie ugrupowania idą z programem Konfederacji i pokazują punkty wspólne, a nie różnice, ale tych ostatnich jest dużo. Aby przekonać się, że nie mamy do czynienia z monolitem, wystarczy pobieżnie porównać programy. Gdy narodowcy opowiadają się za "państwową i finansowaną z budżetu państwa służbą zdrowia" i stanowczo sprzeciwiają się postulatom - choćby częściowej - jej prywatyzacji, Nowa Nadzieja walczy w deklaracji ideowej o "państwo minimum" i odrzuca "prowadzenie działalności gospodarczej przez państwo, włączając w to służbę zdrowia i edukację". W programie Ruchu Narodowego z 2016 roku - eksponowanego na stronie, więc można założyć, że aktualnego i obowiązującego - znajduje się postulat 500 plus na każde dziecko (do 2019 roku świadczenie to w przypadku rodzin z jednym dzieckiem było uzależnione od kryterium dochodowego), a więc znów sprzeczność z postulowanym przez Nadzieję państwem minimum. Na marginesie, Mentzen otwarcie przyznał, że on by 500 plus zlikwidował, ale "koledzy" z Konfederacji są przeciwko. 

Formacja Mentzena odrzuca też "jakiekolwiek przejawy interwencjonizmu państwowego", z kolei narodowcy opowiadają się za "nacjonalizmem gospodarczym" i krytycznie oceniają "nieograniczony kapitalizm domagający się pełnej prywatyzacji gospodarki". Powyższe fragmenty to tylko przykłady rozbieżności. - Ruch Narodowy ewoluuje i staje się coraz bardziej pragmatyczny. Jest tam, jak w każdej frakcji, grono zatwardziałych zwolenników, którzy krytykują zmiany, ale co do zasady liderzy narodowców patrzą na to, co opłaca się politycznie. Gdyby mieli dzisiaj napisać program od nowa, byłby on na pewno inny. W ich przypadku pragmatyzm nie powinien być zarzutem - mówi jeden z naszych rozmówców, dawny konfederata. 

I w końcu jest program Korony Grzegorza Brauna, w którym, niczym preambułę, na pierwszych stronach zamieszczono Akt Konfederacji Gietrzwałdzkiej. Dla tych, którzy nie wiedzą, co to za twór, słowo wyjaśnienia. Sygnatariusze aktu (oprócz Brauna są to m.in. Bosak, Mentzen, Korwin-Mikke, Robert Winnicki, startujący z ramienia PiS Robert Bąkiewicz i Jacek Wilk) są za "poddaniem życia prywatnego i publicznego panowaniu Chrystusa Króla Polski oraz opiece Jego Najświętszej Matki, Królowej Korony Polskiej". "Przy czym Ich władzę nad sobą pojmujemy całkowicie realnie, bynajmniej nie tylko symbolicznie" - czytamy. I dalej: "Jesteśmy kontrrewolucjonistami. Stoimy po stronie wiecznego, zdrowego porządku - przeciwko zarazie utopijnych ideologii. Stoimy na gruncie cywilizowanego prawa naturalnego - przeciwko rewolucyjnemu terrorowi (choćby był to bezkrwawy terror politycznej poprawności), przeciwko rewolucyjnym rabunkom, samosądom, uzurpacjom i gwałtom (choćby chodziło o gwałt li tylko symboliczny, polegający na szarganiu naszych katolickich i narodowych świętości). Nie ma większego sensu przytaczanie szerszych ustępów. Wystarczy wspomnieć, że wymarzonym ustrojem braunistów jest monarchia, a konkretniej - domagają się "przywrócenia pełnej powagi i majestatu Głowy Państwa w osobie Monarchy". 

Listy, czyli homofobia i antysemityzm

Zgodnie z wewnętrzną umową najwięcej liderów list - 20 - przypada Nadziei, jak na seniora przystało. W 15 okręgach jedynki mają narodowcy, a sześć przydzielono Koronie. Konfederacja, co istotne, nie startuje jako komitet koalicyjny, więc nie musi się martwić wyższym, 8-procentowym progiem. 

W swoich obwodach na początku tego roku Mentzen ogłosił prawybory, co było złamaniem paktu dającego z automatu pierwsze miejsca na listach Konfederatom zasiadającym w Sejmie. Zdaniem trójki zbuntowanych posłów - Artura Dziambora, Jakuba Kuleszy i Dobromira Sośnierza (Sośnierz ostatecznie ukorzył się przed Mentzenem i dzisiaj startuje z 4. miejsca w okręgu nr 18) - prawybory były ustawką. Ci zbojkotowali całą akcję, ale o nieprawidłowościach przy głosowaniu donosili inni działacze i politycy spoza Konfederacji. - Partia zwiozła ludzi do Krakowa z całej Małopolski i innych województw, ale dalej nie mieli stuprocentowej pewności, że Berkowicz wygra, więc godzinę przed początkiem głosowania otworzyli urny i dorzucili wypełnione wcześniej karty. W liczeniu wyszło nam, że jest o 150 głosów więcej niż być powinno - wspominał w Gazeta.pl Stanisław Żółtek, prezes Nowej Prawicy, który wziął udział w prawyborach w Krakowie. 

Wśród liderów list Nowej Nadziei znaleźli się między innymi Janusz Korwin-Mikke, jego zięć Bartłomiej Pejo, odwieczny działacz i niedoszły następca Korwina Konrad Berkowicz, a także znany antyczepionkowiec Grzegorz Płaczek. Warszawska jedynka to Sławomir Mentzen. W ramach prawyborów - uczciwych czy nie - liderem listy został także brat szefa, Tomasz Mentzen. Ale na krótko. Pod koniec lipca w jego miejsce na toruńskiej liście wskoczył Przemysław Wipler, były poseł PiS, lobbysta, według niektórych szara eminencja środowiska, a na pewno bliski doradca Mentzena. 

Biorące miejsce (drugie w Warszawie) dostał syn szefa NIK Jakub Banaś, a z trzeciego miejsca w okręgu podwarszawskim startuje Jacek Wilk, adwokat i były poseł, znany między innymi z sympatii do "zdroworozsądkowego konserwatyzmu" Władimira Putina i "wolnościowej" polityki Alaksandra Łukaszenki. Wysoko na listach z ramienia Nowej Nadziei uplasowała się też Hanna Boczek, dla której LGBT to "dewianci, zboczeńcy i sodomici". 

Były polityk Konfederacji, dobrze zorientowany w środowisku: - Ludziom może się wydawać, że Konfederacja to Mentzen i Bosak, sporadycznie pojawia się Wipler. Cała reszta ma być niewidoczną magmą i tylko Twitter dowiaduje się o mniej znanych kandydatach ze skandalicznymi wypowiedziami na koncie. Marketingowo to jest genialnie ograne, bo na zewnątrz Konfederacja to taka "spoko partia", a wystarczy spojrzeć na drugie, trzecie miejsca, zwłaszcza wśród braunistów. 

Więc spójrzmy pobieżnie na listy narodowców i braunistów. Ruch Narodowy ma 15 jedynek. Szef RN, Krzysztof Bosak, otwiera listę na Podlasiu. W sąsiednim okręgu jako pierwszy na liście uplasował się Piotr Lisiecki, który sugerował strzelanie z ostrej amunicji do migrantów na polsko-białoruskiej granicy ("Wydamy na mur na granicy 1,5 mld, bo nikt nie ma odwagi wydać na granicy 1,5 zł na nabój 7,62"). Nawiasem mówiąc, taki podobny pomysł przedstawił niedawno - teoretycznie zepchnięty na boczny tor - Janusz Korwin-Mikke. 

W okręgu numer 7, który obejmuje m.in. Chełm, Białą Podlaskę i Zamość liderem listy jest Witold Tumanowicz. To prominentna postać w Ruchu Narodowym, należy do zarządu i jest pełnomocnikiem wyborczym komitetu. Zasiada też w Radzie Liderów Konfederacji. - Po dojściu Ruchu Narodowego do władzy będziemy rejestrować nie tylko związki, ale też pojedynczych pe***ów, aby żaden z nich nie miał prawa wychowywać dziecka, nie miał prawa być nauczycielem w szkole, nie miał prawa zbliżyć się nawet do żadnego dziecka - mówił podczas jednej z manifestacji kilka lat temu Tumanowicz. W studiu TVP Info polityk RN bronił się starym, lubianym szczególnie w Konfederacji, sposobem na "wycięcie z kontekstu". Ale w zasadzie powtórzył to samo łagodniejszym językiem. - Za rejestracją związków homoseksualnych powinna iść też rejestracja, która odbierałaby im prawo do wychowywania dzieci - stwierdził.

Wybrane różnice w poglądach między frakcjami KonfederacjiWybrane różnice w poglądach między frakcjami Konfederacji Marta Kondrusik / Gazeta.pl

Tumanowicz ma na koncie rozprowadzanie w mediach społecznościowych antyimigranckich fejków. Obcokrajowców posądzał o dokonanie zabójstwa na Nowym Świecie w Warszawie w ubiegłym roku, choć policja szybko ustaliła, że sprawcami było trzech Polaków. A propos: "Grupa ukraińskich byczków zamordowała Polaka za to, że stanął w obronie dziewczyn" - pisał wtedy Ziemowit Przebitkowski, dzisiaj lider listy z ramienia Ruchu Narodowego w okręgu numer 38. Z ramienia Ruchu Narodowego biorące miejsce dostała też Anna Maria Siarkowska, która dla narodowców porzuciła Zbigniewa Ziobrę. Transfer Siarkowskiej, przewodniczącej parlamentarnego zespołu ds. sanitaryzmu, z jednej strony nie powinien szokować. Z drugiej zaś, posłanka wielokrotnie Konfederację atakowała. Chwilę po przejściu do nowej formacji krytyczne wpisy zniknęły z jej Twittera.

Razem, ale osobno. Korona dokleja Brauna 

I wreszcie egzemplarze z Korony Brauna. Mamy tu choćby kandydującego z pierwszego miejsca w Częstochowie Tomasza Stalę, który w niedawnym wywiadzie o ewolucji swoich poglądów "w kierunku narodowego, faszystowskiego, monarchistycznego". Lider częstochowskiej listy prowadzi wydawnictwo 3DOM, które w swojej ofercie ma choćby pozycję "Adolf Hitler. Twarzą w twarz", będącą zapisem wypowiedzi zbrodniarza. Listy Korony wydają się momentami zadziwiająco spójne, gdy chodzi o stosunek do Żydów, bo oto Konrad Niżnik (trójka w Gdyni, startuje z tej samej listy, co Stanisław Tyszka), pisał w 2020 roku: "Nie ma czegoś takiego jak żydzi polscy. Albo żydzi albo polacy. Nigdy żaden żyd nie myślał jak polak. Jednym czym się zapisaliście w historii świata to ukrzyżowaniem Jezusa Chrystusa. Jesteście potomkami szatana" (pisownia oryginalna). I jeszcze Piotr Heszen (3. miejsce w Świętokrzyskiem), dla którego wojna 1920 roku była wojną polska-żydowską. 

Nic więc dziwnego, że dzisiaj w głównym nurcie konfederackiej kampanii - stawiającej na umiarkowany, wolnorynkowy konserwatyzm - brauniści są niemal bezobjawowi. Nie oznacza to oczywiście, że całkowicie zniknęli. "Drużyna Brauna", choć pozostaje na uboczu, regularnie organizuje spotkania w terenie, debaty, konferencje. Nie bez powodu w "trasę koncertową" po kraju wyruszył duet Mentzen-Bosak, a nie tercet. Nieprzypadkowo też na plakacie promującym katowicką konwencję Konfederacji widać tylko dwóch liderów. Gdy 18 sierpnia wspomniana grafika z Mentzenem i Bosakiem pojawiła się na oficjalnym Facebooku Konfederacji, tego samego dnia, ponad godzinę później, Korona opublikowała swoją, już z doklejonym Braunem.

"Gra o tron", ale rozpad mało prawdopodobny

Marginalizowanie Brauna jest faktem, ale wcale nie jest powiedziane, że będzie się ograniczało tylko do kampanii. Od dawna nieoficjalne doniesienia wskazują, że Mentzen - który według naszych rozmówców razem z Bosakiem zaprosił Brauna do Konfederacji - tuż po wyborach będzie chciał się pozbyć ciążącego mu miłośnika wszelkich możliwych teorii spiskowych. - Braun dostał rozkaz siedzieć cicho, co nie do końca się udaje. Nie można się całkiem od niego odciąć, bo ma jako takie poparcie. Pod tym względem to jest duża różnica pomiędzy braunistami a Ruchem Narodowym, który praktycznie nie ma elektoratu. To formacja z dużymi strukturami, ale nikłym poparciem - słyszymy od jednego z polityków. Z drugiej strony są znaczące różnice programowe między Nową Nadzieją a Ruchem Narodowym. W trakcie kampanii, jak każda koalicja, Konfederaci kładą nacisk na to łączy, a nie dzieli. Ale, jak wskazuje nasz rozmówca, różnice mogą stać się bardziej wyraźne w Sejmie. - A ich jest dużo. Po stronie Nowej Nadziei jest wielu libertarian, którzy nie mają narodowego i socjalnego sznytu, nie oglądają się też na Kościół, któremu narodowcy są całkowicie poddani - mówi. Wszystko więc będzie zależało od tego, która frakcja ilu posłów wprowadzi. - Zaraz po wyborach odbędzie się tam "Gra o tron" - podkreśla nasz rozmówca. Inny prognozuje: - To już będzie walka o interesy poszczególnych frakcji. Nie sądzę jednak, żeby Braun został wyrzucony lub sam odszedł, zwłaszcza, gdy mamy perspektywę przyspieszonych wyborów. Przewidywałbym jakąś zmianę układu sił, ale nie "wycięcie" tej czy innej frakcji, raczej "przycięcie" wbrew jej woli. Patrząc na kalendarz wyborczy nikomu rozpad Konfederacji nie będzie na rękę, wątpię, żeby Mentzen na to pozwolił. 

Więcej o: