W ostatnich tygodniach w mediach pojawiły się doniesienia o mężczyźnie, który chodził po ulicach Wrocławia i straszył mieszkańców "gnijącą ręką". Według świadków po otwartej ranie chodziły muchy zostawiające na niej larwy. Mężczyzna miał podchodzić do mieszkańców i prosić ich o pieniądze na bandaż. W momencie, gdy spotykał się z odmową, bądź gdy przekazana kwota była według niego zbyt mała, miał reagować agresją. Mężczyzna jest osobą w kryzysie bezdomności.
"Ostatnio rzucił we mnie pieniędzmi, bo stwierdził, że daję za mało (...). Powiedział, że uderzy mnie tą ręką, jak będę znowu pytać, czy może powinien iść do szpitala" - relacjonowała na facebookowej grupie pani Anna. "Facet słania się na nogach, zaczepia ludzi o pieniądze w środku kościoła" - donosił inny użytkownik. Internauci wskazywali, że mężczyzna wchodził także do komunikacji miejskiej, po czym chorą ręką specjalnie dotykał barierek i siedzeń. Miał również zaczepiać ludzi w lokalach gastronomicznych.
Jak pisała "Gazeta Wrocławska", służby medyczne próbowały interweniować w sprawie mężczyzny z chorą ręką, ale on, jako osoba pełnoletnia, odmówił przyjęcia pomocy. Gdy sprawa została nagłośniona, policja podała, że jeden z restauratorów złożył zawiadomienie. Na początku sierpnia mężczyzna trafił do aresztu.
- Prokuratura złożyła wniosek o zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci aresztowania na okres trzech miesięcy. Sąd przychylił się do wniosku - mówił na początku sierpnia i.pl mł. asp. Rafał Jarząb z KMP we Wrocławiu. Teraz, jak donosi "Fakt", mężczyzna usłyszał zarzut o "sprowadzanie niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób albo dla mienia w wielkich rozmiarach, powodując zagrożenie epidemiologiczne lub szerzenie się choroby zakaźnej albo zarazy zwierzęcej lub roślinnej". Grozi za to kara pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do ośmiu lat. Prokuratura postawiła mężczyźnie także zarzut dotyczący "stosowania przemocy wobec osoby lub groźby bezprawnej w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia". Ten czyn podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech.
- Śledztwo jest kontynuowane. Są ustalani świadkowie, bo, jak dotąd, nie było zgłoszeń na policji ani w prokuraturze - powiedział w rozmowie z "Faktem" prok. Jakub Dłubacz, Zastępca Prokuratora Rejonowego dla Wrocławia-Starego Miasta. Służby apelują do świadków o zgłaszanie się na komisariat policji przy ul. Trzemeskiej i składanie zeznań.