W ciągu ostatniej doby sytuacja znacznie się pogorszyła. Ogień strawił już ponad 20 tys. ha buszu pokrywającego górzysty teren południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Spaleniu uległo kilka prywatnych posesji i gospodarstw rolnych. Na razie strażakom nie udało się opanować żywiołu. Akcji ratunkowej przeszkadza silny zachodni wiatr, którego prędkość dochodzi do 100 km/h. Kłębiący się nad pogorzeliskiem gęsty dym wyklucza w niektórych miejscach użycie śmigłowców i samolotów gaśniczych.
Powołany sztab kryzysowy zdecydował się na ściągnięcie dodatkowych jednostek straży pożarnej z północnej części Kalifornii. Późnym wieczorem w niedzielę szeryf powiatu San Diego ogłosił także ewakuację ponad 25 tys. mieszkańców miejscowości Ramona, którzy znaleźli się w bezpośrednim zagrożeniu pożaru. Kolejnych 10 tys. osób ewakuowanych jest z północnych dzielnic San Diego: Rancho Bernardo i Rancho Santa Fe. We wschodniej części powiatu zamknięto prawie wszystkie drogi lokalne.
Częściowo nieprzejezdne są również międzystanowe autostrady numer 8 łącząca Południową Kalifornię z Arizoną oraz 15 łącząca San Diego z Las Vegas.
W wystąpieniu telewizyjnym transmitowanym przez lokalne media przewodniczący sztabu kryzysowego komendant Billy Metcalf zaapelował o rozwagę i bezwzględne posłuszeństwo wobec nakazów strażaków do opuszczenia domów. - Czekamy na najgorsze, modlimy się o cud - zakończył Metcalf, nawiązując do jednego z największych pożarów w historii Stanów Zjednoczonych, który cztery lata temu strawił ponad 1,3 mln. km2 buszu w Południowej Kalifornii. W jego ocenie obecne pożary mogą okazać się znacznie gorsze w skutkach niż jakiekolwiek poprzednie katastrofy naturalne, które nawiedziły Południową Kalifornię. Prognozy są niestety mało optymistyczne. Porywisty wiatr i wysoka temperatura mają utrzymywać się co najmniej do końca tygodnia. W związku z zagrożeniem gubernator Kalifornii Arnold Schwarzeneger ogłosił stan alarmowy we wszystkich powiatach południowej Kalifornii, od Santa Barbara po granicę z Meksykiem.