W wypadku, do którego doszło o godz. 1 w nocy, wykoleiło się 11 z 12 wagonów pasażerskiego pociągu pospiesznego spółki Intercity relacji Kraków - Świnoujście, który wiózł około 240 osób. Wagony odczepiły się od lokomotywy, która pojechała bez nich kilkaset metrów dalej.
Masz zdjęcia? Wyślij je na Alert24 - tel. 605 24 24 24
- Nagle zaczęło okropnie trząść, słyszeliśmy brzęk tłuczonego szkła. Stanęliśmy. Ciemno, nikt nie wiedział, co się dzieje, wszyscy byli w szoku. Na szczęście nic mi się nie stało, chociaż posypała się na mnie szyba - mówił jeden z pasażerów.
- Ja siedziałem przy oknie - wspomina Ireneusz Komar, który wraz z żona jechał pechowym pociągiem. - Nagle usłyszałem huk i zobaczyłem, że pociąg tańczy po szynach. Zaczęło nami rzucać po całym przedziale, wpadaliśmy na siebie. Wszyscy krzyczeli, w przedziale obok płakało jakieś dziecko. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje.
- Zgasło światło, wysiadło ogrzewanie, zrobiło się zupełnie ciemno i zimno - mówi Alina Kuszyk, która wracała z od narzeczonego z Krakowa - Myśleliśmy, że trafił w nas piorun. Nagle wszystko ucichło. Przerażeni ludzie pchali się do drzwi i okien.
W akcji ratowniczej uczestniczyło 16 zastępów straży pożarnej (53 strażaków). - Akcja trwała od godz. 1.16 do 6.09. Wyprowadziliśmy z pociągu 243 pasażerów w miejsce, gdzie bezpiecznie mogli czekać na autobusy zastępcze. Potem przeszukaliśmy pociąg, czy nikt ranny w nim nie został, i oświetlaliśmy miejsce katastrofy - informuje oficer dyżurny Wojewódzkiej Straży Pożarnej we Wrocławiu.
Około godz. 4.30 na wrocławskim Dworcu Głównym pojawiali się pierwsi pasażerowie wykolejonego pociągu. Przyjechali autobusami podstawionymi na miejsce wypadku. Szturmowali stanowisko informacji, gdzie dowiadywali się, że mogą zwrócić bilet i na koszt PKP wrócić do domu lub jechać dalej. Niektórzy głośno zapowiadali, że będą walczyć o odszkodowanie.
Z powodu wypadku opóźnionych było więcej pociągów. Na dworcu rozmawialiśmy z Hiszpanem, który nie doczekał się na pociąg do Katowic o 4.35. Marzł na dworcu aż do 5.42, gdy odjeżdżał pociąg osobowy do Gliwic. Stamtąd czekała go podróż taksówką na lotnisko Pyrzowice.
Pasażerowie feralnego pociągu narzekali na chaos. Żalili się, że na miejscu wypadku nie dostali choćby ciepłej herbaty.
- To jakiś koszmar - denerwuje się Janina Dziedzic, krakowianka, która jechała do Świnoujścia do sanatorium.- Przed godz. 20 wsiadłam w Krakowie, myślałam, że rano będę nad morzem. Tymczasem w środku nocy był ten wypadek. Przez trzy godziny w ciemnym i zimnym pociągu czekaliśmy na autobusy, które zabiorą nas na wrocławski dworzec. Tam kolejne cztery godziny przesiedzieliśmy na walizkach. Podróż trwała 20 godzin. Jestem wykończona i wściekła.
- 58 zł za bilet, proszę, niech pani popatrzy, całą noc nie śpię i ani nie jestem na miejscu, ani wyspać się nie mogę - narzekała jedna z pasażerek.
- Nie był to pociąg z wagonem restauracyjnym, więc trudno było oferować pasażerom catering w środku nocy. Jeśli chodzi o autobusy, to na miejsce pojechały dwa. Niestety mimo starań nie udało się nam załatwić trzeciego. Dwie-trzy godziny trwała ewakuacja, dopiero potem można było podstawić autobusy. A jeśli chodzi o brak informacji na miejscu, to pewnie kierownik pociągu był w szoku i musiał się pozbierać. Wprawdzie szkolimy ludzi z tzw. miękkich umiejętności, jak mają się zachować w trudnych sytuacjach, to jednak wypadek jest sytuacją ekstremalną i trzeba takie zachowanie obsługi pociągu zrozumieć - tłumaczy Paweł Ney, rzecznik spółki Intercity.
W składzie jechały trzy wagony do Berlina. - Z Wrocławia pasażerowie chcący kontynuować podróż pojechali pociągiem Piast do Świnujścia - informuje Paweł Ney. - 26-osobowa grupa pasażerów, którzy jechali do Berlina, przesiadła się w Poznaniu. Tam specjalnie dla nich wstrzymaliśmy odjazd pociągu. Nikt nie skarżył się, że z powodu opóźnienia nie zdążył nam prom do Szwecji.
Przez kilka godzin (do godz. 7.15) ruch na trasie kolejowej Wrocław - Poznań był całkowicie zablokowany. Potem udało się uwolnić jeden tor, w stronę Wrocławia.
- Na razie staramy się jak najszybciej naprawić uszkodzenia. A jest co naprawiać: 600 m torów, dwa rozjazdy, dwa ścięte semafory, zerwana sieć trakcyjna i zniszczone urządzenia sterowania ruchem. Koszty będą na pewno siedmiocyfrowe, ile dokładnie milionów wyniosą, trudno oszacować przed zakończeniem prac - mówi Krzysztof Łańcucki, rzecznik Polskich Linii Kolejowych, właściciela torów. - Na pewno wystąpimy do PKP Intercity o pokrycie kosztów naprawy. Staramy się w takich przypadkach doprowadzić do szybkiej ugody ze spółką sprawcą uszkodzeń.
Naprawa może potrwać nawet trzy dni. Przez ten czas na odcinku od Osobowic do Pęgowa ruch odbywać się będzie wahadłowo. Oznacza to opóźnienia pociągów na trasie Wrocław - Poznań, nawet półgodzinne.
- Do wypadku doszło przy wjeździe na stację Szewce, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 40 km/godz. A w przeciwieństwie do kierowców, maszyniści naprawdę przestrzegają tych zakazów. Wiedzą, że ograniczenia wynikają z naszych precyzyjnych badań torów. Tymczasem ten maszynista prowadził pociąg ważący 500-600 ton z prędkością 100 km/godz. Stąd te wielkie uszkodzenia torów - tłumaczy Krzysztof Łańcucki.
- Oczywiście specjalna komisja zbada, jak doszło do wypadku - mówi Adam Radek, rzecznik dolnośląskiej Straży Ochrony Kolei.
Maszynista Artur K. ma 34 lata i we Wrocławiu rozpoczął zmianę. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że maszynista tym samym składem jechał - jako pasażer - z rodzinnego Kędzierzyna. W jego kabinie znaleziono puszki po piwie. Nie był w stanie wyjaśnić, co się stało. Na razie przebywa w policyjnej izbie zatrzymań w Trzebnicy. - Przesłuchamy go dopiero wtedy, gdy będzie całkowicie trzeźwy, najprawdopodobniej w środę - powiedział nam rzecznik dolnośląskiej policji Paweł Petrykowski. Kwalifikację czynu uzgodnimy z prowadzącą postępowanie trzebnicką prokuraturą, gdy będzie więcej danych.
Najprawdopodobniej postawiony mu zostanie zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym, za co grozi do 10 lat więzienia.
- Nie przypominam sobie, żeby maszynista pociągu pasażerskiego miał aż trzy promile. To na pewno nie wzięło się z kilku piw - powiedział nam rzecznik Komendy Głównej Straży Ochrony Kolei st. insp. Michał Wacławik.
- Wyjaśniamy, jak to możliwe, że maszynista po ujechaniu 20 km miał trzy promile - mówi rzecznik Intercity Paweł Ney.
Po wypadku maszynista został natychmiast zwolniony z pracy w Intercity, zawieszony w obowiązkach jest także dyspozytor Intercity ze stacji Wrocław Główny.