- Oficjalnie nikt nie powiedział mi dlaczego nie chcą mnie wpuścić - powiedział Pan K. po powrocie do kraju. Nieoficjalnie dowiedział się jednak, że władze egipskie wydały mu dożywotni zakaz wjazdu do Egiptu. Zarzucono mu bowiem "namawianie wyznawców islamu do przejścia na chrześcijaństwo".
Państwo K. byli wcześniej w Egipcie w listopadzie. Wtedy Polak zagadnął miejscowych sklepikarzy i zaczął rozmowę o wierze i chrześcijaństwie. Egipcjanie wezwali policję, która spisała mężczyznę. K. opuścił kraj bez trudu i nie wiedział, że znalazł się na liście osób bez prawa wstępu do Egiptu.
Państwo K. prowadzą w Polsce firmę, zajmującą się - jak sami tłumaczą - wysyłaniem Polaków do Egiptu. Ostatnio współpracowali z biurem podróży Sun&Fun. Postanowili sami skorzystać z ich oferty i wybrać się na kilka dni do Hurghady. Zabrali ze sobą półtoraroczne dziecko. Na miejscu wylądowali w czwartek około południa.
Pan K.: "Już miałem kupioną i podbitą wizę, gdy nagle poproszono mnie na stronę. Odebrano mi dokument i postawiono w nim pieczątkę o deportacji. Poinformowano mnie grzecznie, że żona z dzieckiem mogą zostać, ale ja mam wrócić najbliższym samolotem do Polski. Żona oczywiście stwierdziła, że nigdzie się beze mnie nie ruszy. I na tym grzeczności się skończyły."
Pani K.: "Zaczęto na nas krzyczeć i zachowywać się wyjątkowo nieuprzejmie. Następnie zamknięto nas w małym, oszklonym pomieszczeniu, pełnym karaluchów. Na środku tego pokoiku stoi cuchnący sedes. Pilnuje nas dwóch strażników, którzy nie pozwalają się nigdzie ruszyć. Mąż próbował przynieść dziecku coś do jedzenia. Nic z tego. Prawie siłą zaprowadzono go z powrotem do sali. Nie chcą z nami rozmawiać i wygląda na to, że fakt, iż dzwonimy również nie przypadł im do gustu. Przechodzący ludzie przyglądają się nam jak jakimś przestępcom. To skandal. Traktują nas tutaj jak psy. Czujemy się jak jacyś terroryści, a nie obywatele Polski i Unii."
- Z wyjściem do toalety nie mieliśmy problemów. Gorzej było z przyniesieniem czegoś do jedzenia. Uprosiłem jednego ze strażników, aby pozwolił mi pójść po pizzę. Dowiedziałem się potem, że dostał ostrą reprymendę od przełożonych - mówi Pan K.
Państwo K. próbowali się wczoraj skontaktować polską ambasadą w Kairze. Bez rezultatów. - Próbowałam się dodzwonić, ale nikt nie odbierał. W końcu udało mi się porozmawiać ze stróżem, powiedział, że wszyscy pracownicy są na jakimś zebraniu w sprawie Schengen - relacjonuje. Również dziennikarze portalu Gazeta.pl nie byli w stanie skontaktować się z ambasadą.
- Dzisiaj wybieram się do ambasady egipskiej. Chcę wyjaśnić tę sprawę - powiedział Pan K. - Przelecieliśmy się na darmo w tę i z powrotem, a wycieczka nam przepadła - dodał.