Jest cicho. Na ulicach nikogo, tylko żołnierze. Właśnie skończyli zajęcia na basenie i idą na śniadanie. Spieszą się, bo potem mają zaplanowane okłady borowinowe, inhalacje i kąpiele solankowe.
Na rozmowę zgadza się trzech. Wszyscy pochodzą ze wschodniej Ukrainy, z miast, których nie dotknęły jeszcze działania wojenne. To desantowcy w ukraińskiej armii. Zgłosili się podczas pierwszej fali mobilizacji, zaraz po aneksji Krymu. Dmytro to wykładowca politologii na uniwersytecie. Ma czerwone oczy. Mam wrażenie, że co jakiś czas głos mu grzęźnie w gardle. Arsenij jest zawodowym żołnierzem, od razu to widać po jego opanowanej mimice twarzy i rosłych ramionach. Zanim dostał się na wojnę, był kierowcą indyjskiej firmy, która otworzyła swoją filię w Donbasie. Ihor jest najmłodszy. Jako jedyny się uśmiecha. W tamtym życiu był technikiem inżynierem z fabryki montażu.
Do budynku dyrekcji przyszli prosto ze śniadania. Szef marketingu udostępnił nam część swojego biura. Siadamy w miękkich fotelach. Nagle w pokoju rozlega się sygnał. Żołnierze się podrywają. Ich wzrok się wyostrza, są w gotowości. To jednak tylko telefon.
Dmytro: - Śniły ci się kiedyś koszmary? Wyobraź sobie, że żyjesz w tym koszmarze. Nie żyjesz, ale próbujesz przeżyć. I się nie budzisz. To trwa miesiąc, drugi, trzeci.
Początek
Ukraińscy żołnierze GLEB GARANICH / REUTERS / REUTERS Ukraińscy żołnierze (GLEB GARANICH / REUTERS)
Arsenij: - W marcu 2014 r. do fabryki przyszły oficjalne dokumenty i program poboru. Wojenkomat [odpowiednik naszego WKU - red.] kierował chętnych do konkretnych brygad i batalionów. Przy pierwszej fali nikt nie odmawiał. Wiedzieliśmy, na co się piszemy. To właśnie odróżnia pierwszą falę od pozostałych. Szczególnie przy trzeciej mobilizacji ludzie już zrozumieli, że armia to poważna sprawa. Do miast wracało dużo rannych i "dwuchsotych" [martwych, z ładunku 200 - red.].
Ihor: - Miałem obsługiwać granatnik. Widziałem go pierwszy raz w życiu. Wyszliśmy na poligon, parę godzin postrzelaliśmy i to było wszystko. Całe moje przygotowanie. Właściwie tyle starczyło. Jeśli masz chęć i determinację, szybko nauczysz się obsługiwać jakikolwiek rodzaj broni.
Arsenij: - Na początku, w marcu i kwietniu, nie wyglądało to tak poważnie. Konflikt był jedynie w Słowiańsku i Kramatorsku, pilnowaliśmy, żeby zaraza nie rozlała się na resztę miast. Nie kopaliśmy, tylko stawialiśmy blokposty [punkty kontrolne - red.]. Na skrzyżowaniach dróg stawialiśmy betonowe bloki. Jak ich zabrakło, układaliśmy worki z piaskiem, opony, drewno - wszystko, co było pod ręką. Zatrzymywaliśmy pojazdy i kontrolowaliśmy, czy nie przewożą broni i amunicji. Inne rzeczy nas nie interesowały. Miesiąc później blokposty służyły nam jako ochrona przed kulami.
Dmytro: - Teraz każdy dzień na wojnie zaczynamy tak samo. Bierzemy łopaty i kopiemy. Okopujemy sprzęt wojskowy, kopiemy doły, żeby można się schronić przed ostrzałem. Gdy się nie przemieszczamy, siedzimy pod ziemią. Budynków unikamy, tam jest najniebezpieczniej.
Dmytro: - Najgorzej jest nocą. Często czuwamy, stoimy na warcie albo się przemieszczamy. Odpoczywamy, kiedy jest okazja. Czasem zdarza się, że śpimy dwie godziny na dobę, czasem sześć. Przy takim poziomie adrenaliny instynkt przeżycia bierze górę. Nawet gdy już się położysz, mózg cały czas pracuje. Nie możesz się wyłączyć.
Faszyści
Russia Far Right Dmitry Lovetsky / AP (AP Photo/Dmitry Lovetsky) Rosjanka protestuje przeciwko faszystom (Dmitry Lovetsky / AP)
Arsenij: - Nasz wywiad brał w niewolę jeńców. Rozmawiałem z nimi. Okazywało się, że to mieszkańcy obwodów ługańskiego i donieckiego. Część brała broń do ręki, bo im grożono śmiercią, szantażowano rodziny. Ale byli też tacy, którzy szli walczyć z faszystami, banderowcami, którzy pożerają małe dzieci.
Ihor: - Tam w Donbasie są przekonani, że walczą przeciwko juncie, która zagrabiła władzę. Gdy pytałem, dlaczego tak myślą, odpowiadali, że już nie chcą wszystkich karmić. Przez wiele lat powtarzano im w telewizorze, że ich fabryki i kopalnie żywią całą Ukrainę. Że oni karmią dziadków i dzieci tych, którzy pojechali pracować do Polski i Niemiec. Powtarzali to w kółko, każdego dnia.
Dmytro: - Teraz to wygląd inaczej. Tam nie ma wyboru. Chcesz mieć chleb, to siedzisz cicho. Nie trzeba wymyślać wyszukanych form nacisku. Wystarczy manipulować jedzeniem i lekarstwami.
Wróg
Ukraine Mstyslav Chernov / AP (AP Photo/Mstyslav Chernov) Prorosyjscy separatyści (Mstyslav Chernov / AP)
Ihor: - Nazywamy ich separatystami. Bo jak mamy nazwać?
Arsenij: - Na początku to rzeczywiście byli ludzie z Donbasu, którzy chcieli odłączenia. Werbowała ich Rosja, płaciła, żeby brali udział w protestach. Kupili Ukraińców. Dopiero później pojawili się rosyjscy najemnicy. Ktoś musiał zarządzać tym stadem owiec.
Dmytro: - Rosjanie byli od początku. W różnych proporcjach i w różnych okresach. Teraz każdy może wjeżdżać i wyjeżdżać na Ukrainę na czym chce. Obecnie nie kontrolujemy około 400 kilometrów granicy z Rosją.
Ihor: - Później Moskwie skończyły się "słowiańskie resursy" i zaczęli wykorzystywać ludzi, którzy nie rozumieją, co to znaczy Europa, nie wiedzą, czym Ukraina różni się od Rosji. Dostają więc pieniądze, jadą do Donbasu na 35 dni i wracają do swojej Buriacji czy Kałmucji. O własnych siłach lub w cynkowych trumnach.
Dmytro: - Ale Czeczeńcy i Kozacy już zaczęli się buntować. Kłócą się o to, że nie równo rozdzielają pomoc z konwojów humanitarnych. Pomoc, czyli jedzenie, ale też broń i amunicję. Dlatego Kozacy teraz odrywają się od reszty, zajmują kopalnie na własna rękę i zarabiają. Nie wrócą na front, bo to im się nie opłaca. Rosjanie najpewniej ich wkrótce wyczyszczą, zastąpią rosyjskimi żołnierzami. Tamci znikną, rozpłyną się.
Śmierć
UKRAINE-CRISIS/ BAZ RATNER / REUTERS / REUTERS Poległy ukraiński żołnierz na polu walki (BAZ RATNER / REUTERS)
Dmytro: - Czy kogoś zabiłem? Nie można zadawać takich pytań. To jest wojna.
Arsenij: - Na wojnie każdy chłopiec trzyma w ręku broń, która zabija.
Ihor: - Ja nie poszedłem na wojnę, bo lubię się bić. Poszedłem na wojnę, żeby jej zapobiec. Żeby ochronić swój dom i swoją rodzinę. Bo nie mamy się gdzie podziać, nie mamy dokąd odejść. To nasz kraj.
Arsenij: - W sierpniu, w Piskach pod Donieckiem, rozmawiałem z naszymi rannymi. Opowiadali, jak rosyjscy desantowcy sami się poddali. Mieli za zadanie wybić ukraińskich desantowców. A jest coś takiego jak solidarność między nami. Odmówili wypełnienia rozkazu. Ich dowódcy oszaleli. Kazali ustawić się w szeregu. Kto odmówił pójścia w bój, miał złożyć broń i zostać rozstrzelany. Rzucili karabiny iż zaczęli uciekać prosto na nasze pozycje. Co się z nimi stało? Rannych opatrzyliśmy, a tych, którzy nie przeżyli, oddaliśmy bezpośrednio matkom.
Szczęście
Ukraiński żołnierz wita się z rodziną GLEB GARANICH / REUTERS / REUTERS Ukraiński żołnierz wita się z rodziną (GLEB GARANICH / REUTERS)
Dmytro: - Spróbuj postać na deszczu przez sześć godzin. Wtedy zrozumiesz, że zapłata i kariera to bzdura, głupstwo. Weźmiesz kubek z gorącą herbatą do ręki, do drugiej pajdę chleba i kawałek kiełbasy i zrozumiesz, że życie się udało.
Ihor: - Zanim trafiłem na wojnę, najważniejszy dla mnie i żony był remont domu, porządek, praca. Teraz, gdy wróciłem, zrozumiałem, że to wszystko niepotrzebne: kariera, wygoda, pieniądze. Najważniejsze to dziecko. Moja żona za parę miesięcy będzie rodzić.
Arsenij: - A ja już mam córeczkę. Ma cztery lata. Gdy po raz drugi wyjeżdżałem na wojnę, obiecałem jej, że wrócę. Parę tygodni później zostałem ciężko ranny. Cały lewy bok miałem pokaleczony od odłamków. Traciłem dużo krwi. Wyjeżdżaliśmy kolumną. Chłopcy wrzucili mnie na wóz pancerny, trzęsło okrutnie, mnie wszystko bolało, nie miałem siły się niczego złapać. Bałem się, że stracę przytomność i spadnę. Nie wiadomo, czy będzie czas, żeby mnie podnieść, czy chłopcy zdążą przed gąsienicą wozu, który jechał za nami. Wtedy, w stanie półświadomości, moje dziecko stanęło przede mną. Zapamiętałem ją z takiej fotografii znad morza, kiedy wiatr rozwiewał jej loczki. Myślę sobie, przecież obiecałem. I znów przychodzi przytomność i siła, żeby wytrzymać.
Strata
UKRAINE-CRISIS/SON PAVEL REBROV / REUTERS / REUTERS Groby ukraińskich żołnierzy (PAVEL REBROV / REUTERS)
Dmytro: - Pochowaliśmy wielu przyjaciół. Jednego dnia z nimi jesz, śpisz obok, a na następny dzień już ich nie ma.
Arsenij: - W naszych miastach straciliśmy kwiat narodu. Najlepsi chłopcy poszli na front. Został element. Kradną, napadają, nie chcą pracować.
Ihor: - Straciliśmy wszystko. Inflacja jest potężna. Pensje się nie zwiększyły, a ceny wzrosły podwójnie.
Koniec
Arsenij: - Może Europa tego nie widzi, ale Rosja już dawno szykuje informacyjny grunt pod konflikt. Musicie zrozumieć, że to już się dzieje. I to nie jest zwyczajna wojna między Ukrainą a Rosją.
Dmytro: - To wojna między rosyjskim imperium a światem zachodnim. Moskwa walczy na naszej ziemi ze Stanami Zjednoczonymi, a Unię Europejską uważają za ślepą kobyłę na amerykańskim postronku. Oni tak o tym mówią. Jeśli więc NATO i UE nie znajdą dobrego rozwiązania, to nas wkrótce nie będzie. Zginiemy jako pierwsi.
Ihor: - Wojna to koniec wszystkiego. To, do czego dążyłeś, twoje plany - wszystko znika w sekundę, przestaje istnieć. A to nasze domy stoją pierwsze. Jak my przegramy, to wasze domy będą następne.
*
Dmytro, Arsenij i Ihor to imiona zmienione. Żołnierze chcą pozostać anonimowi. Po trzech tygodniach rehabilitacji w Lądku-Zdroju wracają do żon i córek na Ukrainę. Będą czekać na dalsze rozkazy.
Wojna na Ukrainie trwa już rok. Według nieoficjalnych doniesień niemieckiego wywiadu dotychczas zginęło około 50 tys. osób.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!