Wybory prezydenckie odbywające się co pięć lat rządzą się swoimi prawami, zwłaszcza w pierwszej turze. O ile w drugiej do wyboru pozostaje dwóch kandydatów (chyba że któryś już w pierwszej zdobędzie 50 proc. poparcia), tak w pierwszej może być kilku czy kilkunastu.
Aby wystartować w wyborach prezydenckich, wystarczy mieć 35 lat, nie być pozbawionym praw publicznych i zebrać 100 tys. podpisów poparcia pod swoją kandydaturą. W tym roku sztuka ta udała się aż 11 kandydatom, którzy ostatecznie walczyli o nasze głosy 28 czerwca.
W tym roku kandydatami byli sami mężczyźni (wcześniej w wyborach startowała również jedna kobieta - Małgorzata Kidawa-Błońska, którą jednak w trakcie kampanii zastąpił Rafał Trzaskowski). Sześciu z nich przekroczyło 1 proc. poparcia, a pięciu zdobyło głosy od 0,23 proc. do 0,11 proc. Polek i Polaków - wynika z danych z 99,77 proc. komisji.
Każdy z nich musiał zebrać wspomniane 100 tys. podpisów, ale aż pięciu nie było w stanie zdobyć choćby 90-110 tys. głosów w wyborach. Najlepiej w tym zestawieniu i tak wypada Stanisław Żółtek, który - według dotychczasowych wyliczeń - zdobył łącznie 45 092 głosy.
Marek Jakubiak zdobył z kolei 33 294 głosy, a Paweł Tanajno - 27 610. Waldemar Witkowski niewiele mniej od Tanajny, bo 26 877, a stawkę domyka Mirosław Piotrowski, który ledwo przekroczył próg 20 tys. - 20 944.
Dziwią zwłaszcza wyniki Jakubiaka i Tanajny. Pierwszy to były poseł, rozpoznawalny biznesmen, który - zresztą nie bez wielu wątpliwości - nagle zebrał 100 tys. podpisów i włączył się w wyścig o Pałac Prezydencki. Drugi to wieloletni działacz społeczny, który ostatnio zasłynął organizowaniem Strajków Przedsiębiorców.