Polub i bądź na bieżąco! MANIFEST PRZEDSIĘBIORCY Z PARTII RAZEM [pisownia oryginalna]
Parę z was zdziwiło się zapewne, kiedy zacząłem agitować za Razem. W końcu ekonomicznie jestem na drugim biegunie - własna firma, dobre zarobki, beneficjent obecnego systemu podatkowego. To wszystko prawda.
W firmie, której jestem współwłaścicielem, płaciliśmy podatek liniowy i najniższy ZUS, a trzem osobom, które zdarzyło się nam zatrudnić w całej naszej dziesięcioletniej historii, zaproponowaliśmy umowy korzystne dla nas, a nie dla nich. Dlaczego? Bo mogliśmy. Wcale nie dlatego, że nie było nas stać. Dlatego, że nam pozwolono. Dlatego, że tak było taniej i nie groziły za to żadne konsekwencje. Dlatego, że gdzieś po drodze od przełomu w 1989 r. społeczeństwo uwierzyło, że jesteśmy filarami przemian, że tworzymy miejsca pracy i należy się nam za to dużo, dużo więcej. Że śmietanka należy do nas.
Nie wierzę w dobrą wolę ludzi zamożnych, nie wierzę w filantropię, w skapywanie bogactwa. Nie przy tym stanie społecznego umysłu, który mam okazję obserwować wśród równych sobie na Fejsie - pochwały egoizmu, kombinatorstwa, chciwości, odrzucania więzi społecznych zatrącającego o socjopatię.
Mamy w dupie socjał i ZUS, leczymy się prywatnie, odkładamy na starość w III filarze. A ci, co mają gorzej, sami sobie na to zasłużyli.
Ten sam neoliberalny mit, który przedstawił nam przedsiębiorców jako rycerzy na białych koniach ratujących pospólstwo z PRL-owskiego marazmu, wcisnął nam do głowy przekonanie, że to my, my sami, temi ręcami w stu procentach wykuliśmy nasz osobisty sukces. Że nie pomógł nam łut szczęścia, urodzenie się w rodzinie, w której czyta się książki, mieszkanie w dużym mieście, znajomość z odpowiednimi ludźmi. To pozwoliło wykształcić w nas przekonanie, że nie jesteśmy nikomu nic winni, szczególnie zaś tej całej reszcie naszych rodaków, której udało się jakby mniej.
My - bo większość z nas tutaj to beneficjenci obecnej sytuacji. Dobrze opłacani pracownicy korpo. Specjaliści od systemów. Managerowie. Przedsiębiorcy. Pewnie wielu z was, bombardowanych karminowymi memami na Fejsie, zajrzało na stronę partii Razem z kalkulatorem podatkowym, wpisało swoje dochody i z irytacją skonstatowało, że lewaki zabioro wam parę stówek miesięcznie. Ale zajrzyjcie jeszcze raz do kalkulatora, tam pod waszymi zarobkami netto kalkulator wyliczył coś dodatkowego i wypisał to drobniejszym drukiem:
"Około 95% ma niższe dochody".
Dziewięćdziesiąt sześć. Dziewięćdziesiąt osiem procent.
Nieźle, co? Gdyby wylosowano któregoś z nas do próbki stu Polaków i uszeregowano według zarobków, stalibyśmy na samym czele. Na samiutkim początku.
Choć jęczymy, że mało kasy, choć nie możemy sobie kupić wszystkich rzeczy, o których marzymy, choć gdy ustawimy sobie w rządku nasz dorobek (mieszkanie czy opłacony szwajcarskim złotem i kryty niemiecką ceramiką domek na podwarszawskim zadupiu, dwa samochody, w tym jeden sztrucel, kino domowe, MacBook i niewielkie oszczędności), to nie czujemy z niego jakiejś specjalnej dumy - mimo tego wszystkiego plasujemy się w kilku procentach najlepiej zarabiających ludzi w tym kraju.
A mimo to żyjemy otumanieni jakimś takim poczuciem niższości, jakbyśmy nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo nam się przyfarciło. Może po to, żeby odepchnąć od siebie myśl, że większość naszych współplemieńców ma gorzej. Że nasz korek na Domaniewskiej składa się w dużej części z finansowej elity tego kraju, z ludzi, którzy stanęli w nim na dobrostanowym podium.
Bo gdyby ta myśl do nas dotarła, to może przestalibyśmy na chwilę pier... o zjadającym naszą kasę ZUS-ie, US-ie i SRUS-ie, i poczuli jakąś odrobinę empatii z tą przytłaczającą większością, która ma dużo gorzej od nas, której nie stać na prywatne leczenie stomatologiczne, weekendy w Berlinie, wakacyjną włóczęgę po Tajlandii i komplet Breaking Bad na Blu-rayu.
I zastanowili się, czy aby temu wymęczonemu krajowi, który z taniej siły roboczej uczynił swój atut u tłustych inwestorów, nie należy się od nas nieco więcej niż od innych. I zrobili krok w stronę bycia wspólnotą, a nie masą jednostek poobrażanych na siebie nawzajem i myślących tylko o własnych interesach.
I o to mi chodzi w Razem.
Nawet nie o inne kwestie - nie o to, że jest to prawdziwie demokratyczna partia. Nie o to, że obudziła entuzjazm i chęć działania, choćby tylko kliktywizmu czy darowizn (choć sto tysięcy podpisów samo się nie zebrało) w ludziach, którzy wcześniej nie angażowali się w politykę. Nie o to, że od dogmatów ideowych ważniejsze są dla niej fakty. Ale właśnie o to, że jest to partia, która na sztandarach wypisała sobie społeczną solidarność i która chce tę solidarność w nas wszystkich obudzić.
Nazywamy się Razem nie bez powodu.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!