Paweł Michalski: Prawdę mówiąc, długo nad tym nie myślałem. Trzy tygodnie przed tą wyprawą wróciłem z Lhotse i wyszło tak, jak wyszło - to była kwestia sponsora i pieniędzy. Nawet nie miałem czasu, żeby tak to zorganizować, żeby z kimś jechać. Zwykle nie wspinam się sam, mam dwóch partnerów. W tej sytuacji musiałem zdecydować, czy jadę sam, czy w ogóle nie jadę. Wymusiły to okoliczności. Nie jest to jednak moja pierwsza samotna wyprawa - już tak bywało.
- W tym sezonie na wyższe góry zostały jeszcze wrzesień i październik, ale ja już raczej nigdzie się w tym roku nie wybiorę. Na co dzień jestem nauczycielem akademickim, więc od października prowadzę zajęcia. Problemem są niestety także fundusze, więc póki co nawet nie rozważam wyprawy.
Pozostaje przyszły rok. Mam kilka pomysłów, ale wszystko jest uzależnione od kilku czynników. Chętnie pojechałbym na Kanczendzongę, na której już byłem rok temu, ale musiałem się wycofać z powodu złej pogody. Jednak doprecyzowanych celów na razie nie mam - na jakiś ośmiotysięcznik na pewno się wybiorę. Jeśli chodzi o zimową wyprawę, to oczywiście myślałem o tym, ale jest to bardzo trudne do zrealizowania.
- Od strony fizycznej przygotowanie trwa cały rok. Treningi wysiłkowe i wydolnościowe są konieczne codziennie lub prawie codziennie. Od strony logistycznej obecnie jest to o tyle uproszczone, że mamy dostęp do internetu, więc w porównaniu z tym, jak to się wcześniej załatwiało - poprzez faksy, telefony - nie wspominając o tym, jak było jeszcze dawniej - jest dużo prościej. Po określeniu celu kontaktuję się z agencją w Nepalu lub Pakistanie i negocjuję cenę. Cena obejmuje m.in. pozwolenie na wejście na szczyt, organizację karawany i bazy głównej, jedzenie. Wszystko zaczyna się 2-3 miesiące przed wyprawą. Więcej piszę o tej procedurze na mojej stronie internetowej .
- Kwota jest w dużym stopniu uzależniona od konkretnej góry. Himalaje są nieco droższe od Karakorum. Koszt zazwyczaj zamyka się w granicach 20-30 tys. złotych. Ale np. za samo wejście na Mount Everest płaci się aż 10 tys. dolarów od głowy.
- Od strony technicznej nie jest bardzo trudna, są tam jednak miejsca, zwłaszcza na wysokości powyżej 8 tys. metrów, stricte wspinaczkowe. Można tam spaść ponad 600 metrów w przepaść. Wysokość sprawia, że miejsca, które niżej byłyby proste, stają się bardzo niebezpieczne. Do tego dochodzi kwestia sporego zagrożenia lawinowego.
Jakie emocje towarzyszą wspinaczowi podczas wejścia na szczyt taki jak Broad Peak - jedną z najwyższych gór na Ziemi? Czy po drodze zdarzają się momenty zawahania, chęć odpuszczenia sobie?
- Chwile zwątpienia są bardzo częste. Ja próbowałem zdobyć szczyt trzy razy podczas tej wyprawy (3 ataki szczytowe), a każde wyjście powyżej 7 tys. metrów to olbrzymie obciążenie dla organizmu. Zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Poza tym, jak ktoś kiedyś mądrze powiedział, himalaizm polega na sztuce cierpliwości. Oprócz tego, że organizm szybko się męczy, są kwestie pogodowe, które powodują, że można nawet dwa tygodnie siedzieć w bazie i czekać. Wiadomo - można czytać książki, odwiedzać inne bazy, ale psychika i tak bardzo się wtedy męczy. Wszystko polega na tym, żeby nagiąć tę granicę wytrzymałości i spróbować jeszcze raz. Ja po drugim wejściu miałem mieszane uczucia, bo ekipa Chińczyków, która wyszła parę dni po mnie, przez 10 godzin przeszła w pionie tylko 500 metrów - śnieg był aż po pas. Zastanawiałem się, czy jest sens czekać na poprawę pogody. Na szczęście się doczekałem.
Emocje są na koniec. Na szczycie zawsze się mocno wzruszam. W tym momencie odpuszcza wszystko - stres, miesiące przygotowań, wylane wiadra potu, kilometry przejechane na rowerze, miesiąc lub dwa w bazie. No i w końcu osiąga się ten cel, wtedy emocje sięgają szczytu.
- Tak, to też jest złudne. To dopiero połowa drogi. Równolegle z moją była tam wyprawa czeska. Brała w niej udział Zuzana Hofmanova. Zdobyła szczyt - jako pierwsza Czeszka, ale niestety nie wróciła.
Szczegółową relację z wyprawy można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej Pawła Michalskiego