- W sklepie włączył się alarm. Zdezorientowani zaś klienci nie wiedzieli z jakiego rodzaju zagrożeniem mają do czynienia, a obsługa uciekła ze sklepu pozostawiając zdezorientowanych klientów - pisze na Alert24 pan Przemysław. Według niego tylko pojedyncze osoby, które zatrzymały pracowników sklepu, dowiedziały się, że to alarm. Wiele osób uznało, że jest to np. tylko alarm przeciwłamaniowy. Tym bardziej, że właśnie cześć pracowników zaczęła gdzieś biec, a część dalej obsługiwała klientów.
- Po ustaniu alarmu nikt nikogo nie poinformował, co się stało - pisze Przemysław.
Według Błażeja Patryna, rzecznika prasowego sklepu Piotr i Paweł sytuacja wyglądała trochę inaczej. - Sygnał pożarowy włączony został przez błędnie ustawioną czujkę - tłumaczy. Według niego, pracownicy sklepu poprosili klientów o ewakuację, jednak część osób nie chciała opuścić sklepu. - Bardzo szybko po uruchomieniu alarmu wiadomo było, że pożaru nie ma, takie informacje mieli pracownicy ochrony, dlatego nie podjęli wzmożonych kroków w celu wyprowadzenia klientów ze sklepu - tłumaczy. Jak mówi rzecznik, nigdy nie informuje się klientów o przyczynie alarmu, prosi się ich tylko o opuszczenie sklepu. Ma to zapobiec wybuchowi paniki.