Do Chełmna w województwie kujawsko-pomorskim jadę transportem kombinowanym: najpierw pociąg, potem PKS. W mieście była kiedyś stacja kolejowa, ale ostatnie połączenie zlikwidowano ponad trzydzieści lat temu. Jest za to park miniatur zamków krzyżackich, renesansowy ratusz i – jak zażartuje Donald Tusk na spotkaniu – najładniejszy widok na świecie. To znaczy na Świecie, bo tak nazywa się miasto zaraz po drugiej stronie Wisły.
Plakaty na słupie ogłoszeniowym w Chełmnie Fot. materiały własne
Wiec nie jest przesadnie rozreklamowany, po drodze widzę tylko parę plakatów. Ale w liczącym 20 tys. mieszkańców Chełmnie wieść i tak na pewno się rozeszła. Na miejscu spotkania – to szkolna hala sportowa – krzesła są ustawione w krąg jak w amfiteatrze. Ludzie przychodzą w grupkach, machają do znajomych. Atmosfera jest pogodna, prawie piknikowa. Docierają do mnie strzępy żarcików, raportów, co tam u kogo słychać, narzekań i na PiS ("przyjechałam z tą nadzieją, żeby się włączyć, pomóc… przecież to są oszołomy"), i na PKS (temat wykluczenia transportowego podczas spotkania jednak nie padnie).
- Nie chcesz do pierwszego rzędu? – pyta mnie znienacka działacz z ekipy PO. Działaczy niezwykle łatwo jest rozpoznać: jeśli ktoś tu ma granatowy garnitur, to nie ma siły, przyjechał z Tuskiem. Z propozycji nie korzystam, ale domyślam się, czemu padła. Nie jest łatwo tu usadzić ludzi tak, żeby w obrazku mieć blisko lidera zróżnicowaną pokoleniowo grupę. Mediana wieku obecnych wypada pewnie gdzieś koło pięćdziesiątki. Nie chcę próbować snuć diagnoz na temat demografii wyborców PO – od tego są badania, nie dziennikarskie impresje, może młody elektorat siedzi w pracy albo akurat usypia dziecko i nie ma czasu na wiece. Ale w trybie obserwacji: z tyłu sali pod banerem "Tu jest przyszłość" widać głównie siwe głowy.
Sala przed spotkaniem z Donaldem Tuskiem w Chełmnie Fot. materiały własne
Hala sportowa w Zespole Szkół nr 2 w Chełmnie przed spotkaniem z Tuskiem Fot. materiały własne
Lidera wita owacja na stojąco. Aplauz Tusk dostanie potem jeszcze kilkanaście razy. Największy – kiedy powie, że pieniądze biorą się z pracy, nie z wyciągania ręki i rozdawania. Albo poprosi, żeby podczas kampanii nie kierować ostrza krytyki w kierunku innych demokratycznych partii, a raczej dobrze określić wroga i twardo stawać przeciwko niemu. Nawiązania do PiS w ogóle robią robotę. Kiedy Tusk w kontekście polityki klimatycznej mówi o topniejących lodowcach, na sali panuje martwa cisza. Oklaski pojawiają się dopiero po zmianie tematu na wycinanie lasów przez władzę. Krytyka PiS wzbudza pochlebną reakcję, nawet jeżeli nie jest się Tuskiem – jak wtedy, kiedy ktoś z sali powie, że partia rządząca właściwie już sfałszowała październikowe wybory.
Będą też śmiechy z bon motów – na przykład o Januszu Kowalskim, bezustannie piszącym o Tusku, przewodniczący PO zażartuje, że miłość nie wybiera. A kiedy zgłaszająca się do pytania kobieta zacznie swój wywód od tego, że są z tego samego rocznika, Tusk błyskawicznie, z uśmiechem wtrąci "niemożliwe". Widownia nagrodzi refleks.
Ale oklaski i cichy śmiech to właściwie jedyne reakcje z sali. Nie przyszli tu żadni wichrzyciele, nie ma okrzyków, buczenia, gwizdów, najmniejszego zamieszania. Brak też oznak niepohamowanego entuzjazmu czy w ogóle wszelkiej niesubordynacji (nawet grupka, którą aż rozsadza chęć zabrania głosu, grzecznie podnosi ręce i czeka na mikrofon). Prawdę mówiąc, na widowni za bardzo nie słychać nawet komentarzy szeptem. Kiedy mówi lider, panuje nabożna cisza. Chwilami mam wrażenie, że siedzę w kościele na kazaniu – nie dlatego, że Tusk przybiera księżowskie tony, ale dlatego, że publika tak spija z jego ust każde słowo. Zniecierpliwiony szmerek pojawia się dopiero wtedy, gdy ktoś zgłasza się z pytaniem, a potem peroruje i peroruje zamiast oddać już głos przewodniczącemu. A kiedy na koniec spotkania marszałek województwa Piotr Całbecki prosi jeszcze o chwilę uwagi, w tylnych rzędach nikt już go nie słucha. Marszałek mówiący, co go najbardziej urzekło w słowach głównej gwiazdy dnia, świeci zdecydowanie światłem odbitym. Ludzie nie przyszli tutaj na niego.
Fot. Maciej Wasilewski / Agencja Wyborcza.pl
Kiedy część osób szura krzesłami i wkłada kurtki, część próbuje dopchać się do Tuska. Jeszcze długo po zakończeniu spotkania otacza go ciasny krąg. Niektórzy przynoszą książki do podpisu (widzę "Wybór", czyli rozmowy Tuska i Anne Applebaum), inni chcą zadać pytanie, z którym nie udało się dobić do mikrofonu, jeszcze inni – zrobić zdjęcie. W grupce jest kilkoro dwudziestolatków, ale zanim zdążę się ucieszyć na ten nietypowy widok, już widzę, że to nie cywile. Przyszli z Nowej Generacji – tak nazywa się (nieoficjalna) młodzieżówka PO. Tusk nie popędza i nie tworzy dystansu, ludzie wchodzą między niego a ochroniarzy. Nie dopycham się, idę na chwilę na zewnątrz.
Donald Tusk otoczony na spotkaniu otwartym Fot. materiały własne
- Pani pali? Proszę nie palić. Ja zacząłem palić dopiero, jak mi dzieci dorosły – zagaduje wąsacz koło sześćdziesiątki. Potem porzucamy kwestię nikotyny, mój rozmówca woli swobodnie krążyć po tematach. Z zawodu jest lekarzem (faktycznie ma węża Eskulapa w klapie). Mówi mi, że nie jest antyfeministą, ale dziecko najlepiej wychowa mama. W dodatku młodzi narzekają, że mają trudno, a on swego czasu z trójką małych dzieci w półtora roku sam postawił dom. Wniosek dopowiadam sobie sama: mamy brać się do roboty, a nie wyciągać rękę do Tuska po mieszkanie i "babciowe". Zresztą do tego, że pomysł babciowego skrytykował Leszek Balcerowicz, nawiązał też wcześniej w swoim pytaniu jeden z mężczyzn na widowni. I to był najostrzejszy głos w czasie całego wieczoru.
Mniej społecznego darwinizmu, a więcej społecznego zaangażowania, widzę w rozmowie z dwojgiem działaczy KOD. On opowiada mi o obywatelskiej kontroli wyborów (chodzi o to, żeby w komisjach wyborczych monitorować, czy oddawanie i liczenie głosów przebiega prawidłowo). Dowiaduję się, że w Kujawsko-Pomorskiem ruch chciałby mieć obserwatorki i obserwatorów w dwustu komisjach, zwłaszcza w na wsiach. Kiedy pytam, czy akcja odbywa się ponad podziałami partyjnymi, potwierdza. I dodaje z miłą, łagodną autoironią: "Ja do żadnej partii nie należę. Jestem kodziarzem".
Obywatelska Kontrola Wyborów - ulotka KOD Fot. materiały własne
Ona trzyma plakat z napisem "Nie głosuję na PiS", pod spodem jest jedenaście twarzy i wolne "miejsce dla ciebie". Tłumaczy, kto podpisał się pod hasłem przewodnim – to m.in. raper Bisz, aktorka Teatru Polskiego Małgorzata Witkowska, profesor Roman Leppert, przedsiębiorczyni i aktywistka Justyna Gotowicz. Potem sprawdzę, że billboard z tą samą grafiką od niedawna wisi w Bydgoszczy przy rondzie Fordońskim. Na razie kończymy rozmawiać, bo na aktywistów z KOD wpada znajomy, zaczyna się small talk i robienie pamiątkowych zdjęć.
Billboard 'Nie głosuję na PiS' stanął przy rondzie Fordońskim w Bydgoszczy. Znalazło się na nim 11 osób znanych w mieście Fot. Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.pl
Na koniec tego przyjaznego, spokojnego wiecu ucinam sobie jeszcze przyjazną, spokojną pogawędkę z jedną z pracownic szkoły. Rozmawiamy w łazience, ja myję ręce, ona zmienia rolki papieru. Papier podobno dziś schodzi szybko.
- Sporo ludzi, co? – pytam.
- E tam. W porównaniu z tym, jak Duda był, to pikuś.